Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego
Grażyna Hase – królowa polskiej mody
Imię i nazwisko „Grażyna Hase” kojarzyło mi się w moim dzieciństwie i młodości w PRL z jakimś blaskiem, splendorem, czymś odległym od codzienności, mitycznym niemal i trochę tajemniczym. Zwłaszcza „Hase” brzmiało mi w uchu jakoś wytwornie, cudzoziemsko, nietutejszo. I rzeczywiście, Grażyna Hase, królowa polskiej mody, bogini złotych lat mody polskiej była ucieleśnieniem tego świata, który kwitł w cieniu PRL-owskiej siermiężności, dzięki twórczej inwencji takich kobiet jak Grażyna Hase. I choć jako chłopak mało interesowałem się modą, a już damską w szczególności, a tym bardziej kulisami świata mody (co nie znaczy, że nie robiły na mnie wrażenia ładnie ubrane panie i panienki), to nazwisko „Hase” co rusz do mnie, szczeniaka, docierało, a to z telewizora, a to z radia, a to ze stron przypadkowo napotykanych gazet, a to z Polskiej Kroniki Filmowej oglądanej w kinie trochę z konieczności. Do tego dochodziło słowo „galeria” i ta triada słów-dźwięków – „Galeria Grażyny Hase” emanowała już wytwornością i lepszym światem do sześcianu. A że wizerunki Grażyny Hase rzadko widywałem, wydawała mi się postacią niemal mityczną, tajemniczą, enigmatyczną. Zdarzało mi się iż podejrzewałem, że ona nie istnieje, że jest jedynie jakimś tworem fantazji, wytworem mistyfikacji medialnej.
Krzysztof Tomasik, dobry i wnikliwy biograf, stworzył książkowy portret Grażyny Hase. To opowieść o jej życiu, od samego początku, od krótkiej historii rodziny, choć bardzo szybko wchodzimy w blask pokazów mody, świat modelek, projektantów, świat którego koryfeuszką była najpierw „polska Coco Chanel”, Jadwiga Grabowska, a później właśnie Grażyna Hase. A do tego setki personaliów, epizodów, anegdot, sztuka, miłość, a raczej miłości, choćby szalone małżeństwo z węgierskim aktorem czy najważniejszy, długi związek z innym uosobieniem światowości i wytworności w tamtych czasach, legendarnym Wowo Bielickim, scenografem, reżyserem, wytwornym i bardzo przystojnym mężczyzną, niezapomnianym playboyem z „Do widzenia do jutra” Jakuba Morgensterna. Poczytuję sobie za zaszczyt, że nie tylko miałem możność osobiście poznać Pana Wowo, ale także być przez niego obdarzonym trwalszą sympatią, co zaowocowało naszymi kilkoma długimi spotkaniami-rozmowami w jego pracowni przy Mokotowskiej.
Edycja o której mowa ma jeszcze jeden dodatkowy walor – jest przepełniona ikonografią, licznymi fotografiami, szkicami projektanckimi czy skanami cudownych okładek kolorowych pism tamtych lat, na których pojawiała się także w roli modelki. Czytałem opowieść o Grażynie Hase równocześnie z dozą uczucia nostalgii, jak by nie było – także za moimi dawnymi czasy, ale też jako opowieść o czymś dla mnie nowym, właściwie mi nieznanym – o PRL-owskim (choć Grażyna Hase sięgała już laurów międzynarodowych, w tym Paryża) świecie mody, wokół którego krążyły wszystkie kolorowe ptaki tamtych lat, aktorzy, reżyserzy, „gwiazdki”, wszelacy ludzie różnych zawodów twórczych. Fascynująca lektura.
Krzysztof Tomasik – „Grażyna Hase. Miłość, moda sztuka”, wyd. Marginesy, Warszawa 2016, str. 413, ISBN 978-83-65586-47-6
—
Sceny z życia Jakuba i Krystyny
O ile dobrze pamiętam, Janusz (Jakub) Morgenstern nie pozostawił po sobie żadnych wspomnień czy wywiadu-rzeki. Mimo wybitnej pozycji jako reżyser filmowy i telewizyjny, był człowiekiem nieśmiałym, jakby wycofanym, skromnym, wrażliwym Nigdy nie narzucał nikomu swojej osoby i mówił bardzo cicho. To były dość nietypowe dyspozycje dla reżysera filmowego, który musi być czasem nawet katem i stupajką, ale Morgenstern radził sobie bez tego, tworząc wybitne filmy, choćby cudowne „Do widzenia do jutra” czy mistrzowską z profesjonalnego punktu widzenia (wraz z Andrzejem Konicem) „Stawkę większą niż życie”. Szczęśliwie jego żona, Krystyna Cierniak, aktorka, ma w sobie tę błogosławioną śmiałość, która uniemożliwia ukrycie pod korcem skarbów, których ukrywać nie należy, bo to oznacza stratę dla kultury i pamięci. I to ona napisała książkę o Jakubie Morgensternie, o jego losie, o jego osobowości, jego filmach, o środowisku filmowym tamtej epoki (tzw. „księstwo warszawskie”), a także o nich jako oddanej sobie parze. Ukazała więc barwny, mieniący się rozmaitymi odcieniami ów świat, pełen legendarnych już wtedy i do dziś tym bardziej, nazwisk. Cały ten filmowy Parnas, z Andrzejem Wajdą, Romanem Polańskim, Jerzym Skolimowskim, Zbigniewem Cybulskim, Elżbietą Czyżewską, Agnieszką Osiecką, Gustawem Holoubkiem, Andrzejem Łapickim i wieloma innymi. Także ich podróże, prywatne i festiwalowe, dom na Żoliborzu czy letnisko w Chałupach. Cudowna, lekka, barwna, a zarazem bardzo pouczająca lektura, którą gorąco rekomenduję.
Krystyna Cierniak-Morgenstern – „Nasz film. Sceny z życia z Kubą. Wspomnienia”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017, str. 270, ISBN 978-83-08-06052-0
—
„Kobieta wygląda jak macica…”
Od razu wyjaśniam – powyższe słowa to cytat z jednego ze szkiców z tego zbioru, eseju Teresy Czerskiej, która przeanalizowała korespondencję Marii Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej z okresu choroby, a pochodzi ten cytat z jednego z listów poetki.
Zagadnienie relacji między kobietą a medycyną pojętą niekoniecznie jako profesja, ale jako fenomen, to kwestia frapująca i tajemnicza. Kobieta jako pacjentka, kobieta ciężarna, kobieta rodząca to krąg spraw tajemnych, czasem mrocznych, zawsze o dużym ciężarze gatunkowym, zawsze ogromnie wiele mówiącym o naturze kobiety. Zwłaszcza krąg medyczny związany z ginekologią i położnictwem jest frapujący, bo ocierający się o sferę płciowości, o tajemnicę kobiecości, cielesności kobiecej. W polskiej literaturze dotyka tego kręgu mnie czy bardziej mocno choćby „Zazdrość i medycyna” Michała Choromańskiego, „Niemiłosierni” Marii Jarochowskiej, „Przymierze z dzieckiem” Wandy Melcer, „Całe życie Sabiny” Heleny Boguszewskiej. W literaturze obcej temat ten, o wiele mocniej, o wiele bardziej bezceremonialnie, dosadnie, nawet obscenicznie, m.in. w słynnej „Grupie” Amerykanki Mary McCarthy, w „Orestes i wieloryb” Niemki Hedwig Rohde, „British Museum w posadach drży” i „Gdzie leży granica”, Brytyjczyka Davida Lodge, czy ostatnio w „Akuszerce” Keti Kettu i w wielu innych. Zwłaszcza sporo jest tego typu prozy w Skandynawii, Austrii, Niemczech, Wielkiej Brytanii, USA, różnego zresztą lotu.
Tym razem mamy do czynienia z opracowaniem naukowym. Arleta Galant i Agata Zawiszewska przygotowały i zredagowały pracę zbiorową, która w różnych aspektach obejmuje specyficzny splot: kobieta, literatura, medycyna. Co te trzy kategorie mają ze sobą wspólnego? Wspominałem wyżej „Zazdrość i medycynę” Michała Choromańskiego, powieść pokazującą medyczny aspekt natury kobiecej, jej uwikłanie w wymiar prokreacji, płci, pożądania, namiętności. W przypadku pracy o której mowa, chodzi także o coś jeszcze innego. O kobiecy aspekt tego czym jest medycyna, służba, wychowanie. I tak np. jest tu modelowy portret kobiety-lekarza, sanitariuszki, wizerunek pielęgniarki w międzywojennych magazynach kobiecych i branżowych, rzecz o chorobach wenerycznych, o oddziale kobiecym w szpitalu psychiatrycznym, o kobietach-„królikach doświadczalnych” w Ravensbruck. Są studia chorób Katarzyny Kobro i Stanisławy Przybyszewskiej, jest historia solitera, który tkwił w ciele Gabrieli Zapolskiej, jest afrykańska medycyna domowa w XIX wieku, są wspomnienia lekarek z warszawskiego getta, jest studium „ekonomii łożyska”. Jest nawet temat poezji naznaczonej motywami medycznymi, szpitalnymi, chorobowymi. Jest też studium Ingi Iwasiów o tajemniczych „bezoarach”, ale nie zdradzę o co chodzi, bo może dzięki temu kogoś zachęcę do sięgnięcia po to frapujące, choć nie bardzo łatwe w lekturze studium.
W całej tej summie tekstów otrzymujemy, jako generalium, figurę kobiety w konfrontacji z fenomenem medycyny, zdrowia, choroby, ciąży, porodu, szpitala, także prześwietloną przez literaturę (Magdalena Tulli, Zofia Nałkowska, Maria Komornicka, Alice James, Kazimiera Iłłakowiczówna). Gorąco rekomenduję te mądre i niebanalne studia.
„Kobieta, literatura, medycyna”, pod red. Arlety Galant i Agaty Zawiszewskiej, wyd. Uniwersytet Szczeciński, Szczecin 2016, str. 642, ISBN 978-83-7972-100-9