Janusz Termer
Eduarda Koczergina powrót do wspomnień
Czytelnika przetłumaczonego na polski w 2010 roku zbioru autobiograficznych opowiadań Lalka Anioła. Z teki rysownika* (patrz pisarze.pl z 16 II 2011), pióra Eduarda Koczergina nie trzeba ani przez moment nawet zachęcać do sięgnięcia po drugą jego wydaną teraz po polsku książkę – Ochrzczeni krzyżami. Urywki wspomnień spisywanych na kolanie**. Także opartych na doświadczeniach własnych i przeżyciach „wroga ludu”, bo był synem rosyjskiego inżyniera cybernetyka i matki Polki z domu Odyniec. Urodzony w 1937 roku w Leningradzie, w czasie wielkich ówczesnych „czystek” politycznych, często absurdalnych wręcz niewiarygodnych podejrzeń oraz terroru tamtej epoki. Przebył długą i dramatycznie ciernistą drogę – od syberyjskiego domu dziecka do obecnej pozycji wybitnego i znanego w świecie (od Japonii po Amerykę, a także i u nas), głównego scenografa petersburskiego Wielkiego Teatru Dramatycznego im. Towstonogowa (a okazjonalnie i scenografa filmowego).
Autor określa obie te książki sam w ich podtytułach nadzwyczaj bezpretensjonalnie, skromnie i prosto. I trzeba od razu powiedzieć, że jest to tutaj skromność szczera i do bólu autentyczna, czyli bez częstej w podobnych przypadkach autorskiej kokieterii. Bo jest to rzeczywiście prostota zupełnie naturalna jak – nie przymierzając – oddychanie; absolutnie nieudawana, niestylizowana. Tak jak przystało na te jego zapiski z przeszłego życia, czyli niebywałe wręcz i wszystko mówiące za siebie przejścia nieletniego wówczas chłopca poddawanego w tamtych latach tak ciężkiej i okrutnej życiowej próbie. Są to zapiski dotyczące trudów życiowego dojrzewania i wielkiej jego siły woli – tego ówcześnie „bezprizornego” czteroletniego dzieciaka, który w rezultacie nieszczęśliwych zbiegów okoliczności rodzinnych, historycznych i społeczno-politycznych skazany został za młodu na pobyty w tak zwanych domach wychowawczych, ponurych sierocińcach przeznaczonych dla dzieci represjonowanych przez władze rodziców. A nie znał wtedy nawet języka rosyjskiego! Miało to wszystko miejsce w totalitarnych stalinowskich czasach narastającego „strachu i nędzy” (by posłużyć się terminem Bertolta Brechta|) końca lat 30. XX wieku, kiedy to, jak Eduard Koczergin dzisiaj pisze we wstępie do Ochrzczonych krzyżami: „cały kraj był rzucony przez system na kolana”, zaś on sam musiał „żyć sporo lat przy wtórze zwycięskich marszów rozszalałej Sowdepii ze wszystkimi jej przerażającymi figlami”.
I tak jak w Lalce Anioła (z której cząstka wspomnień weszła teraz do bardziej jednorodnych tematycznie Ochrzczonych krzyżami), mamy i tutaj do czynienia z prozą wysokiej literackiej klasy. Autor potrafi pisać o najtragiczniejszych i przejmujących swym tragizmem wydarzeniach ze swego trudnego życia – i siłą rzeczy życia całego ówczesnego Związku Radzieckiego oglądanego z tej pozycji – własnej i niepowtarzalnej, jakby powiedział socjolog, „obserwacji uczestniczącej”. Także i dyskretnie do wielkich realistycznych i humanistycznych tradycji prozy rosyjskiej. Jego kilkuletnia „droga przez mękę” prowadziła go bowiem przez rozległy kraj, który dogłębnie, i od podszewki, na własnej skórze naocznie „poznawał” uciekając „etapami” przez sześć lat z syberyjskiego zesłania w Omsku. Wędrował wytrwale w stronę „zachodzącego słońca”, czyli do rodzinnego Leningradu (skąd został ewakuowany w czasie niemieckiej blokady tego miasta) – i jednocześnie swojej do matki Broni. Uciekał najczęściej pociągami towarowym jadącymi w tamtą stronę, wraz z innymi bieżeńcami, zdemobilizowanymi żołnierzami, inwalidami wojennymi, tłumem pospolitych złodziei i włóczęgów. Gdy nadchodziła zima sam oddawał się w ręce władz i trafiał do kolejnych, bliższych już celu, sierocińców, by wiosną uciekać dalej… Ujawnione już wtedy zdolności plastyczne pozwalały mu unikać głodu, zarabiać na sympatię czy pomoc innych przypadkowo poznanych ludzi. Między innymi malował tak cenione w świecie przestępczym karty do gry, wyginał z miedzianego drutu profile Lenina i Stalina, a nawet „dziergał” szefów przestępczych gangów złodziejskich i żebraczych (czeli tatuował portretami wodzów ich ciała aby w razie wpadki mieli szansę na uniknięcie bicia przez strażników!). Uczył się więc niejako od „samego diabła”, szybko i wszystkiego potrzebnego do przeżycia, także nawet budowania szałasów w lesie podczas ucieczki i rozpalania bezdymnego ogniska w najtrudniejszych warunkach…
Eduard Koczergin, co znamienne dla stylistyki jego opowiadań, mówi teraz o tym wszystkim tak niby po prostu i zwyczajnie, dowcipnie acz z mocno wisielczym humorem, ale przy tym świadomie i jakby nieco przewrotnie, jak o jakiejś wakacyjnej i fascynującej młodzieńczej „przygodzie”; jakby nawet prowadził jakiś rodzaj ukrytej – i bolesnej nadal dla niego wewnętrznie – literackiej polemiki z prozą Marka Twaina, twórcy owego słynnego wzorcarzu światowej młodzieżowej powieści przygodowej, której bohaterem jest Tomek Sawyer!
Autor Ochrzczonych krzyżami – tytuł nawiązujący do bliskiego zapewne mu klimatu piosenek Władymira Wysockiego, to dawne określenie więźniów z rosyjskich zakładów karnych tradycyjnie budowanych na planie krzyża – mówi o swoich najbardziej dramatycznych ówczesnych przeżyciach i codziennej bezpardonowej twardej walce o byt i biologiczne przetrwanie w sposób pozbawiony nawet śladów jakiegokolwiek patosu, tonów martyrologicznej skargi czy uciekania się do wtrąconych w tekst publicystycznie uogólniających komentarzy. Wyzbywa się w swym pisarstwie kompletnie, jak sam teraz podkreśla, „filozoficznych czy socjologicznych refleksji. Ot, spisane na kolanie”. Ale tutaj (i tylko tutaj w tym wstępie od autora) pojawia się na moment maleńki, ex post na szczęście wypowiedziany, ślad i próba pisarskiej autointerpretacji. Dodajmy na marginesie, że może to i rzeczywiście dobrze, że wszystko to zostało przez Eduarda Koczergina „spisane na kolanie”. Lecz w takim razie „na kolanie” pisywali także swoje dzieła wielcy rosyjskiej literatury, jak choćby Aleksander Radiszczew, Michaił Sałtykow-Szczedrin, Nikołaj Gogol, Michaił Zoszczenko czy Michaił Bułhakow, którzy w swych utworach, realistycznych obrazach życia rosyjskiego, posiłkowali się przede wszystkim ową naturalistyczno-realistyczną i zarazem metaforyczną „życiową scenografią” (cząstką każdej wielkiej prozy), jakże często także formami i środkami ekspresji takimi jak zwyczajny sytuacyjny humor, przeradzający się w niezamierzony komizm, groteskowość czy głęboko ukrytą gryzącą ironię, – obrazy urastające do wymowy wielkiej symbolicznej miary. To właśnie sprawia, że już sama materia tej opowieści prowadzi nieomylnie jego pisarską rękę i naturalną siłą rzeczy(wistości) neutralizuje nasuwające się pokusy bezpośrednich publicystycznych, łopatologicznych „filozoficznych czy socjologicznych refleksji”…
Nic zatem dziwnego, że obie te książki Eduarda Koczergina spotkały się z wielkim i ogromnie życzliwym zainteresowaniem czytelników nie tylko rosyjskich; zostały też od razu dostrzeżone przez ludzi teatru: adaptacja teatralna tytułowego opowiadania ze zbioru Lalka Anioła, wystawiana w wielu rosyjskich tetrach, a na jesień 2017 r. przygotowywana jest adaptacja dalszego ciągu Ochrzczonych krzyżami. (na scenie tego słynnego petersburskiego Wielkiego Teatru Dramatycznego). A także dostrzeżone zostały i wysoko ocenione przez krytyków rosyjskich i zagranicznych, o czym najlepiej świadczy kilka znaczących nagród literackich w Rosji i przekłady na wiele języków świata. Autor zapowiada ciąg dalszy swoich wspomnień. Czekamy na nie niecierpliwie w Polsce także (i to nie tylko ze względu na polskie pochodzenie jego matki – Bronisławy Odyniec). Więcej wiadomości o autorze znajdzie, kto ciekaw, w książce Grzegorza Wiśniewskiego Polskie drogi w Petersburgu. Świacki, Słonimski, Britaniszski, Koczergin, PIW, 2014.
J.T.
* Eduard Koczergin Lalka Anioła. Z teki rysownika, przekład Walentyna Mikołajczyk-Trzcińska, Wyd. CEL, Warszawa, 2010, s. 222,
**Eduard Koczergin Ochrzczeni krzyżami. Urywki wspomnień spisywane na kolanie, przekład Magdalena Hornung, Wyd. NOIR SUR BLANC, Warszawa 2017, s. 218.