Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego

0
268

Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego

 

 

Warszawskie foto-retrospekcje

Warszawa 20 800szerOd  albumowej serii „Warszawa. Foto retro” wydanej nakładem wspaniałego wydawnictwa „Bosz” z Olszanicy nie mogłem wprost oderwać oczu. Nie od dziś lubuję się w fotograficznych warsawianiach, których bibliografia liczy już setki edycji z wieloma tysiącami zdjęć od czasów pierwszych prób i pierwszych dokonań fotografa Karola Bayera i innych pionierów fotografii w Polsce z połowy XIX wieku aż po fotografię współczesną, nie tylko tę reporterską, ale także autorską, artystyczną. Jednak edycji tak frapującej jak cykl „Bosza” dawno nie oglądałem. Dobór fotografii uwzględnia tu bowiem możliwie najpełniejszą różnorodność form i tematyki, od statycznych zdjęć pryncypalnych miejsc i budowli miasta, poprzez scenki z warszawskiej codzienności, z placów budów, ze straganów i kramów ulicznych, postojów tramwajowych i dorożkarskich, wnętrz sklepowych, parków i traktów spacerowych, z artystycznych i innych środowiskowych eventów, z oficjalnych okoliczności i uroczystości z udziałem oficjeli czy wydarzenia historyczne, jak wyprzedzającą chronologicznie lata 20-te scenę warty studenckiej w listopadzie 1918 roku, po rozbrojeniu Niemców, spotkanie Józefa Piłsudskiego z Gabrielem Narutowiczem, śmierć pierwszego prezydenta RP czy przewrót majowy 1926 roku, itd, itd. Boszowski cykl „Warszawa” obejmuje aktualnie okres od lat 20-tych XX wieku po lata 80-te i każdy album poświęcony jest jednej dekadzie. Większość autorów wybranych fotografii, które pochodzą z Narodowego Archiwum Cyfrowego, jest nieznana i pewnie już nigdy  nie zostanie poznana. Szkoda, bo wiele z nich to ujęcia prawdziwie ikoniczne, od dziesięcioleci powielane w niezliczonych reprodukcjach

 

 

 Każdy też opatrzony jest słowem wstępnym, autorstwa znanych, związanych z Warszawą osób. Autorem słowa wstępnego do  albumu poświęconemu dekadzie lat 20-tych napisał warsawianista Jerzy S. Majewski, ale już album z lat 60-tych opatrzony jest wstępem autorstwa Beaty Tyszkiewicz, której życie i szczyt filmowej kariery (np. rola Izabeli  w ekranizacji ”Lalki” Bolesława Prusa dokonanej przez W.J. Hasa) szczególnie silnie kojarzą się z tym właśnie okresem). Danuta Szaflarska przygotowała z kolei słowo wstępne do albumu lat

„Warszawa. Foto retro”, redakcja Jan Łoziński, projekt graf. Justyna Czerniakowska, Wyd. BOSZ, Olszanica 2016, str. 111, ISBN 978-83-7576-269-3

 

Stara baśń polskiej literatury

basn niepodlegla„Baśń niepodległą…” Bohdana Cywińskiego tworzą jego wykłady dla studentów białoruskich wygłoszone w Witebsku w latach 1999-2003. Ten pozornie techniczny tylko, czy organizacyjny fakt nabiera w kontekście tej edycji specyficznego znaczenia. Na pozór bowiem tylko chodzi o to, że wykłady z dziejów literatury polskiej XIX wieku dla studentów „obcych”, niepolskich, miałyby być, jak to bywa w zwyczaju, oparte na zasadzie redukcji ich zakresu oraz uproszczenia ich formy i treści, tak aby były one zrozumiałe dla osób z definicji niezanurzonych w polskiej kulturze. I tu okazuje się, że punkt ciężkości zagadnienia leży zupełnie gdzie indziej.

Opierając się na wieloletnich, ale jedynie potocznych, nie wspartych żadną metodologią obserwacjach, doszedłem do wniosku, że obecność polskiej literatury XIX wieku, a więc literatury współkonstytuującej świadomość „nowoczesnego narodu polskiego” jest bardzo słaba nie tylko w szerokich kręgach społecznych (tu można mówić w właściwie o nieobecności zupełnej), ale także w kręgach ludzi wykształconych, nie wyłączając nawet dużej części grupy, którą można określić jako inteligencję humanistyczną. O ile współczesne, XX- i XXI-wieczne prądy myślowe, kulturowe i literackie są im przynajmniej pobieżnie znane, o tyle literaturę XIX wieku, nie wyłączając fenomenu romantyzmu, z jej sprzecznościami, problematami i antynomiami, traktują na ogół jako spetryfikowaną starzyznę bez współczesnego znaczenia, z którą ostatni kontakt mieli w szkole średniej, czasem w momencie matury z języka polskiego. Z autopsji pamiętam, jak w trybie koleżeńskim przygotowywałem do matury ’77 z języka polskiego moich sympatycznych kolegów klasowych i jak bardzo treści, które im w najprostszej postaci przekazywałem w formie obszernych dyktand-bryków były przez nich nie tylko nieuwewnętrznione, ale nawet nieprzyswojone na najbardziej powierzchownym poziomie jako treści istotne. Przez cały czas owych domorosłych „wykładów” kwietniowo-majowych, odbywających się w bujnie kwitnącym ogrodzie jednego z kolegów miałem nieodparte poczucie, że przekazywane im treści nie mają dla nich najmniejszego związku z realnym światem ich odczuwania, myślenia i działania,  że gruba je od nich dzieli szyba. W powietrzu ostentacyjnie krążyła znana idea – „zakuć, zdać, zapomnieć”. A przecież był to choćby czas głośnych inscenizacji Adama Hanuszkiewicza w Teatrze Narodowym, który miał iście prometejski dar atrakcyjnego wlewania starych tekstów polskiej literatury w amfory współczesnej i nowoczesnej formy scenicznej. Tę moją intuicję potwierdza po latach Bohdan Cywiński, zapewne w oparciu o bazę metodologiczną i systematyczny, uniwersytecki ogląd. W posłowiu do swojego zbioru zauważa on, że „obcowanie z wartościami tej literatury polegające na czytaniu samodzielnym poza szkołą, wybierali tylko nieliczni”. Cywiński zauważa jeszcze inną rzecz istotną, a nawet stanowiącą o istocie zjawiska: „Sprowadzanie samej sprawy kontaktu z dziewiętnastowieczną literaturą polską do ram (…) programów szkolnych, pomija jeden jeszcze, bardzo chyba ważny szczegół. To nie jest literatura „dla młodzieży”. Pisana była dla czytelników dorosłych, dojrzałych (…) To do nich skierowany  był „Pan Tadeusz”, „Lalka”, „Nad Niemnem” czy „Wesele”. (…) Zepchnięcie tej twórczości do funkcji lektur szkolnych dla piętnastolatków, walczących o stopień „dopuszczający” w dzienniku, to z pewnością rozszerzenie kręgu jej przymusowych odbiorców, ale równocześnie – niewątpliwie degradacja jej pierwotnego sensu. Jak wybrnąć z tej ideowej i kulturowej pułapki? Sądzę, że to pytanie odnosi się nie tylko i nie tyle do modelu (…) szkoły, ale przede wszystkim – do modelu całej, zupełnie „dorosłej” kultury współczesnego Polaka”. Obawiam się, że jest gorzej niż wynikałoby z pytań Cywińskiego i że mamy do czynienia z totalnym analfabetyzmem kulturowym i tożsamościowym polskiego społeczeństwa. Sam zaś zbiór eseistycznych w formie wykładów jest wspaniałą ucztą intelektualną i estetyczną, jako że już od „Rodowodów niepokornych” (początek lat 70-tych), owej fascynującej, autorskiej historii inteligencji polskiej wiadomo, że Cywiński jest wybornym pisarzem, mistrzem stylu wytwornego i klarownego zarazem. Tytułowa „baśń” jest oczywiście przede wszystkim metaforyczną figurą w którą Cywiński ujmuje narodową funkcję polskiej literatury. „Baśń” jest tu rozumiana jako dzieło ludzkiej swobodnej wyobraźni, a nie w ścisłym, gatunkowym rozumieniu tego słowa. W tym kontekście wielką polską baśnią jest tak romantyzm, jak i odległy – zdawałoby się – od baśni pozytywizm, a także wieńczące wiek XIX modernizm i neoromantyzm. Fascynujące jest to Cywińskiego opowiedzenie Polski przez literaturę

Bohdan Cywiński – „Baśń niepodległa, czyli literatura okresu zaborów”, wyd. Editions Spotkania, Warszawa 2016, str. 307, ISBN 978-83-7965-124-5

 

Człowiek wielu przeznaczeń

strugZ Andrzejem Strugiem (Tadeuszem Gałeckim – 1871-1937) łączy mnie więź szczególna, acz przypadkowa. Przez 14 lat (1980-1994) mieszkałem w drewnianym dworku, który na tzw. Konstantynowie zwanym też Poczekajką, od dziesięcioleci dzielnicą Lublina, wtedy podlubelską wilegiaturą, wybudował w 1880 roku ojciec przyszłego pisarza. W gmachu przy ulicy Namiestnikowskiej (dziś Narutowicza) młody Gałecki uczył się w gimnazjum, a po dziesięcioleciach mnie tam przyszło studiować na pierwszym roku psychologii. Trochę więc deptałem cieniom Struga po piętach. Po latach sprzedał on dworek aby zasilić kasę PPS i wydawanie „Robotnika”. Budynek w pewnym momencie przeszedł na własność Łubieńskich, klanu „pobożnych spekulatorów”, by trafić w końcu w ręce Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Dziś pozostała po nim tylko murowana atrapa, niby-rekonstrukcja, luźno jedynie, a co gorsza – topornie nawiązująca do dawnego obiektu. Zniknęła też tablica upamiętniająca Struga Biografia Struga autorstwa Anny Kargol, to właściwie pierwsza pełna biografia pisarza, po popularnej, krótkiej opowieści autorstwa Marka Ruszczyca i po monografii literackiej, koncentrującej się na pisarstwie, napisanej przez Henryka Michalskiego, a dodać do tego należy zbiór studiów o Strugu pod red. Krzysztofa Stępnika. Anna Kargol opowiedziała o całym życiu pisarza, koncentrując się – zgodnie z podtytułem – w przeciwieństwie do Michalskiego, na jego biografii socjalistycznego działacza politycznego, masona wysokiej rangi, ułana legionów Piłsudskiego, zesłańca syberyjskiego, paryskiego emigranta, działacza demokratycznego, człowieka o nieposzlakowanej i powszechnie szanowanej szlachetności. To dobrze, że przypomniano postać i losy tego już mocno zapomnianego pisarza ( m.in. „Ludzie podziemni”, „Odznaka za wierną służbę”, Zakopanoptikon”, „Portret”, „Pieniądz”, „Miliardy”, „Pokolenie Marka Świdy”) jednej z najpiękniejszych postaci polskiej lewicy. Pisarza dziś już na ogół nie najwdzięczniejszego w lekturze z uwagi na mocno młodopolski styl mocno przypominający styl Żeromskiego, choć akurat trzytomowy „Żółty Krzyż” oraz „Dzieje jednego pocisku” uważam za bardzo dobrą i ciągle wartą lektury prozę. Gorąco polecam lekturę tej biografii i poznanie fascynującej, mocno dziś zapomnianej postaci Andrzeja Struga.

Anna Kargol – „Strug. Miarą wszystkiego jest człowiek. Biografia polityczna”, Oficyna Wydawnicza Rytm, Oficyna Wydawnicza AFM, Kraków-Warszawa 2016, str. 351, ISBN 978-83-7399-652-6

 

Fascynujące związki gazet i gazetowców

Zamierzchłe są już czasy, gdy na łamach prasy, czy to codziennej czy tygodniowej ukazywały się powieści w odcinkach, przez niektórych zwane „gazetowcami”. Koniec tej praktyki nastąpił bodaj na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Jej początki, to mniej więcej połowa XIX wieku. Na łamach gazet publikowano prozę przygodowo-sensacyjną typu „Tajemnic Paryża” Eugeniusza Sue (Paryż), ale także wielkie dzieła literatury artystycznej, jak „Lalka” czy „Faraon” Bolesława Prusa (Warszawa). Na pozór fakt drukowania wytworów literackiej fikcji powieściowej w gazetach sprowadzał się do technicznego, fizycznego udostępnienia łamów. Przemysław Pietrzak w swojej erudycyjnej, opartej o bogate źródła monografii „Powieść w świetle prasy” pokazuje, że nic bardziej mylnego i że między zawartością, stylem, konstrukcją pisma codziennego czy periodycznego a drukowaną w odcinkach fikcją zachodziła specyficzna „reakcja chemiczna”, specyficzna osmoza stwarzająca odrębną jakość. Jak zauważa autor monografii, powieść realistyczna, choć fikcyjna, włączała się dzięki prasie w rzeczywistość, nadawała jej nowe sensy, współkształtowała ją, a także poszerzała zakres oddziaływania prasy. Praca składa się z trzech części. Pierwsza stanowi portret zjawiska XIX-wiecznej prasy. Druga to obraz poetyki prasy i jej charakteru jako dzieła zbiorowego, a także miejsca i funkcji, jakie w tej strukturze i poetyce zajmowała proza powieściowa. Część trzecia poświęcona jest Bolesławowi Prusowi, którego proza, także w kontekście jego roli dziennikarskiej, stanowiła modelowy przykład osmozy i wzajemnego oddziaływania przestrzeni prasowej, a zatem także społeczno-psychologicznej i utworu fikcyjnego. Tak przyjęta perspektywa spojrzenia na – zdawałoby się – wyczerpująco opisaną i przeanalizowaną twórczość Prusa, ukazuje ją w nowym, ciekawym, niespotkanym dotąd ujęciu. To znakomicie napisane dzieło z pogranicza prasoznawstwa i teorii literatury samo jest lekturą fascynującą, którą najgoręcej polecam.

Przemysław Pietrzak – „Powieść w świetle prasy. Bolesław Prus i inni”, Wyd. Naukowe PWN, Warszawa 2017, str. 455, ISBN 978-83-01-19165-8

 

Znów Broniewski

zgubilem okularyDzięki Wydawnictwu Krytyki Politycznej od kilku lat z innej niż poetycka strony poznać można Władysława Broniewskiego. Najpierw „Pamiętniki 1918-1921”, później publicystyka, teraz listy do żony Wandy obejmujące lata 1947-1962, do śmierci pisarza, a więc obok aspektu prywatnego będące także kroniką życia kulturalnego tamtego czasu, od przedproża stalinizmu po czas środowego Gomułki. Broniewski był namiętnym epistolografem, pisał emocjonalnie, gorąco, soczyście, alei erudycyjnie, to nie był poetycki prawdziwek skupiony wyłącznie na swoim poetyckim jestestwie. Kapitalne listy, historia Polski w tle, kultura, sztuka, personalia i charaktery. Do tego kapitalne przypisy i aparat krytyczny Wioletty Bojdy. Pasjonujący powrót do przeszłości.

Wanda i Władysław Broniewscy – „Zgubiłem okulary. Listy z lat 1947-1962”, opracowanie z rękopisu, przypisy, wstęp i zakończenie Wioletta Bojda, Wyd. Krytyki Politycznej, Warszawa 2016, str. 316, ISBN 978-83-65369-49-9

 

Miazga codziennego realizmu

belweder gryzie w rekeWojciech Chmielewski ma już na swoim autorskim koncie zbiory opowiadań „Biały bokser”, „Brzytwa”, „Najlepsza dentystka w Londynie”, także powieść „Kawa u Doroty”. „”Belweder gryzie w rękę”, to ciekawy kawałek prozy nietypowej dla autorów płci męskiej. Tego typu drobiazgowe, realistyczne, czasem naturalistyczne, przyziemne obserwacje z życia codziennego, z samych jego przyziemi, zazwyczaj tworzą kobiety. To sceny z  życia mieszkańców warszawskiego-podwarszawskiego Rembertowa – małżeństwa, samotnej matki, handlarza, sklepikarza, księdza, dziennikarza „kolorówki”, dziennikarki telewizyjnej, okruchy codzienności, rodzynki dosadnego erotyzmu. Ich szarą codzienność zakłóca jakieś zdarzenie, które odmienia ich życie, albo upadłe marzenie, a w ogóle życie mające właściwości niwelujące i degradujące.

Nie nazwałbym tej prozy Chmielewskiego fascynującą, ale nie o to tu przecież chodzi. Sztuka prozatorska polega w tym przypadku właśnie na nieułatwianiu sobie zadania autorskiego za pomocą jakiejś frapującej tematyki, na rzeczach które samie w sobie zawierają pewną „efektowność”, lecz na całkowitym z niej zrezygnowaniu. Na krańcowej ascezie, skromności i samoograniczeniu autorskiego „ego”. Ktoś porównał prozę Chmielewskiego do prozy Marka Nowakowskiego, ale przecież te warszawskie krajobrazy lat 50-tych i 60-tych, te knajpy, ta egzotyka warszawskiego i podwarszawskiego buszu, te zakamary życia, ta typologia szemranych, dziwnych, malowniczych figur, to był właśnie samograj autora „Benka kwiaciarza” i „Powidoków warszawskich”. Chmielewski z tego zrezygnował na rzecz swojego spokojnego i kompletnie bezpretensjonalnego realizmu. Gdyby ktoś zapytał, o czym jest ta proza, trzeba by odrzec – o niczym. A właściwie o nagim życiu, pozbawionym wszelkich narratorskich ozdobników czy nadanych z wysoka znaczeń. Warto i takiej lektury popróbować w tej inflacji „niezwykłości”.

Wojciech Chmielewski – „Belweder gryzie rękę”, Wyd. „Iskry”, Warszawa 2017, str. 217, ISBN 978-83-244-0471-1

 

 

 

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko