Piotr Wojciechowski
Wczoraj, we wtorek 27 czerwca przeczytałem na Biesiadzie Literackiej w Stowarzyszeniu Pisarzy Polskich tekst kolejnego felietonu. Wśród słuchaczy byli i tacy, którzy mieli zastrzeżenia co do treści. Chciałbym, aby wywiązała się jakaś rozmowa wokół tego tekstu, dlatego będę go jeszcze przypominał gdzie mogę w czerwcu i lipcu 2017. Potem przyjdą sprawy następne.
INTELIGENCJA WCIĄŻ ISTNIEJE
Jakie bywają źródła autorytetu?
Doświadczenie przeżytych lat, zdobyta wiedza i mistrzostwo w jakimś kunszcie to prastare i powszechne źródła. Zgodnie z tradycją miejsce w hierarchii społecznej także daje autorytet, istnieje też tradycja sprzeciwu wobec autorytetów hierarchicznych.
A ponadto w całym obszarze chrześcijańskiego dziedzictwa kulturowego fenomen autorytetu wiąże się z aktem ofiary – dokonanym lub potencjalnym. Identyczność Boga Wszechmogącego z Bogiem cierpiącym i solidarnym tworzy kulturową przestrzeń, w której ojciec, wódz, kapłan, lider, wieszcz, są wysłuchiwani nie tylko ze względu na to, co głoszą – również dlatego, że w imię głoszonych argumentów cierpieli, ryzykowali, albo można o nich domniemać, że gotowi są cierpieć, ryzykować, ginąć.
Z przyzwyczajenia, z ciągłej nadziei na dobrą władzę wiąże się jeszcze czasem autorytet z miejscem w hierarchii społecznej. Autorytet taki wynika też z lęku przed chaosem. Diagnoza pana ordynatora, kwiaty od pana rektora – to jest w cenie. Dlatego wysłucha się nieraz profesora z lepszą wolą, cierpliwiej, niż kogoś bez tytułów.
Czy uleganie sile autorytetu zamiast sile argumentów nie jest samo w sobie irracjonalne?
W pewnym stopniu. Czasem przyjęcie autorytetu jest oszczędnością czasu, pragmatycznym uporządkowaniem sytuacji. Nie sprawdza się encyklopedii, nie egzaminuje codziennie ekspertów.
Jednocześnie istnieje też irracjonalna, ideologiczna wiara w wyzwolenie się z mocy autorytetów. Miałby to być – a czasem bywa – zabieg godny, dający wolność. Bazują na tym elity buntu, ruchy sprzeciwu – a czasem reformatorzy, odnowiciele. Może to być odrzucenie poprawności politycznej jako konsekwencja odwagi cywilnej.
Rozważając sprawy autorytetów muszę dorzucić, że istnieje też w tej dziedzinie polska specyfika. U nas autorytety związane są z istnieniem warstwy inteligenckiej. Tam, gdzie inteligencja jako warstwa czy grupa nie istnieje, inna jest struktura i dynamika autorytetów w społeczeństwie. Autorytet, który nie zdobywa sobie akceptacji inteligencji, zawsze funkcjonuje ułomnie, kończy szybciej, nie zostawia pamięci. Inteligencja rządzi ideologiami i mitologiami, gospodarzy w dziedzinie narodowych legend i symboli. Inteligencja ma we władaniu kamień probierczy krytycznej analizy.
Nie zapominajmy jednak – ten, kto włada mediami, może uruchomić własne mechanizmy kreowania i promowania autorytetów – wedle swoich politycznych i rynkowych interesów. Kto włada mediami, ma w rękach potężne narzędzia do własnego korygowania naturalnych i spontanicznych procesów wyłaniania elit i wskazywania autorytetów.
Nie jest to fakt bez znaczenia – w kręgach inteligenckich tradycja chrześcijańska występuje obok postaw ateistycznych, agnostycznych, panteistycznych, czasem obok innych niż chrześcijańskie tradycji religijnych.
Ukrzyżowany Bóg, ukrzyżowany ze względu na prawdę i jako osobowa Prawda, nie dla wszystkich jest wzorem autorytetu osobowego wynikającego z ofiary i zarazem opartego na prawdzie.
Byłem w trakcie pisania eseju o inteligencji i jej autorytetach, kiedy wybrałem się na zorganizowanym przez PEN-Club wykładzie Ewy Łętowskiej. Ucieszyła mnie pełna sala. Pomyślałem sobie, że nawet jeśli tylko jakaś część obecnych przyszła tu ze względu na potrzebę manifestacji politycznej i ze względu sensację pozornego ataku bombowego, pozostali – a ja wśród nich – to inteligenci, którzy przyszyli posłuchać autorytetu.
W internecie czytam: Profesor Ewa Łętowska to jeden z największych w Polsce autorytetów prawnych, pierwsza polska rzecznik praw obywatelskich (1987–1992), sędzia NSA (1999-2002) i Trybunału Konstytucyjnego (2002-2011). Ostatnio wielokrotnie wypowiadała się na temat łamania państwa prawa przez władze.
Jest też w internecie skrót wykładu prof. Łętowskiej o poezji i Konstytucji, sięgam po cytat: „Marsz społeczny ku lepszemu uległ rozciągnięciu. Maruderów pozostawiono samym sobie, daleko za tymi, dla których transformacja okazała się fortunna. Zaniedbano kulturę „gospodarki zasobami ludzkimi”, co mogłoby złagodzić dyskomfort upośledzenia ekonomicznego. Gdybyż jeszcze to, co Konstytucja tak łatwo gwarantuje na papierze było w rzeczywistości dostępne bez nadmiernego wysiłku i osiągalne niezawodnie bez „wyszarpywania swego” – zapewne wiara w dobroczynne dla ogółu wartości demokracji deliberatywnej i państwa prawa – byłaby bardziej rozpowszechniona, a same wartości powszechniej akceptowane.
„Niczego o nas nie ma w Konstytucji”, ponieważ ci, których powinnością było nauczać, tłumaczyć, promować – „przechodzili, mijali, milczeli: obcy, obojętni, smutni” (J.Tuwim)
Delikatny mechanizm prawa, „niewidzialnego, przezroczystego, o anemicznej cerze chorowitego chłopca, który rozwiązuje szarady” (A. Zagajewski, Prawo) – ulega zatem destrukcji. Zacina się. A przecież ”to ono, wytrwałe jak sprężyny zegarów na zamkowych wieżach, dźwiga i wzmacnia ramiona wolnych ludzi”.
Gdy zabraknie prawa ludzie nie udźwigną swej wolności i nie będą jej nieśli ze sobą.
To piękne i znaczące, że pani profesor Łętowska wierzy poezji, korzysta z jej dyskursu. Ostatnio, po konflikcie wokół Teatru Polskiego we Wrocławiu, po warszawskiej „Klątwie”, po zawieszeniu festiwalu w Opolu i cofnięciu dotacji dla „Malty” kultura staje się polem politycznej konfrontacji. Tradycyjne rozumienie kultury jako miejsca współobecności prądów, szkół, ideologii traci nagle sens. Miejsce, które miało być forum dialogu, staje się ringiem do okładania się epitetami, podejrzeniami, oskarżeniami. Ludzie kultury kierując się związkami towarzyskimi i doraźnym interesem opowiadają się po jednej lub drugiej stronie sporu – wbrew temu, że potrzebna jest im kultura bez barier i barykad, przesycona duchem dialogu i radością spotkania.
Konstytucja, jako fundament państwa demokratycznego jest dziś z różnych stron kwestionowana, są liczne postulaty zmian, są głosy o rozkruszeniu podstaw prawa.
A jednocześnie – jakem mówił wyżej – pole kultury zamienia się nam na ring.
W tej sytuacja słaba, niejednolita i pozbawiona zaplecza ekonomicznego warstwa inteligencka musi podjąć nowe trudne zadania – w imię swojej niepodległościowej tradycji, w imię odnowy demokratycznego państwa.
Dziś, w sytuacji, gdy przestrzeń kultury została zawłaszczona przez uczestników sporu i nasycona negatywnymi emocjami, pojawia się przed warstwą inteligencką ogromnie trudne zadanie zbudowania podstaw nowego dialogu, szukania miejsc i środowisk, które mogłyby wypromieniować pozytywne emocje, mógłby rozpocząć proces odnowy więzów ufności i życzliwości. Jest to szczególnie ważne i pilne dziś właśnie w obliczu podważenia roli Konstytucji jako źródła prawa jednakowo rozumianego i jednakowo poważanego przez wszystkich. Inteligencja jawi się więc drugim po Konstytucji czynnikiem tworzącym państwo, potwierdzającym jedność i przenikanie się pojęć państwa, narodu i społeczeństwa.
Jak z tej sytuacji wyjść w stronę koniecznego procesu pojednania, dialogu, odbudowy spalonych mostów? Przypomnę: Dialog potrzebuje trzech istotnych warunków.
Primo – zgody stron na to, że praca nad wspólnym językiem dialogu jest koniecznym początkiem rozmowy.
Secundo – zgody na to, że wyklucza się odejście od stołu – nawet najgorszy przebieg spotkania nie przekreśla pewności, że następne spotkanie odbędzie się w terminie.
Tertio – nie wyłączamy z porządku spotkań żadnego tematu, nawet najbardziej kłopotliwego dla którejś strony.
#
Praktyczne myślenie o takich działaniach zwraca nas w stronę ważnego pytania – jaki powinien być język dialogu? Widzę dwojakie możliwości dialogu, współobecność i wzajemne uzupełnianie się dwu rodzajów aktów komunikacji – konwencjonalnych i wyłamujących się z konwencji, prowokacyjnych.
Gdy spojrzymy na te sprawy z punktu widzenia potrzeby dialogu, szans dialogu, musimy podjąć trudną i ważną decyzję. Czy ograniczyć dialog do grona tych, którzy zachowują konwencje w aktach społecznej komunikacji? Myślę, że to byłoby sygnałem podporządkowania się zasadom „poprawności politycznej.” Myślę, że na szlaku odwagi trzeba podjąć trudną, prawie szaloną decyzję podjęcia dialogu z tymi, którzy konwencje znają, ale wykorzystują je jako tło, na którym ich prowokacje objawią się z całą ostrością, również z tymi którzy konwencji nie znają.
To wydawać się musi kłopotliwe, podejrzane, niewygodne – podejmować dialog także z tymi, których działania mają cechy błazeństwa, bluźnierstwa, autoreklamy, małpowania odległych kulturowo wzorów. Czy jednak takie poszerzenie formuły dialogu nie jest konieczne teraz, kiedy konflikt społeczny zaanektował pole kultury, zamienia go na ring brutalnej walki?