Andrzej Walter – O ministerstwie braku kultury

0
386

Andrzej Walter

 

O ministerstwie braku kultury

 

walter   Na stronie internetowej Warszawskiego Oddziału Związku Literatów Polskich opublikowano tekst Grzegorza Trochimczuka „Czas na radykalne zmiany lub na nowe otwarcie”. Rzecz dotyczy literatury polskiej – jej kondycji, stanu, a zwłaszcza jej relacji wobec państwa, przestrzeni społecznej oraz generalnie jej miejsca we współczesności. Tekst z założenia ma wywołać jakiś konstruktywny dyskurs. Warto go może przeczytać, warto pomyśleć nad opisem naszej rzeczywistości, warto też wtrącić kilka uwag. Ja dodam do tego dictum kilka własnych przemyśleń i refleksji… oraz zadam kilka pytań.

   „Literatura polska znalazła się w ślepym zaułku” – tak zaczyna autor, choć uważam, że to absolutna nieprawda. Literatura polska ma się świetnie – twórców i pisarzy nie brakuje, z poziomem jest, jak zawsze i wszędzie, różnie, ale literatura polska żyje, oddycha i wciąż działa. Co więcej. Wydaje się książki dobre, ciekawe i znakomicie wpisujące się w ducha czasów, języka oraz problemów społecznych. Polska literatura piękna trzyma wysoki poziom. Takich pisarzy (prozaików) młodego pokolenia jak: Jakub Żulczyk, Radek Knapp, Łukasz Krakowiak, Anna Dziewit-Meller, Magdalena Żelazowska, Magdalena Parys, Marek Weiss i wielu innych nie powstydziłaby się literatura żadnego kraju, a przecież mamy jeszcze ciekawych „starszych” jak: Myśliwski, Holewiński, Ławrynowicz, Wojciechowski, Urbankowski czy choćby kilka lat temu debiutujący Niedźwiedzki Rawicz bądź też Szymon Koprowski. To wyliczanka „na szybko”, taka, która przyszła mi do głowy błyskawicznie, którą zapewne można by jeszcze długo ciągnąć w dal, bez tych wszystkich literatów celebrytów namaszczonych przez upadający salon, a których teksty też nie są wcale takie złe – choć może nie, na aż taki znów salonowo cielęcy „zachwyt” zasługujące, czy też bukiet literackich róż w postaci wręczanych, w zamkniętym kręgu wtajemniczonych autorów, nagród. No cóż. W takich realiach przyszło nam tworzyć. Proszę mnie nie pytać dlaczego nie wymieniam jednym tchem: Pilcha, Stasiuka, Wiśniewskiego czy Tokarczuk, gdyż jest to oczywiste, choć deklaruję tu i teraz – twórców tych na równi cenię. Tak jak i Szczepana Twardocha, choć on otwartym tekstem deklaruje (w ostatnim wywiadzie w śląskim Dzienniku Zachodnim), że przecież nie jest Polakiem…

   Pytaniem zasadniczym jest – w jakiej rzeczywistości żyjemy? Otóż jest to rzeczywistość pogłębiającego się upadku czytelnictwa w Polsce, a co za tym idzie upadku społecznego szacunku dla pisarza oraz specyficznej „atmosfery społecznej” dozwalającej na takie, a nie inne traktowanie naszego pisarskiego stanu przez „czynniki sprawcze” w postaci choćby ministra kultury oraz innych decydentów. Sztuka bowiem nawet w najbogatszych społeczeństwach nie wyżywi się bez mecenatu. Dla państw „mądrych swoimi elitami”, z tradycjami intelektualnymi – takimi jak: Francja, Anglia czy Niemcy to „oczywista oczywistość”.  Tylko nie u nas. U nas musi być „polskie piekiełko”.

   Podkreślić więc należy, że rzecz „dzieje się” w Polsce – w Polsce, czyli nigdzie, w Polsce, czyli tu i teraz, w Polsce krainie Ubu, gdyż czytelnictwo w innych krajach wykazuje raczej odmienne tendencje, albo chociaż ów katastrofalny trend nie udziela się tak drastycznie.

   To główna przyczyna, że jest, jak jest. Nasza naród przestał czytać, a narody, które czytać zaprzestają – po prostu giną. Ginie ich duch, ich tożsamość, świadomość własna, wyobraźnia, obyczaje, tradycje i wszystko to, co kształtuje jakiś wspólny mianownik dla przestrzeni ludzkiej społeczno-kulturalnej o nazwie: Polska. Oczywiście nie dzieje się to od razu, natychmiast – nie da się tego zaobserwować „gołym okiem” – do tego trzeba użyć szarych komórek, jeśli się je posiada…

   Jeśli ktoś nie czyta jest w stanie wchłonąć każdy sprytnie poddany przekaz medialnie dostępny na wyciągnięcie ręki. Jest skłonny we wszystko uwierzyć. Jego wyobraźnia kurczy się do łatwo wchłaniającej gąbki, która przyjmuje co popadnie – wedle aktualnego zapotrzebowania. Człowiek nieczytający przestaje myśleć samodzielnie. Daje się unieść wszelkiej treści, która pojawi się w przestrzeni publicznej masowo i nie ma właśnie tej prywatnie ukształtowanej wyobraźni na siłę konfrontacji owej treści z faktami, dostępnymi w ukryciu, niszowo, poza głównym nurtem przekazu. To temat rzeka.

   W każdym razie – w rzeczywistości kiedy wyznacznikiem wszystkiego jest rynek, literatura stała się towarem, a czytelnik nabywcą, co już samo w sobie powinno być sygnałem ostrzegawczym do namysłu dla państwa, a zwłaszcza jego władz, dla elit, dla ludzi podobno wykształconych, mieniących się mianem intelektualistów. Dzieje się inaczej. Dlaczego? Przyczyn jest bez liku, ale głównymi są: napływ duchowego barbarzyństwa z każdej praktycznie strony – jak podkreśla autor – „chłonności społecznej”… To duchowe barbarzyństwo rodzi się w polskiej szkole, w systemie edukacji, który stał się przemysłem produkującym produkt na rynek pracy. To barbarzyństwo to przyzwolenie społeczne i państwowe na traktowanie kultury i jej instytucji jako zło konieczne z państwowej perspektywy stawiane najczęściej na ostatnim miejscu na liście społecznych potrzeb czy preferencji. Ta świadomość jest przecież tak powszechna…

   To dlatego właśnie, kiedy obserwuje się – pożal się Boże – działania Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego możemy śmiało zapytać:

 

 

– Panie Ministrze, co Pan robi z naszą kulturą?

 

   Jedną z odpowiedzi znajdziemy właśnie w tekście Trochimczuka – pozwólcie, że zacytuję:

   „Nie może doczekać się godnego miejsca jeden z najstarszych w Europie, a może i na świecie, międzynarodowy festiwal Warszawska Jesień Poezji, która w odstępach rocznych w ubiegłym roku zaistniała już po raz czterdziesty piąty (45!). Warszawska Jesień Poezji stała się jedną z dorocznych, wyróżniających Warszawę imprez, godną stałego patronatu Prezydenta Miasta Warszawy, a być może i Prezydenta RP. Tymczasem władze proponują organizatorom corocznie start w konkursach na dotacje, tak jakby impreza ta miała być kameleonem, każdego roku strojącym się w nowe szaty. To nie jest poważne, ażebyśmy stawali z naszym projektem na „modowym” wybiegu, na podstawie którego komisja dokona oceny merytorycznego, strategicznego i organizacyjnego statusu WJP. Formuła imprezy została dawno temu ukształtowana, sprawdzona, związanych z nią było wielu renomowanych polskich poetów od Jarosława Iwaszkiewicza poczynając. Teraz z mecenasem imprezy możemy dyskutować szczegóły programu, dokonywać w dyskusji wyboru tematów, zastanawiać się kogo zaprosić z innych krajów. I o tym proszę pamiętać Szanowna Pani Prezydent Warszawy i Panie Ministrze Kultury i (nomen omen!) Dziedzictwa Narodowego.”

   Tak samo reaguje Pan Minister na skromne potrzeby naszego portalu traktującego o literaturze, na prośby, apele i żebry innych ledwo zipiących inicjatyw kulturalnych. Nawet czas ma Pan Minister na wszystko , tylko nie na spotkanie się i wysłuchanie naszych bolączek i rozterek. Tak rozumie kulturę, jej rolę, jej znaczenie i jej sens. Oddolne działania obywatelskie arogancko lekceważy i zgrabnie uśmiecha się do kamer – jeszcze protestuje na dziennikarskie sugestie o zapędy cenzorskie i straszy sądami zamiast normalną (demokratyczną) polemiką. Żyjemy właśnie w takiej rzeczywistości. Całe nasze Ministerstwo nazwałbym „Ministerstwem braku kultury”. Kultura dla tego ministerstwa jest najmniej ważna. Obecna „dobra zmiana” nie różni się niczym (jak się już okazało) od działań władz poprzednich. Zmienił się jedynie przekaz propagandowy. I tyle. Obecny Minister dla kultury nie robi zbyt wiele, a większość działań to działania wizerunkowe i medialne. Jeśli chodzi o literaturę, czytelnictwo, książki i ich znaczenie społeczne – my, twórcy, czujemy się jak wyrzucani do kosza na śmieci. To jest po prostu żenujące. I wreszcie trzeba zacząć to głośno artykułować. Bez kultury ten naród zginie. I nie pomoże mu żadna armia, żaden patriotyzm (jak go bez literatury wykształtować?), żadne zaklęcia i żadne sojusze. Naród bez słów stanie się ślepy, głuchy i podatny. Na wszystko.

   Natomiast warto zajrzeć na stronę internetową ministerstwa. Tam mamy piękną deklarację – deklarację świętego spokoju ministerstwa hipokryzji …

 

„Narodowy Program Rozwoju Czytelnictwa” jest uchwalonym przez Radę Ministrów programem wieloletnim, na lata 2016-2020, w celu poprawy stanu czytelnictwa w Polsce poprzez wzmacnianie roli bibliotek publicznych, szkolnych i pedagogicznych jako lokalnych ośrodków życia społecznego, stanowiących centrum dostępu do kultury i wiedzy. Cel ten realizowany będzie przez finansowe wsparcie modernizacji, budowy lub przebudowy placówek bibliotecznych w mniejszych miejscowościach oraz bieżące uzupełnianie zbiorów bibliotek publicznych i szkolnych o nowości wydawnicze.

 

Program składa się z 3 priorytetów, które realizuje MKiDN za pośrednictwem Biblioteki Narodowej i Instytutu Książki oraz MEN.

 

Priorytet 1- Zakup nowości wydawniczych do bibliotek publicznych

Operator priorytetu Biblioteka Narodowa

Priorytet 2 – Infrastruktura bibliotek 2016–2020

Operator priorytetu – Instytut Książki w Krakowie

Priorytet 3 – Rozwijanie zainteresowań uczniów poprzez promowanie i wspieranie rozwoju czytelnictwa wśród dzieci i młodzieży, w tym zakup nowości wydawniczych

Informacje na temat priorytetu dostępne są na stronie MEN: https://men.gov.pl/pl/finansowanie-edukacji/narodowy-program-rozwoju-czytelnictwa

   Okazuje się to mydleniem nam oczu – okazuje się to „rzuceniem hasełek” … (to tylko słowa, puste deklaracje) priorytet numer trzy, czyli zainteresowanie ucznia literaturą, która najlepiej realizuje się poprzez żywy kontakt z pisarzem, poetą czy dziennikarzem, jest torpedowane poprzez na przykład odebranie naprawdę skromnych środków na taki Festiwal Poezji (jak choćby ten najstarszy – warszawski), który od ponad 40 lat to właśnie umożliwiał.

   Pada zatem wiele słów. Fakty im przeczą. Taka jest nasza polska rzeczywistość braku kultury. Pisarz, poeta, artysta? Twórca? A komu to potrzebne? Mamy rynek, mamy kapitalizm, niech sobie pisarz radzi sam. Ministerstwo zajmuje się na szeroką skalę wizerunkowymi działaniami w ramach polityki historycznej, zupełnie lekceważąc problemy czytelnictwa w Polsce – a powinno przecież bić na alarm.

   Oczywiście, kolejnym aspektem problemu jest polska szkoła, jej poziom, jej lektury i świadomość wagi tych lektur. Otóż polska szkoła obecnie produkuje człowieka na rynek pracy – taki ma cel – sprawny produkt, który nauczy się stać trybem w maszynie. Po co ma czytać? Szkoda na to czasu. To kolejna z przyczyn złej otoczki wokół literatury – podstawy lamentu Trochimczuka (dodajmy – słusznego lamentu)…

    I wrócę do początku tego tekstu – polska literatura – paradoksalnie, ma się dobrze, trzyma poziom, trzyma styl i daje nam to, czego się od niej oczekuje. Daje nam tysiące świetnych książek. Szkoda, że jest to wszystko jak w pewnym dość znanym przysłowiu:

– nie kładzie się perły przed wieprze …

   I zadam dziś ostatnie już pytanie: skąd się u nas wzięły wieprze? Kto się nimi wkrótce stanie? Odpowiedź być może i nasuwa się sama. Zapewniam jednak, że nie jest ona aż tak oczywista …

   Wydaje mi się też, że ręce już nam wszystkim opadły. Nasz głos wołający na pomoc jest arogancko przemilczany – lekceważony. Przez wszelkie władze, ministerstwa, rady miejskie, przez Prezydenta i Panią Premier. Wreszcie przez media, a tylko te wymusiłyby jakąkolwiek reakcję uprzednio przywołanych. Koło się zamyka – możemy tu sobie popisać. PiS-anie pójdzie nam dobrze. Mija już prawie 30 lat od śmierci PeeReLu, a świadomość społeczna wagi problemu dramatycznego czytelnictwa Polaków wręcz kurczy się. Nikt nie chce publicznie wypowiedzieć ostrych słów, nikt nie chce nazwać rzeczy po imieniu, nie chce „lansować” mody na czytanie w kontrze do mody na dbanie o ciało. Dzieje się wręcz przeciwnie. Narzuca się społeczeństwu, że w zdrowym ciele zdrowy duch…

   Jaki duch, chciałoby się zapytać? Duch, którego zakopano wraz z Szymborską czy Herbertem? Duch, który wyzionął ducha? Duch? Przecież duch – to chyba ten od duchowości, a jaką duchowość można odnaleźć w siłowni czy telewizyjnym serialu? Ba. Powoli tej duchowości nie znajdujemy nawet w polskim Kościele. Duchowość nie jest, że się tak wyrażę – w cenie. Zatem nasze protesty, listy, oburzenia i debaty nikogo i niczego już nie wzruszą. Możemy sobie krzyczeć do woli. Sytuację, tak naprawdę, może ocalić tylko jakaś rewolucja. Jakaś narodowa (kolejna – oby nie) trauma, która sprawi, że tendencja się odwróci i że nagle, duchowość wróci do łask. Póki co… no cóż… róbmy swoje.

Andrzej Walter

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko