Wiesław Łuka rozmawia z Anną S. Dębowską

0
235

         Wiesław Łuka rozmawia z Anną S. Dębowską o emocjonalnej sile muzyki  w trakcie 21 Wielkanocnego Festiwalu  im. Ludwiga von Beethovena .

 

klawiatura

 

 

Zacznijmy od zagadki: Oglądamy przedstawienie operowe – obrazy na scenie, muzyka z kanału,  śpiew, opowieść z wymyślonym librettem   – to wszystko fikcja, ale przeżycia widza są prawdziwe – który krytyk (krytyczka?) muzyczny  mógł tak bystrze zauważyć?  

 

– Nie wiem, ale nie wykluczam, że to byłam ja. Na tym właśnie polega potęga opery – wiemy, że uczestniczymy w artystycznym wydarzeniu, że świat przedstawiany na scenie jest sztuczny, ale dzięki sile muzyki, przeżywamy głęboko emocje bohaterów, tak ludzkie przecież: uniesienia lub cierpienia miłosne, żal, cierpienie, radość, pragnienia i rozterki sopranu lub barytonu. Ostatecznie muzyka przekazuje to, co dla ludzi najważniejsze, tylko z pozoru jest abstrakcyjna. Nie należę do tych, którzy sycą się pięknym śpiewem dla samej urody jego brzmienia. 

 

Aforyzm w równym stopniu efektowny w brzmieniu, co głęboki w treści –  zechce Pani odkryć tę głębię?

 

– Słucham oper od dziecka, pierwszy był „Rigoletto” i kolejne opery Verdiego, potem Puccini. Pociągało mnie nie tyle piękno ludzkiego głosu, co inwencja melodyczna, bogata harmonia, rozmach orkiestry pomysły, jak w muzyce zawrzeć dramaturgię, charakterystykę postaci. Słuchałam tego wszystkiego z płyt, dla mnie opera nie wymagała wtedy sceny, wystarczała mi wyobraźnia. Weźmy choćby arię „Solo, perduta, abbandonata” z „Manon Lescaut”. Wręcz fizycznie odczuwam ten ból umierającej dziewczyny, jej lęk przed śmiercią, żal, że trzeba umrzeć, gdy życie dopiero się zaczęło, samotność tej chwili. Cholerny Puccini tak to napisał, że nie można tego słuchać na spokojnie! Przykleja się ta muzyka do człowieka nawet na tydzień i gra w głowie.

 

Powiedziała Pani o operze – a czy to samo można powiedzieć o utworze muzycznym granym w sali koncertowej, gdzie brakuje tych „składników” widowiska?

 

– Oczywiście, że u podstaw opery leżała idea połączenie teatru, obrazu, widowiska ze słowem i muzyką, ale o ile opera może istnieć bez teatru, to bez muzyki ani rusz. Na tym właśnie polega siła muzyki, że jest sztuką samoistną i działającą głęboko na nasze emocje, chyba najsilniej ze wszystkich sztuk. Ona jest organicznie w nas, proszę spojrzeć, jak na człowieka działa rytm, to wręcz pierwotne. Słuchając w sali koncertowej „Święta wiosny” Igora Strawińskiego nieraz miałam ochotę rzucić się na podłogę i tańczyć pogo. Amerykański neurolog Oliver Sachs wiązał takie niezwykle emocjonalne odczuwanie muzyki, u każdego człowieka nieco inaczej, z konkretnymi partiami mózgu. Po prostu nasz mózg jest tak zbudowany. Polecam książkę „Muzykofilia. Opowieści o muzyce i mózgu”. Kiedy będą w liceum i średniej szkole muzycznej, poznawałam całą literaturę muzyczną, słuchałam mnóstwo rzeczy, często przed oczami miałam różne obrazy, tworzyły mi się w głowie różne historie, luźno związaną ze słuchaną muzyką, ale jakoś przez nią wywołane. To bywały piękne chwile.

 

Rozmawiamy  w trakcie Wielkanocnego Festiwalu Muzycznego im. Ludwiga van Beethovena – jego hasło brzmi: „Beethoven i sztuki piękne”. Jak różne widzi Pani relacje między muzyką a innymi sztukami? – proszę o krótkie refleksje.

 

– Bardziej niż pokrewieństwo muzyki i sztuk pięknych, które jest oczywiście sprawą umowną, choć wielu kompozytorów inspirowało się malarstwem i obrazami, wolę muzykę wiązać z teatrem. Myślę, że jest im bliżej do siebie, czego dowodem naturalnie jest opera. Ale nie tylko o to chodzi. Wystarczy posłuchać koncertów fortepianowych czy symfonii Mozarta, aby usłyszeć tam coś z ducha teatru: gest, ruch, dzianie się, dialogi i charakterystykę, w tym przypadku nie postaci, ale muzycznych tematów. Dla mnie dobrze wykonana partia solowa w koncercie skrzypcowym czy fortepianowym powinna być tak plastyczna, jak monolog wykonany przez wybitnego aktora.

 

  Najnowszy numer okazałego  edytorsko pisma Beethoven Magazine  wypełniony jest  tekstami i zdjęciami promującymi program 21 edycji Festiwalu. Jako redaktor naczelna Magazynu  w swoim edytorialu  sygnalizuje Pani  temat relacji między muzyką a innymi sztukami, co ciekawie  rozwija Magdalena Romańska w artykule Między okiem i uchem, czyli o korespondencji sztuk. Pani zaś przed kilku laty w recenzji jednej z powieści, kandydującej do Nagrody Nike, pisze o „postmodernistycznej grze formą, pastiszem wątków i konwencji literackich  i filmowych …”  Zatem w tej prozie literatura i film, a w  wielu epokowych powieściach muzyka jest często bohaterem równym jej kompozytorom czy wykonawcom. Jeśli zaś chodzi o relacje filmu z muzyką, to zauważmy banalnie, że od wieku trudno sobie wyobrazić film bez muzycznej ścieżki …Dziś muzyka filmowa wyodrębiła się jako dziedzina sztuki… Wróćmy do muzyki na festiwalu…

 

–  Muzyka ewokuje obrazy, dźwięki wywołują w wyobraźni konkretne kolory, w malarstwie z kolei ważną rolę odgrywa czas, kolor i rytm, a w muzyce barwa, przestrzeń i wyraźnie słyszalne plany brzmieniowe.  Więzi są aż nazbyt widoczne, ale nawet sami plastycy przyznają, że żaden obraz nie ma takiej siły emocjonalnej jak muzyka. 

 

Podczas festiwalu nie słuchamy premierowych wykonań utworów; Pani, jako krytyk  muzyczny, towarzyszy tej imprezie od lat ( nie wspominając innych krajowych i międzynarodowych festiwali)  – co można powiedzieć o rozmaitości wykonań? Może Pani podać kilka pozytywnych, a  i  negatywnych przykładów?

 

– Co roku potwierdza mi się, że najlepsze są niemieckie orkiestry, nie tylko dlatego, że spośród zagranicznych zespołów, właśnie te z Niemiec najczęściej przyjeżdżają na festiwal. Nawet średniej klasy niemiecka z orkiestra ze średniej wielkości niemieckiego miasta gra w sposób niezwykle muzykalny i świetny warsztatowo. Najlepszym przykładem jest tegoroczny koncert orkiestry radiowej z Saarbruecken Kaiserslautern. Ich wykonanie VII Symfonii Beethovena wbiło mnie w fotel. Do dziś pamiętam też silne wrażenie, jakie zrobiła na mnie IX Symfonia Gustava Mahlera w wykonaniu Frankfurt Rado Symphony pod batutą Paavo Jaerviego. Minęło od tego czasu dziewięć lat, a ja wciąż pamiętam, że wyszłam z tego koncertu poruszona i długo nie mogłam się otrząsnąć.

 

A przykłady z obecnego festiwalu?

 

– „Symfonia fantastyczna” Hectora Berlioza z tą samą orkiestrą, ale pod dyrekcją Andresa Orozco-Estrady.

 

Jako krytyk również teatralny podsumowała Pani w soczystej recenzji jeden ze spektakli: „teatr wymiotny”  –  Czym to przedstawienie zasłużyło sobie na taką ocenę?

 

– Ironia polega na tym, że prawie nic z tego przedstawienia nie pamiętam. Nie lubię tzw. teatru postdramatycznego, egotycznego, narcystycznego, rozwrzeszczanego, który ma w nosie widza, aktorstwo, a w przypadku tamtego spektaklu, również muzykę. Na dodatek jest kiepski warsztatowo, nie doreżyserowany. Wydaje się, że jego jedynym celem jest prowokować widza. Można umrzeć z nudów. To tak, jakby ktoś cały czas grał forte, co niestety się zdarza.

 

Czy  w ciągu lat zdarzyło się Pani słuchać  również „wymiotnego  koncertu”?

 

– Pewnie tak, ale staram się pamiętać tylko te, które wywarły na mnie jak najlepsze wrażenie.

 

W naszych teatrach dramatycznych coraz częściej i więcej ogląda się realizacji  tzw. awangardowych.  Czy Pani, określająca siebie jako „widz   konserwatywny, tradycyjny, nawet staroświecki ( ja Panią cytuję) „ dostrzega  również awangardowe  trendy wykonawcze w muzyce klasycznej podczas kolejnych edycji Festiwalu Wielkanocnego?

 

– Naprawdę tak napisałam? Jaki był kontekst tej wypowiedzi, bo to chyba jednak przesada. Uważam, że w Polsce potrzebna jest rewolucja obyczajowa, ale teatr działając na jej rzecz, powinien jednak dbać bardziej o warsztat i o sztukę aktorską, o zrozumienie tego, co się reprezentuje. Coraz częściej aktorzy mówią do mikroportów – tylko w tym sensie jestem staroświecka, w jakim chciałabym, żeby w teatrze dramatycznym królowała dobra dykcja, impostacja i mówienie tekstu ze zrozumieniem. Jeśli chodzi o Wielkanocny Festiwal, to rzadko pojawia się na nim muzyka współczesna, głównie wiek XIX i pierwsza połowa XX.  Myślę, że to jest w porządku.

 

Jak na mapie europejskiej, a nawet światowej zaleca się do rzesz melomanów z kraju i zagranicy impreza wykreowana i realizowana przez Panią Elżbietę Penderecką?  Czy ten doroczny festiwal jest również zauważany przez krytykę  zagraniczną?

 

– Na pewno będzie zauważony, bo jak co roku, przyjechało do Warszawy wielu zagranicznych dziennikarzy, m in. z Niemiec, Rosji, Francji i Turcji.

 

 

Anna S. Dębowska – od ponad 15 lat jest dziennikarką muzyczną „Gazety Wyborczej”, od 2009 r. redaktor naczelną kwartalnika „Beethoven Magazine”, którego wydawcą jest Stowarzyszenie im. Ludwiga van Beethovena. W radiu RDC prowadziła własną dwugodzinną audycję muzyczną „Konsonanse, dysonanse”, kierowała portalem Młodzieżowa Gazeta Muzyczna (www.mlodziezowagazeta.pl), była redaktorem wielopłytowego albumu „The Best Opera… Ever!” (EMI Classics). O muzyce klasycznej mówi w radiu TOK FM.Studiowała grę na altówce na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie, ukończyła Wydział Wiedzy o Teatrze na Akademii Teatralnej w Warszawie.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko