Jacek Bocheński
Jutrzenka
Pod lasem, hej tam pod lasem… Widzę. Coś błyszczy z dala. Tego się już nie śpiewa. Ale widzę. Błyszczy. Banda Cyganów ogień rozpala? Rozpalała pewnie sto lat temu albo dawniej. A teraz? Cóż może dziś błyszczeć z dala? Światełko w tunelu? Chcielibyście!
Kwestia, oczywiście, kto na jakie światełko czeka, bo różni na różne. Ot, na przykład Cyganie. Zostali już, co prawda, do pewnego stopnia uznani za Romów, jednak tylko do pewnego stopnia, a tunel ich powszedni wciąż ciemny, oj, ciemny, i swojego światełka na próżno w nim wypatrują.
No ale coś błyszczy pod lasem. Idę tam, jakby mnie magnes ciągnął. A kura gdzieś het za mną gdacze, co na wsi przeważnie pracującej w mieście i pobierającej dopłaty od Unii Europejskie jest już trochę rzadkością. Nie kalkuluje się kura w małych gospodarstwach, bo zysk żaden, a jajka można sobie kupić w sklepie. Mimo to jakaś kura gdacze. I jedną zamyśloną krowę na pastwisku minąłem. Częściej mnie mijają samochody. Piechotą mało kto tu chodzi. A ja hej tam pod las idę zobaczyć, czy światełko w tunelu nie rozbłysło przypadkiem na wsi. Bo ze światełkami tak jakoś jest, że rozbłyskują na ogół kiedy indziej i skądinąd, niż się ich wygląda. Skoro więc pod lasem coś błyszczy z dala, a nikt chyba nie myśli, że jutrzenka przyszłości, ja, wasz odpowiedzialny wieszczek, muszę na wszelki wypadek sprawdzić, czy światełko tam w jakimś tunelu nie świta .
O, proszę! Już większe jest w miarę, jak się przybliżam. Rozjarzone do białości wśród zieleni leśnej, świeci na tle ciemnej ściany. A nikogo nie obchodzi. Na drodze, która tam prowadzi, nie zebrał się tłum, jak powinien. Prawdę mówiąc, droga jest pusta. Przejechało kilka samochodów, ale w odwrotną stronę.
Niczym niezrażony zmierzam konsekwentnie do celu przez pola, wśród żółto kwitnących nawłoci, tu i ówdzie wysokich jak ja. W powietrzu dokoła słyszę jednostajne bzyczenie. Brzmi powszechny bzyk os, pszczół-robotnic, opitych nektarem trzmieli i tłustych much, tańczących w słońcu. To jest głos wsi, myślę. Pewnie taki też, ale współczesna wieś pobrzmiewa jeszcze drugim głosem: polifonią niezliczonych silników, agregatów, traktorów i kosiarek trawnikowych. Ten wielogłos unosi się nad polami i łąkami, snuje w powietrzu, podawany od wsi do wsi, przycicha w przestrzeni, z wielogłosu staje się półgłosem, podobnym do owadziego bzyku, tylko trochę mocniejszym. Polifoniczne owady i polifoniczne silniki razem tworzą jeden współgłos i to dopiero jest dzisiaj rzeczywisty głos, jak powiedziałby mój trzynastoletni przyjaciel Aleks, wsi „zaawansowanej”.
A wydaje się, że ten rozproszony w przestrzeni głos-pogłos dociera jeszcze bardziej z dala, niż błyszczy z dala coś tam pod lasem . Ej, czy to nie objawia się muzyka przyszłego świata? Ależ oczywiście! Jako wieszczek, specjalista tematu, zapowiedziałem już divertimento na rechoczące żaby i sygnały dźwiękowe w ruchu drogowym. A czyż nie może być koncertu na bzyczące owady i przyszłe silniki? Jeśli będzie pokój, rzecz prosta. Owady, wiadomo, wszystko przetrwają. Ale jak silniki? Jeśli nawet dzięki pokojowi utrzyma się świat, a silniki z nim, czy nie będą ciche? I co wtedy z moim koncertem? No trudno, niech się już kłopoczą o to przyszli kompozytorzy.
Ja tu mam przed sobą las i drogę, okazuje się, hej tu pod lasem, już nie z dala. Skręciłem i , wyszedłem właśnie na nią. Przy niej widzę to, co nie tyle błyszczy, ile bardzo się bieli. Na pewno nie ogień. I tunelu tam nie ma. Bieli się i szkli jakby oko potwora z perłowo-jasną powieką. Ale takie trochę prostokątne to oko i powieka też prostymi linami przycięta, jakby nie banda Cyganów hulała pod lasem sto lat temu, lecz malarzy kubistów i jakby oni tam nie stare baby, lecz swoje geometryczne potwory gonili-gonili do lasa.
Ale potwór, którego odkrywam, gdy docieram wreszcie na miejsce, nie ma stu lat, ma najwyżej kilka, bo jest wyrzuconym na skraj lasu telewizorem. To, co wydawało mi się łypiącym okiem potwora, jest ekranem . A co wyglądało na powiekę i białością błyszczało z dala, okazuje się częścią obudowy, która może łączyła telewizor z jakimś regałem, na przykład kuchennym. Jest to lśniąco-biały płat, skądś wydarty, lecz nieoderwany od telewizora, bo widocznie uznany z nim razem za śmieć i ciśnięty w krzaki pod lasem. Robota na długie wieki dla wody, zarośli i drzew.
A nie mówiłem, że może świtać jutrzenka przyszłości? Lasy będą rosły na porzuconych telewizorach, nie mówiąc o kosiarkach trawnikowych i mnóstwie silników. Może być i taka przyszłość głupiego świata.
Jacek Bocheński blog II