Elżbieta Musiał o „Umieralni” Roberta Rudiaka
Pod podszewką świata
Robert Rudiak w swojej najnowszej książce „Umieralnia” podjął się pewnego ryzyka. Ryzyko to wypływa głównie z tematu, który wkracza w niezdefiniowane przestrzenie ludzkiej intuicji i poznania. Autor zapewne liczył się z tym, że jego propozycja może zostać poddana w wątpliwość co najmniej z trzech powodów: innego doświadczenia duchowego, wiary i religii. Mówić u nas o reinkarnacji, karmie czy o dążeniu dusz do boskości, bo wtedy same staną się stwórcami – nie twórcami, a stwórcami – może rodzić u niektórych zagorzałych katolików sprzeciw lub w łagodniejszym wydaniu pobłażanie: czego to pisarz nie wymyśli. W istocie „Umieralnia” jest książką epicko-liryczną, a autor w niej może sobie pozwolić na wiele. Ma przecież wyobraźnię i odwagę, by kreować dowolne fabuły, pod warunkiem że są dozwolone, jak to u nas, jak to na naszym gruncie. Zatem musi uważać, by nie posunąć się o jedną emocję czy słowo za daleko, bo jeszcze zostanie pisarzem wyklętym. Robertowi Rudiakowi na szczęście to nie grozi. Literackie, wyobrażeniowe i uczuciowe pola tak zestraja ze sobą, że nie przekracza niedozwolonego. To znaczy przekracza, ale nie obraża uczuć. Udaje mu się balansować. I robi to nie z bojaźni, a z szacunku do innych. Nie z chęci przechytrzenia czy zmylenia czujności, a z potrzeby podzielenia się własnym rozumieniem natury świata na poziomie czysto emocjonalnym, duchowym. Sfery te bywają niełatwe do zobrazowania słowem, bo są niefizyczne i nijak nie przystają do naszej rzeczywistości. Można by pomyśleć, że odkrywają się tylko przed wtajemniczonymi. Natomiast dla racjonalistów mogą być – lecz nie muszą – zwykłą fantasmagorią.
Rudiak nie ugina się jednak przed chrześcijańską doktryną kościoła i ze swojej ezoterycznej wiedzy robi użytek. Postanawia dotknąć słowem czegoś, co ledwo jest przeczuwalne. Co zwykle jest spychane w milczenie, gdyż ceną może być posądzenie o śmieszność czy paranoję. Tymczasem on w sposób bardzo przystępny wlewa w przestrzeń książki mistykę świata wraz z karmą dusz i ich kolejnymi wcieleniami w drodze do oświecenia.
A zaczyna od śmierci swojej ukochanej matki. Zdarzenie to wstrząsa jego światem i widzeniem świata. Nie umie pogodzić się z nagłym odcięciem pępowiny, z utratą bezgranicznej matczynej miłości i ofiarności, które zawsze na wyciągnięcie ręki. Przywołuje jej obecność, aż wreszcie doznaje jej obecności. I są to stany, które pomagają uwierzyć w jej opiekę nad nim. Jakby była prywatnym aniołem i pomimo swojej niefizyczności wciąż miała moc działania w realnym poukładaniu spraw. Taką właśnie narrację prowadzi autor. Nagle umie czytać znaki i zrządzenia losu. Pozwala sobie na zmianę myślenia o ludziach i świecie. Nakłada na siebie dwa wymiary: ten ziemski, z obowiązującymi w nim czasem, prawami fizyki, grawitacją i systemem wartości, z tym niewidocznym dla oczu. A stąd już tylko krok do mistycznych pojęć. Więc próbuje opisać, co też kryje się pod podszewką materialnego świata i po uwolnieniu się od niego. Inaczej postrzega nasze wybory i losy. Ale nawet gdy odnosi się do postaw ludzi, robi to ze zrozumieniem.
„Kiedyś sądziłem, że człowiek, który potrafi targnąć się na własne życie to nie tchórz a bohater.(…) Dziś postrzegam to jednak jako akt ucieczki; niechęć do czynienie dobra i dawania miłości innym. Odebranie życia to w pewien sposób niezaliczenie egzaminu, jakim jest dane jednostkowe życie, to zniszczenie pewnego duchowego planu”.
Nie zazdrości też ludziom wykonującym profesje, które wymagają wystawiania ocen z zachowania, uświadamiając sobie i nam przy okazji, że każda pomyłka staje się wyrządzoną krzywdą niejednokrotnie niemożliwą do naprawienia.
„Duchowni, kapłani różnych wyznań, różnych religii, jakże żal mi tych ludzi… Służą czemuś, czego nie ma… I częstokroć jeszcze mówią w imieniu ich boga, interpretując na swoją modłę, co bóg miał na myśli, co chciał powiedzieć, jaki objawił nam znak…”.
Nie sposób po przeczytaniu podobnych treści nie zauważyć, w jakiej matni na własne życzenie znalazł się człowiek, jeśli oczywiście zgodzimy się z proponowanym holistycznym ujęciem czy sferą ducha obiektywnego. Jak dalece odbiega powszechnie przyjęte wartościowanie od odwiecznych praw? Sędzia oddala się od prawdy i żołnierz, i nauczyciel. Lepiej więc nie sądzić, nie oceniać, bo każdy zrobi to kiedyś sam, gdy opuści ziemskie ciało. Autor dosyć wyraźnie werbalizuje swoje przekonania. Przekonania, które zaczęły się krystalizować po traumatycznym przeżyciu, czyli śmierci najbliższej osoby. A był z nią niewiarygodnie mocno związany emocjonalnie i, jak się okazuje, duchowo również.
Postrzeganie niematerialności pod podszewką realu i prawideł w niej rządzących było domeną Teresy Rudiak, matki autora. Udało jej się, jak widać, wtajemniczenie syna. A autor wiedzę tę traktuje jak spadek. Nie może się jej sprzeniewierzyć i z pieczołowitością ujawnia. A że nie robi tego jak na kazaniu, więc znajdzie wśród czytelników też i cichych sprzymierzeńców.
Pora na kolejną odsłonę. Czym jest tytułowa umieralnia? Ano naszym doczesnym światem. W nim bytujemy w organicznej powłoce, która się starzeje, psuje i umiera. Zatem nasze godziny, dni i lata „przyziemnej” egzystencji są tylko nieznacznym odcinkiem na wykresie duchowych doświadczeń, jeśli spojrzymy z jakiejś góry na sumę naszych wcieleń. W takim kontekście wielość żyć przypomina grę komputerową, w której można dostać kolejne i kolejne powtórzenie.
„Życie to coś, do czego nie warto się przywiązywać, bo z perspektywy duszy zobaczysz, ile tych żyć już miałeś i potraktujesz je jak stare, znoszone, niepotrzebne kapcie”.
Zwykle pytamy, czym jest śmierć, lecz czy na pewno wiemy, czym jest życie? Ta książka pozwala się i nad tym zastanowić i przewartościować to i owo. Może nagle jasne staną się trzy pytania: kim jesteśmy, skąd przyszliśmy i dokąd zmierzamy? Dorzućmy: my wieczni wędrowcy.
„Wiem też, że nie ma po tamtej stronie żadnego raju, piekła ani boga, ale to nie przeszkadza wierzyć w Jezusa, Allacha, Mahomet, Buddę i innych, jeśli dzięki tej wierze wyznawcy stają się lepszymi ludźmi i czynią dobro za życia”.
Z podobnymi przekazami zapewne nie raz już zetknęliśmy się w ezoterycznych i paranaukowych książkach. Jedni tłumaczą istotę baśniowo lub instruktażowo, a jeszcze inni naukowo, jak zrobił to np. dr Amit Goswani. W swojej „Fizyce duszy. Kwantowej księdze życia, umierania i nieśmiertelności” zawarł ciekawe tłumaczenie zjawisk z pozycji zawodowego fizyka, ale chyba i intuicjonisty, i metafizyka. Pokazał, że da się jednak fizyką kwantową opisać życie, reinkarnację i nieśmiertelność. Rudiak natomiast podzielił się swoim przeżyciem. Ta empiria zaowocowała reorientacją jego postawy oraz książką. Kompozycja jej jest przemyślana. Najpierw opis zdarzenia (śmierć matki), które przeradza się w mistyczne doznanie. Potem wyobrażenie sobie świata poza fizycznością i wskazanie uniwersalnych wartości, z których rozliczy się każda dusza. To, co niewerbalne, autor pozostawia w spokoju. Natomiast bazuje na przećwiczonych przez nasze umysły projekcjach. A wszystko zmierza do konkluzji, że tylko dobro uczynione drugiemu człowiekowi, miłość i oddanie prowadzi do oświecenia; „To nie wiara w boga jest najważniejsza dla człowieka tu na Ziemi, ale wiara w drugiego człowieka”.
Przedostatnią częścią książki jest „Umieralnia” poprzedzona mottem C.K. Norwida: Z rzeczy świata tego zostaną tylko dwie. / Dwie tylko: poezja i dobroć… i więcej nic”. A w niej wiersze, którymi syn oswajał się z chorobą matki, złorzeczył i modlił się o pozostawienie jej przy życiu: „tylko ten jeden raz okaż się bogiem / tylko ten jeden raz”.
Mamo! Moja mamo przywiązana do laski
zamiast do ramion syna
przykuta do wózka miast do moich dłoni
(…)
Dopóki jesteś – jestem – będziemy
poradzimy sobie z niedowładem laską wózkiem
ze spartaczonym światem w dniu jego poczęcia
(Wyrocznia)
Polecam książkę zwłaszcza tym, którzy nie zamykają się na odmienne rozumienie człowieka i świata, którzy poszukują, a w swoich dociekaniach są odważni.
Elżbieta Musiał
……………………………………………………………………..
Robert Rudiak: Umieralnia. Wydawca: Towarzystwo Miłośników Zielonej Góry Winnica, Zielona Góra 2016, s. 82
(…), lecz nie można też nie docenić autentycznej demaskatorskiej pasji i tendencji katartycznej, leżącej u podstaw strategii autorskiej. Te szyderstwa, obrazoburstwa liryczne formułowane są oczywiście dopisywaniem się do tradycji Wojaczka, czy może Bursy, lecz wierszom tym nadaje ton też osobiste piętno wrażliwości poety.
sposób przeczytać bez wewnętrznych odruchów – nazwijmy to – wymiotnych (…), lecz nie można też nie docenić autentycznej demaskatorskiej pasji i tendencji katartycznej, leżącej u podstaw strategii autorskiej. Te szyderstwa, obrazoburstwa liryczne formułowane są oczywiście dopisywaniem się do tradycji Wojaczka, czy może Bursy, lecz wierszom tym nadaje ton też osobiste piętno wrażliwości poety.