Jan Stanisław Smalewski – Dom o wielu pokojach

0
97

Jan Stanisław Smalewski

 

Dom o wielu pokojach

 

hankowski kaski

 

Drzwi do tego pokoju ciągle były zamknięte. Ilekroć Zofia przyjeżdżała do ojca, odbijała się od nich całując przysłowiową klamkę.

            – Tato, co tam jest? To znaczy co tam ukrywasz przede mną?

            Ojciec uśmiechał się tajemniczo i nie odpowiadał.

            – Pytam, bo może trzeba tam wejść i posprzątać – wyjaśniła za którymś razem, na co usłyszała odpowiedź, że panuje tam wystarczający porządek i jej pomoc nie jest w niczym potrzebna.

            – Kiedyś się dowiesz, co tam trzymam. To znaczy po mojej śmierci – mówiąc to dotknął sprawdzająco kieszeni spodni – otworzycie i wejdziecie tam wszyscy.

            I jakby dla jej uspokojenia dodał jeszcze: – Nie denerwuj się. Nie ma tam niczego cennego, co mogłoby ci się przydać, ani takiego, co komukolwiek mogłoby zaszkodzić.

            Ten tajemniczy pokój ojca nie dawał jej spokoju i tym razem, gdy przyjechała z niespodziewaną świąteczną wizytą, przywożąc gwiazdkowy prezent.

            – Fajki ci nie kupiłam, bo nie palisz – żartowała. – Koniaku też, bo już nie pijesz.

            – Tak, tak. Cóż można przywieźć staremu ojcu. – Jan spojrzał, jak córka sięga do swojego bagażu i szuka w nim upominku. – Niech zgadnę. Przywiozłaś mi coś na serce.

            – Przywiozłam ci doskonałą nalewkę z owoców amli. Specjalnie dla ciebie kupiłam ją, jak byłam ostatnio na wycieczce w Indiach. Podobno czyni cuda. Działa odmładzająco, poprawia trawienie, wspomaga serce i zapobiega nowotworom.

            – Jeśli to nalewka na wszystko, to znaczy – Jan zawiesił głos i z wyrzutem spojrzał na córkę. – Byłaś na wycieczce w Indiach, a ja nawet nic o tym nie wiem?

            – Chciałeś powiedzieć, że oszukana? Na pewno nie. Cieszyła się ogromnym powodzeniem u turystów, którzy już jej właściwości sprawdzili wcześniej.

            – Tak czy siak, dziękuję ci za nią. Liczy się intencja. To kiedy tam byłaś? – powtórzył pytanie, na które córka nie udzieliła odpowiedzi.

            – Joanna ci nie mówiła? Niedawno. Chciałam koniecznie zobaczyć Indie, a jak wiesz, jeszcze tam nie byłam.

            Pytanie Jana wynikało raczej z ciekawości. Już dawno przestał miewać pretensje do córek, że o tym co robią w swoim życiu, i ze swoim życiem, nie informują ojca. To i tak wiele, że wreszcie po wielu latach, gdy w ogóle nie pamiętały o jego istnieniu, zaczęły czasami go odwiedzać i co nieco interesować się starym ojcem.

            – Jak domyślam się, zatrzymałaś się u matki – spojrzał najpierw w oczy córce, a potem przeniósł wzrok na jej podręczną torbę podróżną.

            – Tak – z lekkim skrępowaniem w głosie odparła Zofia – jeszcze dzisiaj wieczorem wyjeżdżamy obie do Gdańska. Zabieram ją do siebie.

            Teraz ona popatrzyła na ojca, wykonując nieporadny ruch rękoma. – No wiesz. Byłabym szczęśliwa, gdybym mogła u siebie gościć was oboje.

            Perspektywa pozostania na kolejne święta samemu w pustym domu już dawno przestała dręczyć Jana. Odkąd został sam, sam ze swoją samotnością, powoli oswoił się nie tylko z nią, ale i z wszystkimi jej konsekwencjami, w tym spędzania świąt w pokoju, do którego wzbraniał dostępu córce.

            – To co, powiesz mi, co ukrywasz w tym zamkniętym pokoju? Pamiętam, że miałeś tam swoją pracownię. Nie widzę żadnych nowych obrazów – córka pokazała na ściany pokoju, w którym siedzieli. – Malujesz jeszcze? A może nie chcesz pochwalić się swoimi nowymi dziełami, przyznaj się.

            Zamiast odpowiedzi, Jan podszedł do aneksu kuchennego i włączył elektryczny czajnik z wodą. – Pijesz jeszcze normalną kawę, czy może jakieś specjalne nalewki? – zapytał córki.

            – Robisz mi wyrzuty, czy żartujesz ze mnie? – zapytała Zofia.

            – Ani jedno, ani drugie. Świat się zmienia. Co raz to czymś nowym jesteśmy zaskakiwani, a za wami młodymi nikt z mojego pokolenia już nie nadąży. Pytam z ciekawości, bo zasoby mojej kuchni są naprawdę niewielkie. To znaczy pozostają tradycyjnie te same od lat.

            – Napiję się z tobą zwykłej parzonej herbaty liściastej Junan, tato. Prawda, że taką zawsze lubiłeś?

            – Prawda, dobrze zapamiętałaś. A co do malowania, nie maluję już. Od dawna nie maluję. Wydawało mi się, że wiesz o tym, że odstawiłem malarstwo na rzecz rzeźby. Ale pracownię mam w piwnicy i niewiele tam jest do pokazania. Może innym razem, jak kiedyś wpadniesz do mnie na dłużej.

            – Chyba coś mi o tym Joanna mówiła, ale nie widziałam żadnej twojej rzeźby więc wybacz, nie utrwaliło mi się.

            Swoją drogą, jak to mówią, mam nadzieję, że to co robisz, jest bardziej profesjonalne od poprzedniego zajęcia?

            – Swoją drogą – jak to podkreśliłaś – nie o to mi chodziło. Ani moje obrazy, ani rzeźby nic z profesjonalizmem wspólnego nie mają. To swoisty kicz na potrzeby zabijania czasu i własnych niespełnionych ambicji. No i może trochę też potrzeby otaczania się namiastką sztuki, która jak wiesz, zawsze była bliska mojemu sercu.

            – Tak, to prawda. Nie zapomnę, jak po maturze usilnie mnie namawiałeś, żebym podjęła studia w akademii sztuk pięknych. Mam to w genach po tobie, ale jak widzisz widocznie ciągot do sztuki było w nich za mało.

            – Nie zwalaj teraz na biologię. Miałaś naprawdę talent, a ja nadzieję, że zostaniesz artystką. Joanna zresztą podobnie.

            – Joanna prócz tego pisała wiersze.

            – No właśnie. I to najbardziej mnie bolało, że jakby na przekór ojcu, na złość jakby, żeby postawić na swoim, matka pokierowała wami inaczej.

            – Tato proszę, nie wracajmy do tego, kto był winien. Ja wybrałam chemię i jestem z tego zadowolona, a Joannie nie poukładało się zupełnie z innego powodu, wiesz o tym.

            – Masz rację. W końcu ważne jest to, że skończyłaś studia i że jesteś z siebie zadowolona. Ambicje ojca w stosunku do swych dzieci już dawno, dawno temu przestały być ważne. Tak tylko wspominam, bo wywołałaś temat.

            A wiesz dlaczego wolę rzeźbić, niż malować? Bo się zestarzałem. To tak, jak z lekarzami. W pewnym wieku chirurg musi odejść od stołu operacyjnego, bo zrobiłby krzywdę pacjentowi. Bo zaczynają mu się trząść ręce. A jak ręce trzęsą się malarzowi, to też precyzyjnej kreski na płótnie nie pociągnie.

            – Jednak zależało ci na profesjonalizmie. Mogłeś przecież zamiast dłubać w drewnie, malować abstrakcje. Jeden taki obraz wisi u mojej kuzynki. Chyba mama jej go dała. Nie ważne, ale wiesz co? Już kilka razy ją pytano, czy by go nie odsprzedała. Jest naprawdę profesjonalnie namalowany.

            Jan uśmiechnął się do córki i sadowiąc się naprzeciwko niej, smakował ostrożnie gorącą herbatę. – Dajmy spokój sztuce. Opowiedz mi, co u ciebie słychać. Jak mąż, praca? Jak inne ważne sprawy?

            Jan wiedział, że raczej niczego nowego się od córki nie dowie, ale przecież tradycyjnie wypadało o to zapytać. Zapytać o tradycyjne Co słychać? Nie chciał robić jej wymówek, że tak dawno u niego nie była, że nie miał od kilku miesięcy od niej wiadomości, że… No właśnie. Stary, doświadczony wilk wie, że z czasem skazany zostaje na samotność. Że na tę samotność skazuje go nie tylko natura, on sam poniekąd sobie na nią zasłużył swoim życiem. Robienie córce jakichkolwiek wymówek mogłoby tylko ją zrazić. To już lepiej niech zostanie tak, jak jest. Niech przyjeżdża z okazji świąt, przy innej okazji, która zdarza się rzadko, ale przecież się zdarza.

            Zapewne ona też kiedyś zrozumie, że popełniała błąd nie pamiętając o starym ojcu i tak rzadko rozmawiając z nim o wszystkim, o czym tylko córce z ojcem rozmawiać wypada.

            A może nie zrozumie tego nigdy? Może jej potrzeby ukształtowane zostały inaczej, przez inny świat i warunki. Gdyby Jan pozwolił jej otworzyć drzwi do tego zamkniętego pokoju i gdyby wyjaśnił sens tego, co tam by zobaczyła, może zmieniłaby swoje postępowanie, zreflektowała w czym tkwi sens życia w rodzinie? Chociaż..? Czyż można tego wymagać od młodej osoby, której dzieciństwo pozbawione zostało pełnego wymiaru rodziny, której rodzinny dom miał wiele pokojów, ale brakło w nim tego jednego. Tego, w którym rodzice razem z dziećmi spożywają posiłki, oglądają telewizję i rozmawiają na różne tematy, wymieniając ze sobą chociażby nie zawsze zgodne poglądy i mimo dyskusji przy nich pozostając.

            Pewnie, że mógł inaczej pokierować swoim życiem. Każdy zawsze ma inny wybór, niż ten przy którym ostatecznie pozostaje. Iluż to mężczyzn, kiedy na przykład spożywają alkohol, w rozbudzeniu emocjonalnym wypomina swoim żonom: Gdybym nie trzymał się całe życie twojej spódnicy, byłbym zapewne twoim dyrektorem, w tej zasranej firmie, w której musisz tyrać za grosze. Albo odwrotnie, ile żon, kłócąc się o nową kieckę ze swoim mężem, nie wypomina mu: Gdyby nie to, że dałam ci się tak kiedyś głupio omotać, dzisiaj mogłabym być wielką panią. Jeździć z tym rudym Walendziakiem porządnym porche, bywać w luksusowych restauracjach, spędzać wczasy na Majorce, czy Bóg wie, gdzie jeszcze.

            No właśnie, Bóg wie co mogłoby się zdarzyć, gdyby inaczej postąpił z tym, czy z tamtym. Gdyby inaczej ułożył sobie życie. Jedno jest pewne: czasami wybory są ostateczne i nie ma co do tego wracać, nie ma co rozpamiętywać. A pomyłki zawsze kosztują. To tak jak z nieudanym zakupem butów czy spodni. Trafisz dobrze, długo nosisz i jesteś z tego zadowolony. Trafisz źle, musisz próbować trafić lepiej.

            Z matką swoich córek trafił dobrze. Nie narzeka. Ich miłość była wyborna jak czekolada. Tak, trafnie to ujął, jak czekolada na którą apetyt miało zbyt wielu. Pewnie, że mógł ją trzymać tylko dla siebie, ograniczając reklamowania się na zewnątrz. Mógł zniewolić jak pięknego ptaka, zatrzymując w złotej klatce. Tylko że to nie było w jego guście. Był artystą, piękno którym się otaczał, udostępniał innym. Niech zobaczą, niech także cieszą nim oczy, niech… funkcjonuje swoimi kanałami rozprzestrzeniania się piękna. Piękno też powinno mieć wybór. To znaczy powinno w pewnych sytuacjach decydować, czy pozostaje w domu wielkim jak muzeum, w swoim nieskazitelnym, ale jednym jedynym pokoju, czy… panoszy się po wielu pokojach.

 

            W tym pokoju, do którego wzbraniał dostępu córkom, mężczyzna ukrywał przed światem właśnie taki symbol. Symbol piękna, którego nie mógł przy sobie zatrzymać na stałe. Portret swojej byłej żony. Majstersztyk – jak chwalił w duchu sam siebie. Naprawdę profesjonalnie namalowany obraz pięknej kobiety, którą była ich matka. Majstersztyk piękna, które tak naprawdę można było dopiero w tej postaci zamknąć w jednym pokoju.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko