Andrzej Walter
Dzień z życia białego mężczyzny
Kiedy po Świętach wracamy do pracy ciężko nam się w starej-nowej, codzienno-szarej oraz banalno-prozaicznej rzeczywistości zadomowić i zaaklimatyzować. Jeszcze gorzej jest jeśli mamy do załatwienia kilka spraw „na mieście”. Spotkamy się tam z bolesną gamą postaw współczesnego Polaka. Rzecz jest chyba warta opisania i próby refleksji. Otóż współczesny Polak (Polka) są: niegrzeczni, nieuprzejmi, nieżyczliwi, nieuczynni, niesmaczni, niedbali, niemyślący, bądź też myślący, ale tylko doraźnie i w danym momencie/ sytuacji … i do tego tylko o sobie, a idąc dalej tym tropem – niedostrzegający bliźniego swego, a siebie samego, pełnego kompleksów, uważają za bożka realiów i szczyt emancypacji, która nastąpiła wraz kolejnymi etapami rozwoju ewolucji.
Polak syndromu poniedziałku nie wierzy w cuda, chyba że tym cudem jest on sam, a jego odbicie w zwierciadle oznajmia mu korozję dnia, w którym znów trzeba walczyć o wszystko, ba – ze wszystkim i przede wszystkim – na drogach, chodnikach, w sklepach i instytucjach, bądź też nawet w domu i w zagrodzie. Bliźni to twój wróg, a zwycięzca bierze wszystko. Skąd ten obraz. Z autopsji, percepcji i własnego przypadku.
Załagodzony świątecznie wyruszyłem w miasto i zostałem kilka razy potraktowany jako przeszkoda na drodze, zawalidroga w zasadzie, jako zbędny element pejzażu z własną sprawą w tle. Odbyło się to: u weterynarza, na poczcie, w sklepie, na drodze i przed domem. Odbyło się i telefonicznie i namacalnie. Odbyło się jakby mimochodem i odbyło się … dlaczego? Nie wiem. My, Polacy, po prostu tak mamy – to tu są nasze frustracje, nasze malkontenctwo, nasza niechęć, zawiść, podłe cechy i przypadłości, które w przestrzeni społecznej wyłażą jak duchy wszystkich przebytych traum, pochodzenia i nauk odebranych od narodów i historii. Przerodziło się to w łatwo nakręcaną medialnie histerię i mentalność żula spod budki z piwem tak trafnie zobrazowaną między innymi przez Młynarskiego czy Bareję.
Drogi rodaku – jak żyć? Zapytam banalnie, choć pytać nie uchodzi, gdyż rodak będzie wtedy milczał „jak tabaka w rogu”, nasycony swoim ego podpartym furą, skórą i komórą (obecnie nazywa się toto smartfon) oraz psem rasowym i innym wykwintnie mu zareklamowanym dobrem, którego aktualnie dziś ktoś się na Zachodzie chce pozbyć na rynku właśnie wschodzącym – naśladownictwem i siermięgą tak zdrowo i swojsko nam pachnącym… Mój Boże. A tu jeszcze niedawno tłum pędził poświęcić jajeczka i życzyć sobie później jakże wielu wiosen i materii – aby obrodziło…aby się rodziło i abyśmy byli wolni: od ciemiężcy, zwycięzcy oraz własnej głupoty.
Sapristi! Cóż ja piszę. Przecież Polak ma ponoć duszę, a to piekiełko, które raczył stworzyć, toż to przecież nie jego wina. On zawsze chciał dobrze. Tylko mu jakoś nie wyszło.
Otóż więc – kiedy po świętach nas odepchną, rozdepczą, oplują, obrażą, szturchną i nazwą burakiem, kiedy wymuszą nam pierwszeństwo, kiedy się wryją, nogę podłożą, wepchną przed nas i kiedy z politowaniem później spojrzą na naszą bezradność, albo co gorsza pokażą nam gest wulgarnie czysty, doskonały, zrozumiały „swiatowo” – a … kij Ci w oko nadmuchał – pamiętajmy. Za waszą wolność i za naszą, za naszą krzywdę i za heroizm, i za wszystko co drogie – paznokcia ziemi nie oddamy, piędzi mentalności nie zmienimy i będziemy tkwić na tym posterunku po kres. Na posterunku chamstwa, nieżyczliwości, nieuprzejmości, warków wszelakich – człowieka do człowieka, bo przecież człowiek człowiekowi wilkiem – zwłaszcza nad Wisłą… rzeką dla wilków najwłaściwszą…
I kiedy siadamy wieczorem w fotelu z butelką szlachetnego trunku i szklaneczką w dłoni (kilka procent z książką- a fe) zastanawiamy się w myślach po co nam to wszystko? Dlaczego właśnie tak? Dlaczego nie inaczej? Skąd się to wzięło – ta agresja, egoizm, samolubność i najzwyczajniejsza ludzka wredota… Żyć nam tu przyszło … w kraju nad Wisłą … i kto nas tym, sapristi, zaraził?
Taki to obraz, nas Polaków, wyłania się z każdego szarego dnia, z każdej prawie przeżytej sytuacji, z każdego kąta i każdego zakamarka i z większości chwil w tej dżungli zwanej polskim społeczeństwem. Solidarność? Jaka solidarność. Niech każdy sobie swoją rzepkę skrobie, a tabaka? …
„Czy nos dla tabakiery, czy ona dla nosa,
Była wielka dysputa ze starym młokosa,
Na złotnika sąd przyszedł; bezwzględny a szczery
Dał wyrok nieodwłocznie: „Nos dla tabakiery!”
Obraz ten jednak jest złudny, niepełny, wyolbrzymiony zapewne, choć bywa niejednokrotnie tak prawdziwy, jak jego powszechność zatęchła tak, że właściwie jej nie zauważamy. „Bo tutaj jest, jak jest” wedle słów Pawła Kukiza i „Ty dobrze o tym wiesz”…
Czy można coś z tym uczynić? Nie sądzę. Nie przypuszczam. Sądzę raczej, że może być – zerkając z przerażeniem na młodzieży wychowanie – jeszcze o wiele gorzej. Czasy przyszły bowiem „megatotalne” i „hiperglobalne”, czasy przyszły gigantyczne, błyskawiczne, świetnie skomunikowane, cyfrowe i sterylnie higieniczne – odrywając jednostkę od idei, człowieka od jego człowieczeństwa, a naród od misji. Czasy przyszły, rzekłbym tolerancyjnie postępowe – gdzie tolerancja oznacza wszechogarniającą samowolę, a postęp – burzenie wszelakich zasad, norm i cywilizowanych niegdyś zachowań. „Bij zabij”. „Walcz i zdobywaj”. Oznacz swoje terytorium i realizuj się, spełniaj i mnóż – swoje zachcianki, cacanki i obiecanki. Zgnieć nogą pisanki…
Popyt rodzi podaż. Złowieszczo… a każdy sobie rzepkę skrobie …
Na wesele Rydla, poety, z Jadwigą, chłopką, przybyli goście zarówno z miasta Krakowa, jak i mieszkańcy wsi Bronowice. Owa uroczystość stała się zatem znakomitą szansą zaobserwowania wzajemnych relacji pomiędzy inteligencją i chłopami. Tyle, że dziś już nie ma inteligencji. Ba, nie ma już nawet chłopów. (z ich godnością, tradycjami, etosem). A inteligencja gdzieś się zutylizowała, zniknęła, zaprzedała… Tamtą przedwojenną wykończono skutecznie przez ostatnie pół wieku. Tę nową – czerwono różową z punktami za pochodzenie (czy ktoś to jeszcze pamięta?) uniósł pięknie wicher nowej wolności i przemian końca wieku. Jakby ją uszlachetnił. Oczyścił, ożywił, nadał formę … Jednak było to, jak się okazało, ziarno bez korzenia – przyszła pierwsza świadomie pojęta zawierucha kapitalizmu (wyplenionego przez 50 lat z krwią matek) oznaczająca siłę i żądzę kasy oraz synekur – ziarna rozpierzchły się jak mgła i tyle było z nich pożytku. Dziś pozostał nam potwór doby nowoczesności – bez twarzy, tendencji, właściwości – bywający kameleonem czasów, płynący z prądem oportunista, odwzorowywujący nachalną medialną papkę i dostrajający się do trendów i mód. Taka kalka człowieka. Dyzma Nikodem … rodem z miasta (to widać, słychać i czuć). To plastik. Ersatz. Wydmuszka. Będąca albo tym co je, a może nawet szerzej, tym, co konsumuje, albo też tym czym ukąszono go w procesie produkcyjno-edukacyjnym – jakkolwiek oddalić się percepcyjnie od ukąszeń filozoficznych.
Filozofia „dziś” nie znaczy bowiem pytania „skąd jestem”, „dlaczego jestem” i „dokąd zmierzam” – filozofia „dziś” znaczy coś zupełnie odmiennego – skąd odszedłem (po skorzystaniu na maxa), dokąd idę (ech, co by tu jeszcze złupić) i wreszcie, w końcu i finalnie – co będę z tego miał. Wnikliwsi rozważają może jeszcze – kto za tym stoi, lecz też nie czynią tego z jakąś ogromną determinacją zadowalając się dosyć prostymi odpowiedziami wpisanymi również w czyjś interes. No tak – być może z dawnymi czasami łączy nas jeszcze jedynie słowo klucz – „interes”… ale cóż to za interes…
I chyba w tym jest … sęk. Cóż to za interes…
„Co jest? – Jest interes do zrobienia. – Interes? Ile można stracić? – Co się mnie pytasz, ile można stracić! Się mnie natychmiast zapytujesz, ile można zarobić! – Ile się zarobi, to się zarobi. Ja się pytam: ile trzeba mieć, żeby ryzykować w razie, że się straci?
– Niewiele… dwa, trzy tysiące masz? – Mam mieć. Co jest? – Jest tak: Friedmann ma weksel Szapira z żyrem Glassa, rewindykator jest Barmsztajn… On daje dwadzieścia procent, franko loco towar jest u Lutmanna, tylko ten towar jest zajęty przez Honigmanna z powodu weksel Reuberga. Za ten weksel Reuberga można dostać gwarancję od jego teścia Rozencwajga, tylko on jest przepisany na Rozencwajgową, a Rozencwajgowa jest chora… – A co jej jest? – Co by i nie było, to my dziedziczymy dwadzieścia procent, tylko Lutmann musi mieć pewność, że Honigmann go wypuści, oczywiście, jeżeli Rozencwajgowa jeszcze dziś się przeniesie na łono Abrahama, to Malwina Fajnsztajn nie ma nic przeciwko, tylko Lipszyc musi mieć pięćset dolary…
– Cooo? – Nie gotówką, tylko połowę, na resztę zwolnienie od protestu. Jassne? – Oczywiście, że rozumiem. – No! – Tylko skąd pewność, że Rozencwajgowa by wyzionęła ducha?
– W tym właśnie sęk… – Co? – Sęk!!! – Kto??? – SĘK!!!
– Nic nie rozumiem.
I nie wdając się dalej w sedno „sęku”, przecież wiemy doskonale, że ostatnie zdanie tego arcydzieła sztuki kabaretowej brzmiało:
– A pies? – A pies??? A pies ci mordę lizał!!!
Tak jak dziś. Dziś też, dziś również „pies nam mordę liże” i to chyba, jako jedyne, ratuje nas przed tym, aby nie zgłupieć doszczętnie. Otoczenie czyni bowiem w tej materii bardzo wiele. Aż trudno się przeciwstawiać. Ciężko iść pod prąd. Prędzej człowiek dziczeje i scala się z takim właśnie światem. Światem chorym. Zrakowaciałym. Światem „oko za oko, ząb za ząb”. To świat z każdej strony medalu – on działa i w świecie symboliki, i w świecie polityki i w świecie duchowieństwa, i w naszym – blisko umiejscowionym na wyciągnięcie ręki świecie. W zasadzie w każdym świecie skoro zasada ta przemieniła się wręcz w regułę czasów – stosowaną powszechnie i na co dzień przez większość z mijanych jednostek. Ten wsteczny darwinizm czasów, mentalnie tak wrósł nam już w jaźń świadomości, że go nawet nie zauważamy. Można próbować. Polecam. Choć namowa to przewrotna. Można i swoją twarz w tym zwierciadle ujrzeć…
Kończąc ten, nieco może, nazbyt małostkowy komentarz do rzeczywistości, zapytam uderzając się i we własną pierś: dlaczego się tacy staliśmy? Piekło bowiem, to nie inni. Piekło, to my sami podniesieni do rangi bogów naszych czasów, w których zdaje się każdy robi co chce, a swoje roszczenia artykułuje gdzie popadnie. I po pewnym czasie na naszych ulicach, aż roi się od … niech każdy wstawi teraz własną dolegliwość. Piszę to wszystko sam się zastanawiając ile nam jeszcze zostało z radości? Co nas jeszcze cieszy, łagodzi, uspokaja? Święta? Weekendy? Lektura? Rozrywka – film, muzyka, … sztuka? Religia, duchowość, jakieś zasady? Pieniądze, władza, status społeczny, pozycja? A może intelekt? Co nas obezwładnia na tyle, aby jakoś znieść ten świat i się nie pozagryzać? Doprawdy. Coraz trudniej dziś jasno sprecyzować co to takiego może jeszcze być … W świecie, w którym przecież wszystko już było …?
Andrzej Walter