Krystyna Habrat
BŁĘKITNE POŃCZOSZKI
Sezon ogórkowy, ale nie będzie to chwytliwy felieton o damskiej bieliźnie czy innych fatałaszkach, choć piękne i tajemnicze dziewczyny tu wystąpią. Ale od początku.
Zniechęcona i trochę przerażona współczesnością, zapragnęłam na chwilę wrócić do dawnych czasów. Zabrałam się więc do czytania “Powieści poetyckich” Jerzego Byrona. Tak na wyrywki – jeden utwór, kiedy indziej drugi. Jest tu między innymi: Giaur; Narzeczona z Abydos; Korsarz; Lara; oblężenie Koryntu, Żale Tassa – w tłumaczeniu A. Mickiewicza, A. E. Odyńca, J. Korsaka i innych.
Egzemplarz tej książki ma blisko 100 lat, a poeta pisał i wydał te utwory w czasach romantyzmu – 200 lat temu.
Wypoczywając dziś na leżaku na leśnej polanie, czytałam “Narzeczoną z Abydos” i pokonując z niejakim trudem stary przekład Odyńca, wnikałam w dawne piękno. Niby to wszystko odległe, a jednak ożywa w dzisiejszości poprzez muzułmańskie rekwizyty, obyczaje, jak i charakterystyczną osobowość bohaterów, co ostatnio coraz częściej oglądamy w telewizji.
Podobno pomysł poematu “Giaur” zrodził się z autentycznego wydarzenia, gdy poeta, biorący udział w walce o wyzwolenie Grecji z niewoli Turków, spotkał raz orszak sług tureckich, niosących w worze dziewczynę, aby utopić ją w morzu, bo zdradziła męża. Wykupił ją, wypraszając łaskę zastąpienia jej kary śmierci osadzeniem do końca życia w klasztorze. Ale poemat niestety kończy poeta okrutnie – zgodnie z duchem romantyzmu i tamtejszymi obyczajami.
W “Narzeczonej z Abydos”, której do przeczytania mam jeszcze kilka kartek, zanosi się na podobny finał, bo zakochana Zulejka woli iść za głosem serca niż zostać żoną wybranego dla niej męża. Nie bez powodu już od początku wkrada się w akcję trwoga, gdzieś mignie ostrze noża, ktoś wybucha nieposkromioną złością i wydaje rozkazy nie bacząc na wolę dziewczyny, a ktoś inny w skrywanej nienawiści, planuje pomścić niegdysiejszą zbrodnię. Tajemnicze ciemności skrywają broń i śmierć.
Niby odległe to od europejskich realiów, niby odległe w czasie, ale czuje się, że to… nie, lepiej tak nie myśleć! Lepiej o tytułowych pończoszkach.
Tak. O nich będzie dalej, a teraz to, co zaskoczyło mnie we wstępie książki.
Jedna z tych powieści “Korsarz” wyszła w 1813 roku w nakładzie 25 tysięcy egzemplarzy i sprzedano ją w trzy miesiące. Już pierwszego dnia sprzedano 10.000!
Nakładca, czyli chyba wydawca, pisze do Byrona o nastroju zaciekawienia, jaki utwór wzbudził:
“Sprzedałem w pierwszym dniu 10.000 egzemplarzy, rzecz dotychczas bez precedensu – i zdaje mi się, że co najmniej 30 osób, które kupiły ten utwór (zupełnie nieznani ludzie) zachodziło jeszcze raz do sklepu, by powiedzieć obsługującym, jak się cieszą i jak są zadowoleni z tego kupna”..(ze wstępu Andrzeja Tretiaka do “Powieści Poetyckich” Jerzego Byrona – Kraków , rok 1924)
Ta informacja zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Teraz zamykane są po kolei księgarnie, rzadko wspomina się o wysokości nakładu książki. Tylko przy amerykańskich bestsellerach widnieją wzmianki, że ta książka sprzedała się w milionowym nakładzie. Tymczasem mnie nie zawsze taka zachwyca. A u nas wciąż się biada, że ludzie coraz mniej czytają.
I teraz będzie o “błękitnych pończoszkach” z czasów Byrona, które zawędrowały do jego poematu, tylko tłumacz – Odyniec je pominął. Znalazły się one w jednym wersie opisu komnaty Zulejki, co i ja opuszczę. Sama komnata nieco przypomina pokój Zosi z “Pana Tadeusza”, bo potrzebne dziewczynie cenne przedmioty “Leżą w nieładzie, ale pełnym wdzięku,” (str.88) a są to: bogato zdobiony rękopis Alkoranu, perskie tkaniny, amulet, bursztyny, lutnia, wonności… Rekwizyty raczej arabskie.
“I dalej nieco, zwoje lżejszej treści,
Perskich poetów pieśni i powieści;
I na nich wsparta, brzmieć niemi lubiąca,
Spoczywa lutnia – rzadko tak milcząca.
Śród izby kwiaty, świeżą tchnące wiosną,”
To mnie zaciekawiło. Te zwoje pieśni i powieści. Otwarty rękopis Alkoranu jest z przepychem zdobiony. Komentarz wyjaśnia, że w tamtych czasach wiele Turczynek odbierało bardzo staranne wychowanie, choć nie aż takie jak kobiety europejskie. I tu Byron wtrącił zwrot o błękitnych pończoszkach.
“Błękitnymi pończoszkami” nazywano wówczas w Anglii kobiety przesadnie zajmujące się literaturą i nauką. Było to trochę złośliwe wobec takich, które nie miały ku temu powołania czy zdolności, a kierowały się panującą modą.
A mnie się to podoba.
I samo określenie, i te kobiety czytające książki naukowe i powieści, bo szły z duchem czasu. Na pewno ich nawet wyśmiewane zamiłowania dały wiele korzyści: im samym, ich dzieciom i pewno niejedna taka – mniej utalentowana ale ambitna i pracowita – wniosła coś do nauki czy kultury albo zachęcone jej przykładem dziecko.
“Błękitne pończoszki” = kobiety czytające. Ładne to.
Może pora bronić też grafomanów? Czy ja wiem? Gdyby tak wszyscy pisali i… wydawali własnym sumptem, to kto by czytał? Nie wiem sama… Niech o tym pomyślą inni.
Krystyna Habrat