Arkadiusz Frania
Zjawy z jawy
Książka poetycka Jacka M. Hohensee Zjawy wabi od pierwszego wejrzenia; zachęca, nim jeszcze odczytamy jej pierwszy wers. Jest bowiem niezwykle intrygującym artefaktem, na który składa się tak słowo, jak i plastyczna, ściślej mówiąc – kamienna/kamieniowa pasja autora. Na czwartej stronicy okładki znajdziemy lapidarną, lecz dzięki tej skrótowości – najpełniejszą, najmądrzejszą twórczą biografię: „Jacek M. Hohensee // Od 60 lat pisze wiersze. / Od 40 lat zbiera i szlifuje kamienie”. Zbiór przeto zdobią fotografie gliptografii, tzn. małych dzieł sztuki wytworzonych właśnie z kamieni. Tak mówił autor, otwierając wystawę swoich „mineralnych” dzieł w Teatrze Dramatycznym im. Jerzego Szaniawskiego w Płocku w dniu 3 stycznia 2016 roku: „Kamienie, z których powstały miniatury – zjawy, zbierałem w miejscach magicznych: Masyw Ślęży, Łysiec, Jasna Góra, Trójgarb, Rudawy Janowickie, Góry Złote… Niektóre z nich uważa się za «miejsca mocy». Są to więc z pewnością kamienie apotropaiczne, czyli odpędzające zło…” (źródło: http://www.teatrplock.pl/news/1/kamienie-mocy-jacka-hohensee/, dostęp: 4 stycznia 2016 roku).
Z kolei Rafał T. Czachorowski w blurbie zamieszczonym na okładce „zjawami” nazwał symbiozę (osmozę?) wiersza i obrazu: „Czy kamień jest w stanie przemówić? Ta książka udowadnia, że tak. Jacek M. Hohensee odkrywa historie zawarte w kamieniach. Słucha kamieni. Z obrazu i słowa tworzy lirykę, tworzy Zjawy”. W istocie, omawiane liryki, będąc komentarzami do energii kamieni, stanowią autonomiczne zdarzenia poetyckie.
Dążąc do wierności intencjom twórcy, przytoczmy przygotowaną przez niego definicję „gliptografii”: „Gliptografie, to próba odczytania naturalnych fresków spod powłok czasu. Ta graficzna rekonstrukcja to nie tylko performance – element pokazu – odwzorowanie przedmiotu. To również przewrotne, niemal serio zadane pytanie: czy to co podziwiamy w sztuce – kompozycję, kolory, piękno, «łamanie stereotypów», «nowatorstwo ujęcia», czy to wszystko nie było już dawno, kiedyś, zapisane. Czy tego wszystkiego już ktoś nie «namalował»?” (źródło: http://www.teatrplock.pl/news/1/kamienie-mocy-jacka-hohensee/, dostęp: 4 stycznia 2016 roku).
Inicjalny liryk Kamieniołom wydaje się być tekstem programowym zbioru, a pierwsza linijka ukazuje zderzenie człowieka z potęgą natury: „Stoję przed ścianą kamieniołomu jak przed frontem katedry” (s. 5). Kamień jawi się jako święty żywioł, budzący szacunek swoim pięknem i majestatem, tylko z pozoru pozbawiony ruchu i namiętności, gdyż: „Przede mną milcząca brama. / Sezam. / Czas nawarstwiony, księga, / w której płyną obrazy, / rodzą się i umierają równoległe światy” (s. 5). Zwróćmy więc uwagę na wyrazy łączące się z działaniem: „czas nawarstwiony”, „płyną obrazy”, „rodzą się i umierają”, zaś z wersów wcześniejszych wynotujmy: „skamieniały wodospad dźwięków, / obraz pędzących chmur pod kamienną powieką” (s. 5). O ile dwie pierwsze strofy skłonni bylibyśmy ograniczyć do sensu stricto kamienia, o tyle zwrotka trzecia wprowadza motyw autotematyczny poprzez objęcie stylistyką skalną aktu pisarskiego: „A pod nogami rumowisko słów, / odłamki zdań, ułamki znaków, / szepty, nieruchome sylaby” (s. 5). Ostatnich pięć słów liryku: „w domu – / szlifując, próbować zrozumieć” (s. 5) pozwolę sobie zinterpretować zarówno jako trud przemieniania znalezionych okazów w broszki, miniatury rzeźbiarskie, jak i walkę z bryłami leksyki o „powołanie” tekstu wiersza z nadmiaru i milczenia. W obu przypadkach twórca-demiurg używa swojej mocy, aby zjawiły się dzieła, co jest jedną z (wykorzystujących potencję słowotwórczą tkwiącą w dobrze, wydawałoby się, rozumianych pojęciach, definicjach) prób analizy tytułu całości: „zjawy”, od „zjawić się”, pojawić, przybyć. Oczywiście, zgodnie ze Słownikiem języka polskiego (redaktor naukowy Mieczysław Szymczak, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1999, tom 3, s. 958), „zjawa” to przecież: „widziadło, widmo, mara, widzenie senne”, ale czy, idąc dalej tropem rozbijania „właściwych” znaczeń, „zjawy” nie są „z” „jawy” (zjawy=z+jawy), czyli z rzeczywistości namacalnej, dotykalnej. W przypadku wiersza i rzeźby mamy przecież do czynienia z nieoczywistościami, balansowaniem między realnym i eterycznym. Słowa wydrukowane na stronicach są bezbronne wobec opuszków palców, lecz poza, między, pod, nad literami kryje się świat czekający na wydobycie, świat poniekąd irracjonalny, nieznany, kuszący. Wiersz i obiekt plastyczny wyobrażają zdecydowanie więcej niż ich fizykalna, literalna (rzeźbiarska) biologiczna „powierzchowność”. Wspomniane „szlifowanie” tekstu przywodzi mi na myśl wypowiedź Jacka Durskiego (pisarz, poeta, autor m.in. Mariackiej i 36 bytów), który w e-mailu z 14 maja 2007 roku do piszącego te słowa tak zanalizował swój mozół twórczy: „Drukuję i na wydruku żmudne polerowanie (uwielbiam to), bo wówczas panuję już nad sobą, normalnieję. Poprawiam tekst, wpisuję, drukuję i tak dziesiątki razy. Lubię słowo «poleruję», ponieważ kojarzy mi się z cierpliwym gładzeniem kamienia. W polerowaniu, jak Ci już wspomniałem, największą umiejętnością jest wyczucie tej chwili, swojego maksimum, aby nie «przepolerować» (zob. w mojej książce Lipton story. Esencje krytyczne o sztuce pisarskiej Jacka Durskiego, Wydawnictwo Nowy Świat, Warszawa 2009, s. 6).
Jacek od Kamieni (niech wolno mi będzie zaproponować taką peryfrazę) to poeta nastroju, autor liryki klimatu, jak choćby w Ananke, gdzie wywołuje w czytelniku przestrach i niepokój, dygot egzystencji poprzez ledwie zarysowane sytuacje, półcienie, mignięcia: „To tylko przez ogród noc przechodzi kolejna / przepływa niebo / przecina drogę jakaś jasna postać // Minie” (s. 17). Pojawiający się dwa razy w liryku zwrot: „To tylko”, poprzedzający dreszczowe emocje, wbrew semantyce – nie łagodzi, lecz dodatkowo potęguje napięcie, jakbyśmy stanęli w obliczu nieuchronnego, wobec smutnej kondycji świata i człowieczeństwa. Zacytujmy podobny w tonie fragment Czarnego lustra: „Przez czarną szybę płyną liście / i wpada echo / toną lilie / szept nieczytelny kołem toczy” (s. 19). Zauważmy, iż również letnia kanikuła pozbawiona jest beztroski i barw słonecznych: „Wakacje rozpostarte, przez które przeciekał / deszcz albo gwiazdy” (s. 27). Gdy jesteśmy przy pejzażach mentalnych nie sposób pominąć Ćmy: „Drzwi dawno nikt nie otwierał, zawiasy zardzewiały, / a kiedy wreszcie przekręciłem klucz w zamku, / zaschnięta kokarda ćmy przyklejona do szyby / spadła na podłogę z krzykiem, a potem wszystko umilkło” (s. 6). Urywek ten to nic innego, jak opis stanu psychicznego osoby mówiącej w wierszu lub szerzej – wiwisekcja stanu opuszczenia i samotności. Ćmie zamkniętej w pokoju nie udało się wyzwolić (z Okna wynotujmy pragnienie, by istnieć „Bez poczucia / że coś się rozkłada / bezradnie”, s. 28), bezsilnie uderzała o szybę (miraż ucieczki, demoniczna przezroczystość) i jeszcze pośmiertnie wydała krzyk rozpaczy, gdy ciało opadało na podłogę, nie bezwiednie jednak, lecz z całą potęgą swojej wewnętrznej tragedii. Fragment „wszystko zamilkło” rozumiałbym jako wzmocnienie desperacji, lamentu.
Utwór Mechanizm przynosi wizję wypalania się uczuć, gdy człowiek staje się quasi-automatem (depersonifikacja) wykonującym setki sztucznych gestów, wypowiadającym zaprogramowane frazy – bez serca, bez ciepła, bez przestrzeni intymnej (deficyt odczuwania, współczucia): „Zamiast łez ścierasz ze swoich policzków / chłodny płyn do zmywania szyb. / Nie jest słony” (s. 15). Złowieszczo brzmi dwuwers kończący tekst: „Nie wiem kto cię prowadzi. / Nie wiem gdzie cię prowadzi” (s. 15). Tytułowy mechanizm to pasożyt: „rozrastał się wolno, a ty byłaś zbyt blisko, / żebym mógł zauważyć, że mi ciebie zabiera” (s. 15). A przecież tożsamość to gwarancja istnienia, dlatego podmiotowi lirycznemu towarzyszy lęk przed nie-byciem: „coraz bardziej mi się wydaje / że czegoś nie podpisałem to mógł być wiersz / albo cyrograf testament może umowa o pracę” (s. 16).
Dominującym obszarem odwołań Jacka M. Hohensee jest mitologia widoczna już w samych tytułach-imionach. Podkreślmy, iż w utworze Klucze autor od wskazania użyteczności tytułowych przedmiotów (klucze do mieszkania) przechodzi do ich niemal czarnoksięskich właściwości z ducha mitycznego i mistycznego: „[klucze] Służyły podczas wypraw otwierały konserwy w Itace / w Kolchidzie dzwoniły na szyi żeby odstraszyć Erynie i smoki” (s. 21). Z kolei „tryptyk Eryniowy” obejmuje: Tyzyfone – mścicielkę (s. 10), Megajrę – panią od wywoływania zawiści, zazdrości (s. 11), Alekto – sprawczynię nieubłaganego gniewu (s. 12). Spośród innych bogiń poeta wprowadził m.in.: Angeronę – uosobienie milczenia, ale również lęku i cierpienia (s. 16), Ananke – symbol konieczności, przymusu, nieuchronności (s. 17) czy Mneme – muzę pamięci (s. 24) lub Mnemosyne (Mnemosyne – magazyn dekoracji) – pamięć (s. 41). W odwołaniu do mitologii toczy się zwykłe bolesne życie ludzkie, ze zdradami i zawiedzionymi nadziejami. Autor wielokrotnie przenosi w poetycki anturaż elementy z doskwierającej doczesności, m.in. umowę o pracę (s. 16), „ulotki po lekarstwach” (s. 11), „rachunek za światło” (s. 10), „Zapach dezynfekcji / i dezodorantu” (s. 24); już poprzez ten zabieg następuje uwspółcześnienie starożytnych wierzeń.
Gdy uwypuklamy ważne motywy poezji Jacka M. Hohensee, podajmy, że ptaki (jako gromada/rodzaj zwierząt) są zazwyczaj ukazywane w kontekście przemijania: „Na tafli ślady po lecących ptakach” (s. 24) czy pozach statycznych: „Zmarznięte ptaki / siedzą nieruchomo na białej burcie” (s. 26); sowę natomiast cechuje wrzaskliwość i ruch: „Krzyczały polujące sowy” (s. 23), „Sowa szybująca w nocy / na wielkich bezszelestnych skrzydłach” (s. 27). Notabene autor nadał wierszom „ptasie zachowanie”: „stado kołujących wierszy / które trzepoczą zamknięte w zetlałych kopertach” (s. 7).
Ostatni wiersz omawianego zbioru to, podobnie jak tekst otwierający, utwór programowy. Poeta w Mnemosyne – magazyn dekoracji, zgodnie z kompetencjami przywołanej bogini, poddaje czułej analizie przemijanie. Fraza: „magazyn dekoracji” symbolizuje pamięć przechowującą wszystkie człowiecze rzeczywistości, choć nie brak w wierszu również dosłownego, teatralnego odczytania pomieszczenia, gdzie spoczynek znajdują dekoracje, co z kolei wiedzie nas wprost do innego plastycznego fachu Jacka M. Hohensee – scenografa przedstawień teatralnych czy widowisk poetyckich: „Zamykam oczy i wchodzę do milczącego teatru / między złudzenia mieszkań i miast / rozłożonych na ściany / na lata dni i miesiące / jak zerwany kalendarz” (s. 41). Autor pożytkuje swoje talenty i umiejętności plastyczne oraz reżyserskie na przykład w Sztafażu; opis obrazu musiał wyjść spod pióra osoby pędzla: „Trudno ich znaleźć w całej kompozycji / bo pejzaż malowany z ogromnym rozmachem / na pierwszym planie / wita nas szumem drzew i śpiewem ptaków” (s. 8). W cytowanym passusie, na poziomie wibracji uczuć, wyczuwa się chłodny, marmurowy opis, w którym powściągliwości wyznań towarzyszy erupcja skojarzeń.
Przeszłość woła: „Wczoraj zadzwonił telefon w dziecinnym pokoju” (s. 6). Tam (tytuł wiersza) to świat, gdzie żyje to, co minęło, gdzie jak w magazynie pamięci (żeby wykorzystać sugestię płynącą ze zwrotu „magazyn dekoracji”) gromadzi się źródło świadomego życia – wspomnienie, czas, według niektórych koncepcji nie rozwija się poziomo (chronologia, czas postępuje), lecz istnieje pionowo, czyli nic nie przemija, wszystko trwa jednocześnie w równoległych światach.
Chciałbym zatrzymać się na chwilę przy zestawie kilku liryków odwołujących się do żywej przeszłości podmiotu lirycznego. W Nowym Świecie poeta powraca do sztubackich lat („na rok przed maturą”, s. 30), tworzy wrażliwą aurę tytułowej ulicy w Warszawie m.in. dzięki odwołaniu do Mickiewiczowskich Stepów akermańskich: „Jedźmy, nikt nie woła… / Przestwór oceanu…” (s. 30). Zgubiony telefon z kolei stanowi w Głosach pretekst do zadumy nad relacjami z przyjaciółmi i „odczytania” sentymentalnej listy obecności: „W tym starym telefonie / usłyszałbym na pewno kuzyna z Kowelskiej, / Marka z góry i Jędrka z parteru, / Mirka, zanim nie wsiądzie na motocykl, / Zośkę, Adama, Kryśkę, Jonasza, kolegów ze Smolnej, / Krakowskiego Przedmieścia / i Jasnogórskiej” (s. 35). Ostatnia z lokalizacji niczym nić Ariadny prowadzi do kolejnego liryku: jako częstochowianin z racji miejsca zamieszkania nie mogę nie pochylić się nad wierszem Jacka M. Hohensee – częstochowianina z urodzenia – Jasnogórska 23. Utwór został dedykowany Halinie Poświatowskiej, a tytułowy adres to ulica w Jasnogórskim Grodzie, przy której mieszkała autorka Hymnu bałwochwalczego; dziś mieści się tam Muzeum poetki, pełniące funkcję Domu Poezji, gdzie organizowane są spotkania z pisarzami. Autor odtwarza przeszłość, łącząc ją ze współczesnością. Maluje przechowywane w pamięci szczegóły topograficzne („Pamiętam opuszczony ogród za drewnianym parkanem / między ulicą a fabryką latarek / i tajne przejście za ruchomą deską / do cierpkiego królestwa / niedojrzałych czereśni i dzikiego wina”, s. 39), by zestawić je ze swoistą wizją lokalną o dużym ładunku psychicznego odtworzenia: „Po przeszło pół wieku obok nieczynnej fabryki / znalazłem skrawek wydeptanej ziemi / I odsłonięty za nim parterowy domek, / w którym kiedyś mieszkała dwudziestotrzyletnia / starsza ode mnie o osiem lat / Julia / której nawet nie znałem” (s. 39). Julia to, rzecz jasna, nawiązanie do jednego z najsłynniejszych wierszy Haliny Poświatowskiej, którego fragment na prawie cytatu puentuje liryczną całość zanotowaną w diariuszu duszy Jacka M Hohensee: „Jestem Julią. Mam tysiąc lat / żyję”. Niech wolno mi przypomnieć, iż Częstochowa była jednym z magicznych miejsc pochodzenia kamieni, z których autor wykonywał „zjawy”: „Kamienie, z których powstały miniatury – zjawy, zbierałem w miejscach magicznych: Masyw Ślęży, Łysiec, Jasna Góra, Trójgarb, Rudawy Janowickie, Góry Złote…” (źródło: http://www.teatrplock.pl/news/1/kamienie-mocy-jacka-hohensee/, dostęp: 4 stycznia 2015 roku).
Tylko pozornym przeciwieństwem przeszłości jest przyszłość. Wciąż trwa gra: ten i tamten brzeg, tu i tam: „Po tamtej stronie też siedzą wpatrzeni we własne odbicie / za którym płynie ich niebo ich słońce ich gałęzie drzew / […] / Grzebią w nurcie pamięcią szukając czegoś co już odpłynęło / ale każe im siedzieć na brzegu, który kiedyś ich wybrał” (s. 9). Bliskie echo zapłaty obolem (miedzianym pieniążkiem) Charonowi za przewiezienie duszy przez rzekę Styks słychać w wersach: „Próżno próbujesz w czarną taflę / wrzucić miedziaka / Nie ma łodzi / Lustro wypluje ci zapłatę / bez obietnicy że tu wrócisz” (s. 19). Topos mitologiczny podjęto w wersji na wspak: brak bowiem łodzi, lustro jest złym Charonem, bo nie przyjmuje zapłaty i pozbawia pewności. Wyprawa może dotyczyć przejścia na drugi brzeg, jak i cofnięcia w czasie – pójścia ku minionemu. Wers ostatni: „bez obietnicy że tu wrócisz” również błyska dwuznacznością; miejscem powrotu będzie i druga strona, i miejsce wyjścia.
Wskażmy na frekwencyjność motywów peregrynacji jako symbolu przejścia właśnie na drugą stronę: „[nasze odbicia] drżą na wietrze przed daleką podróżą” (s. 9), „nieznane ogryza wiosła z dalekich podróży” (s. 7). Podróż to nie wyprawa turysty, ale człowieka w jego ziemskiej tułaczce ku swojemu przeznaczeniu; odczytajmy fragment nomen omen Pasażera: „Mimo to wciąż straszą mnie kontrolą / mam być gotowy do wyjścia / mam zapiąć pasy albo je odpinać // Na razie jest dobrze nikt nie zauważył / że chyba minąłem stację docelową” (s. 31). Na terytorium liryków związanych z pielgrzymowaniem zauważymy dużo barw przygaszonych, mroku, zachłannych na unicestwienie najdrobniejszych znaków świetlnych: „czarne lustro” (19), „ciemny strumień” (s. 20), „Lampa z jasnego nieba tonie w ciemnym jeziorze” (s. 25).
Edycja Zjaw Jacka M. Hohensee ma charakter limitowany, niemal bibliofilski. Fundacja Duży Format w przeznaczonej dla koneserów literatury nieformalnej serii exclusive wydała zaledwie 100 ponumerowanych egzemplarzy. Lektura tomiku sygnowanego cyframi 6 i 8 stała się podstawą moich niniejszych rozważań i asocjacji krytycznoliterackich.
Jacek M. Hohensee, Zjawy, Fundacja Duży Format, Warszawa 2015, ss. 44.