Jacek Bocheński
Przyjaźń
Czy mogę być pana przyjacielem? – zapytał mnie przy stole trzynastoletni Aleks przekrzykując grupę chłopców i dziewczynek. Siedział wśród nich i jadł obiad. Rodzice, którzy dzieci nie biją, zafundowali im w celach wychowawczych dziesięciodniowe warsztaty teatralne na wsi pod kierunkiem doświadczonej instruktorki. Ona też ich nie bije, ale odbiera wszystkim smartfony i telefony komórkowe, po czym przez dziesięć dni pracuje z grupą nad przedstawieniem. Ostatniego dnia grają i wyjeżdżają ze wsi.
Instruktorka je z nami obiad przy tym samym stole. W rozmowie powtarza kilkakrotnie, że nie chodzi o to, żeby robić z dzieci artystów, tylko żeby uczyć współżycia z ludźmi i pracy w zespole.
– Miło mieć przyjaciela – odpowiedziałem Aleksowi . – Bądźmy przyjaciółmi.
Aleks wzniósł entuzjastyczny okrzyk satysfakcji w stronę koleżanek i kolegów.
– Podzielę się z panem połową ciasta – zawołał.
Jednak na deser nie było ciasta. Był arbuz. Dostałem kawałek.
– Skoro jesteśmy przyjaciółmi, powinniśmy z sobą pogadać. Zajdź do mnie w czasie wolnym od zajęć – powiedziałem. – Zapraszam.
Aleks chętnie przyszedł. Zapytał:
– O czym będziemy rozmawiać?
– Może jako przyjaciele na początek tak trochę o przyjaźni w ogóle. Masz pewnie więcej przyjaciół, prawda?
– Mam jednego.
– Tylko?
– Tak.
– Jeden prawdziwy przyjaciel to już może być dużo.
– Dawniej go nie lubiłem, a teraz lubię.
– Dlaczego nie lubiłeś go?
– Jego inni też nie lubią. On tu jest z nami. Nikt się z nim nie przyjaźni, tylko ja.
– A który to?
– Maurycy.
– I co was łączy?
– Maurycy na przykład nie klnie. To znaczy, nie używa wulgarnych słów.
– Ty też nie klniesz?
– Też, ale wyjątkowo może mi się zdarzyć, a Maurycemu nigdy.
– No dobrze, przyjaźnisz się z Maurycym, z którym inni nie chcą, ale dlaczego zechciałeś ze mną?
– Bo to było tak: Maurycy powiedział, że być moim przyjacielem na pewno już nikt się nie zgodzi. Przyszło mi do głowy, żeby zapytać pana. I pan się zgodził.
Mówiliśmy potem z Aleksem o książkach “zaawansowanych”, pisanych według Aleksa “zaawansowanym” językiem, nie o “lekturach”. Lektury szkolne są nieciekawe. Z ciekawości zaczął Aleks czytać Szekspira, gdy miał dziewięć lat. Tak opowiada mój przyjaciel. I “Trylogię” Sienkiewicza też przeczytał.
W przedstawieniu zagrał bardzo dobrze z całą grupą. Na scenie zaaranżowanej w drewnianej szopie wiejskiej rzucały się w oczy czternastoletnie i piętnastoletnie, wysokie dziewczyny.
Pomyślałem, że rośnie przyszła elita. Może nawet Aleks będzie aktorem. A czy w tym bliskim już, przyszłym świecie, który stworzy pokolenie Aleksa, nie będzie nienawiści do elit? Będzie przyjaźń? W Polsce zacznie się mówić “zaawansowanym” językiem i przestanie, co drugie słowo, kląć?
Ta krótka opowieść o przyjaźni zostaje bez pointy, mimo że się prosi. Tu będzie urwana, bo musi. Jak romans.
Jacek Bocheński blog II