Andrzej Wołosewicz
Jeszcze raz o tym samym, czyli z czego robimy poezję?
No właśnie, z czego? Ze słów, to proste. Ale nie do końca. Przecież nie z prostego ich dodawania do siebie. Peiper -przypominam – nie ufał słowu, samemu słowu: „Nie słowo, lecz zdanie powinno być początkowym zamiarem tworzenia poetyckiego” „Samo słowo jest łobuzem, dane jest już czymś odpowiedzialnym; w społeczeństwie słów ono stanowi najmniejszą komórkę organizacyjną” – dodaje Jalu Kurek w swoim wstępie do „Myśli o poezji” Tadeusza Peipera. Ja z kolei zgłaszałem i nadal zgłaszam swój sprzeciw, swoje uzupełnienie: nie zdanie jest najmniejszą komórką organizacyjną, ale w i e r s z. To on, jak to nazywam, jest jednostką rozliczeniową w rozmowie poety ze światem, nie słowo czy nawet zdanie. Na marginesie, Peiper nie był tu, moim zdaniem, zbyt konsekwentny, wszak pisząc o swojej koncepcji poematu rozkwitającego (co mnie samo w sobie akurat nie bierze) zauważał: „Zawsze poznajemy przedmiot w całości; primo. Całościami coraz szczegółowszymi; secundo. W ten sam sposób zaznajamia czytelnika ze swym przedmiotem poemat rozkwitający.” Ale to kwestia można powiedzieć gramatyki poetyckiej, struktur języka, które preferujemy bardziej niż inne, zostawmy to więc. Warto zająć się – cały czas odpowiadam na tytułowe pytanie – swoistością relacji języka do wyrażanej w nim (i nim) rzeczywistości. Wtedy dopiero odkrywamy piękne poetyckie światy, ich zindywidualizowaną specyfikę. Na przykład Wrocławski robi poezję z powietrza i wody, Różewicz r z fragmentów rzeczywistości a Białoszewski nawet z jej strzępów. Inni robi z obrazów, ze swego postrzegania. Ale tu kryje się pokusa i niebezpieczeństw. Pokusa, bo własne postrzeganie mamy pod ręką a – wynikające stąd – niebezpieczeństwo tak opisuje Kurek: „Nie sztuka widzieć cudowne krajobrazy, sztuką jest je cudownie wyrazić.” Zawsze, gdy czytam wiersze, nie mam żadnych podstaw do kwestionowania owej cudowności autorskich widzeń, nie mam czelności by ją kwestionować, ale jakże często poraża mnie ewidentny niedobór owej sztuki cudownego wyrażania tego, co się tak cudownie zobaczyło. Oczywiście recepta Awangardy nic z opisu, sam błysk widzenia łatwiejsza jest do wypowiedzenia niż zrealizowania, chyba że udaje nam się znaleźć odpowiednie – jak to pisał Jalu Kurek (w przywołany wstępie) owo międzysłowie i podsłowie, nowe ich wiązania i niespodziewane znaczenia. Próbujmy, ale pamiętajmy o ostrzeżeniu Peipera: „Wiersze z nowotworów słownych są tylko czczą partyturą deklamacji”. (Na marginesie: to mnie odstręcza od Leśmiana, niezależnie od plejady gwiazd, które o nim pisały, a których przywołuje w swoim tekście – z poprzedniego numeru naszego tygodnika – Janusz Termer: Ortwin, Fryde, Jastrun, Pankowski, Wyka, Bieńkowski, Przyboś, Kubacki, Głowiński, Sławiński, Sandauer, Balcerzan, Łapiński, Czaplejewicz, Karpowicz, Trznadel itd.)
Z czego więc robimy poezję? Niezależnie od naszej indywidualnej odpowiedzi czy ze słów, zdań czy wierszy – zawsze pozostają dwie kwestie podstawowe.
Jedna to własne doświadczenie, przeżycie. Tak mówi o tym Peiper: „Zdarzało mi się nieraz, że młody poeta wypowiadał jakieś dwa słowa i pytał: „Panie Tadeuszu, dobra metafor?” Odpowiadałem: Metafora poetycka rodzi się z odpowiedniego stanu wzruszeniowego i tylko w związku z nim da się ocenić. Dwa słowa, które mi Pan przynosi, zrodził zbiór słów, a nie ważna poetycko chwila duszy.” i dodaje: „Istnieją wierszopisy, którzy wiele mówią o uczuciach; przyglądnąć się im bliżej, a okaże się, że nic o nich nie wiedzą. Nie wystarczy o uczuciach ględzić, trzeba dowieść, że się je zna.” Mam nadzieję, że te słowa dość jasno tłumaczą to, o co wciąż kruszę kopie, gdy trafiam na poezję bez owego odpowiedniego stanu wzruszeniowego będącą tylko napiętnowanym przez Peipera ględzeniem, zbiorem słów (czasami nad wyraz zgrabnym). To ta sama różnica, którą zauważa Peiper pisząc o poetach na początku drogi i w okresie późniejszym: „Polski poeta, jak długo jest w wieku wierzgania, zapowiada się jako niezwykły talent; gdy wejdzie w wiek kroczenia, nie wie gdzie nogę postawić.” No to ilu czytacie takich, którzy wiecznie wierzgają?
Przywołałem, wakacyjnie już poniekąd, kilka myśli Peipera, proszę je wziąć do serca, ale proszę – zgodnie z jego życzeniem – nie brać ich jako pouczania: „Mnie i pisarzom do mnie podobnym stawia się nieraz zarzut, że usiłujemy narzucić poetom „recepty” tworzenia. Nie, ja nie daję recept, daję prospekty. Prospekty poezji. Nie ma u mnie przepisów, które wystarczy wykonać, aby powstało oczekiwane przeze mnie dzieło. Moje prospekty poezji ukazują kilka nieznanych punktów poetyckich, które powinny być zwiedzone, bo tego wymaga życie dzisiejszego człowieka, higiena jego wyobraźni, jego wzruszeniowości i jego woli. Moje prospekty poezji kuszą nieznanym pięknem nieznanych miejscowości, ale drogę do nich musi znaleźć dla siebie sam podróżny. Prospekt to nie rozkład jazdy. Prospekt to nie recepta na podróż.” Pamiętajmy więc – my sami….
I jeszcze na koniec coś, w czym znajduję u Peipera wielkie wsparcie a dotyczy podnoszonej w tekście z poprzedniego numeru (i po wielokroć w innych) kwestii, że odbiorca, odbiorca i jeszcze raz odbiorca decyduje o wszystkim a nie nasze autorskie dobre samopoczucie: „Zrozumieć utwór poetycki to nic innego jak pozwolić mu działać na waszą wyobraźnię i uczuciowość, a potem uprzytomnić sobie, co w waszej wyobraźni i uczuciowości było. Rozstrzygającym dla utworu jest to, co on w was wywołuje, i tylko tyle on znaczy, ile w was wywołuje. Znaczenie utworu każdy z was ma w sobie. Lecz musicie chcieć wiedzieć, co w sobie macie.” Podkreślenie pochodzi od samego Peipera.
Teraz został nam jeszcze jeden krok, aby znaleźć swoją odpowiedź na pytanie z czego robimy poezję. Tego kroku jednak nie zrobimy wspólnie, zaprzeczylibyśmy powyższej zasadzie, że idzie o to, co wiersz, konkretny wiersz wywołuje w każdym z nas – tu już odbiór indywidualizujemy. Możemy co prawda wymieniać się swoimi zindywidualizowanymi odbiorami, konfrontować je, przekonywać do nich (na tym m.in. polega szkolny trening w czytaniu literatury, że ktoś pokazuje swoja wersję „co autor miał na myśli” i nie szkolne czytanie zresztą też), ale ostatecznie zostajemy z wierszem sam na sam. Proponuję więc ten ostatni krok wykonać na kilka sposobów. Dla dociekliwych sięgnąć po samego Peipera, bo to zawsze frajda, gdy możemy zobaczyć, jak autorowi udaje się (lub nie) realizować własną dyskursywnie sformułowaną opowieść o wierszach w materii poetyckiej. Piszący mogą spojrzeć na swoje wiersz podług „recept”, które wyżej starałem się przybliżyć. Tu konieczna uwaga – jest wszak możliwość, że nie akceptujemy wskazań i podpowiedzi Peipera czy Kurka, bo przecież Awangarda nie zakończyła procesu praktycznego odpowiadania na moje tytułowe pytanie. Wtedy – myślę, że Naczelny będzie zadowolony – proszę o własne dobrze opisane wynurzenia na ten temat. Sądzę, że nasi Czytelnicy chętnie się z nimi zapoznają. Ja na pewno.