Wiesław Łuka
Nieważne, kto zabił – ważne, że się zabija
POKOT wyorany przez PŁUG…
A precyzyjnie: film Agnieszki Holland Pokot powstał z inspiracji powieści Olgi Tokarczuk Prowadź swój pług przez kości umarłych. Książka ukazała się prawie osiem lat temu i była nominowana do literackiej nagrody NIKE (dwie inne powieści autorki dostały tę nagrodę, a laurów, w tym także zagranicznych, za liczne jej powieści nie zliczysz). Holland przyznaje, że od momentu przeczytania Pługa … myślała o przeniesieniu go na ekran. Tymczasem powieściopisarka wyznaje, że dwa razy „podchodziła” do napisania scenariusza, ale dopiero wspólna praca obydwu mistrzyń (szesnasta po licznych skreśleniach, uzupełnieniach i przeinaczeniach) zaowocowała filmem.
Przypomnijmy banał: setki tysięcy dzieł w historii kinematografii powstały na świecie i w Polsce z inspiracji literackich. Może nawet jest ich więcej niż filmów opartych na oryginalnych scenariuszach. Zapewne nikt nigdy tego nie policzy, ale zjawisko warte jest refleksji. Przypomnijmy – jedno z pierwszych, wielkich światowych dzieł ekranu, Narodziny narodu Griffitha (1914 r.) powstały w USA jeszcze jako niema adaptacja powieści Thomasa F. Dixona. Autor potwierdził po sukcesie swego filmu, że wiele się nauczył od pisarzy i zalecał innym kolegom po fachu korzystanie z tego źródła wiedzy oraz inspiracji. Nasz noblista, Czesław Miłosz przyznał z zachwytem, że adaptacja Lalki Bolesława Prusa w reżyserii Wojciecha Hasa (1968 r.), to wielkie dzieło ekranu. Uzasadniał swój zachwyt miedzy innymi silnym pierwiastkiem romantycznym, którym nasycił Has głównego bohatera filmu; dużo silniejszym niż Prus powieściowego Wokulskiego. Wszyscy wiemy, że arcydzieło, sztandarowy utwór tak zwanej polskiej szkoły filmowej, Popiół i diament Andrzeja Wajdy ( 1958 r.) także był inspirowany jedną z najbardziej znanych powieści Jerzego Andrzejewskiego z pierwszych lat powojennych; nad powstaniem scenariusza męczyli się obydwaj twórcy. Główny bohater filmu (niezapomniana kreacja Zbigniewa Cybulskiego), w ostatniej scenie śmiertelnie postrzelony, umiera w konwulsjach na wysypisku śmieci. Tej sceny nie ma w książce. Inny jest też wydźwięk całego arcydzieła Wajdy. Podobnie rzecz się ma z Lalką . Niemożliwe jest bowiem, by rzeczywistość filmowa była fotograficznym odbiciem tej literackiej. W wielkim uproszczeniu można powiedzieć, że ona przeważnie jest bogatsza faktograficznie i głębsza psychologicznie. Oczywisty stąd wniosek: scenarzyści i reżyserzy inspirują się literaturą, ale jej nie kalkują. Przypominam te oczywistości faktograficzne i artystyczne sądząc, że dla dzisiejszego, młodego czytelnika nie wszystko jednak jest tak ewidentne, że fakty sprzed kilkudziesięciu lat odbiera on często jako prehistorię. Mam z tym do czynienia na zajęciach warsztatowych ze studentami dziennikarstwa, więc wiem, co piszę.
Olga Tokarczuk i Agnieszka Holland nazywają swoje dzieła thrillerami moralnymi i ekologicznymi; pada też określenie: dzieła kryminalne. Zacznijmy od ekologicznego pierwiastka. W jednym z wywiadów wybitna pisarka wyznaje: „Solidarność ze zwierzętami jest najsłabszym, najokrutniej traktowanym ogniwem łańcucha władzy , jest symbolem sprzeciwu wobec patriarchatu…” Dlaczego patriarchatu? Bo do zwierząt strzelają wyłącznie mężczyźni; oni są panami polowań i władcami lasów. I dalej Tokarczuk przekonuje: „ Polacy lubią jeść mięso w sporych ilościach… Bardzo lubią polować i wciąż sporo ludzi nie widzi niczego złego w zadawaniu bólu, w zabijaniu dla własnej przyjemności… Niektórzy potrafią nawet głosić, że udział dzieci w polowaniu jest właściwy dla ich prawidłowego rozwoju… Podążam za myślą i narracją Tokarczuk: „ Z drugiej strony podobno przekazujemy najwięcej pieniędzy właśnie na te organizacje charytatywne, które zajmują się dziećmi i zwierzętami. Czyli – jak to bywa z Polakami: jesteśmy oceanem wewnętrznych sprzeczności.”
Główna bohaterka Pługa… i Pokotu, Janina Duszejko, to kobieta brzydka, niedomyta, bałaganiarska. Wykształcona inżynierka budowlana, już jako emerytka, dorabia nauczaniem angielskiego w niższych klasach podstawówki i cieszy się sympatią dzieciaków. „Równiacha” w towarzyskich kontaktach, miłośniczka poezji anglojęzycznej, ale jeszcze większa miłośniczka zwierząt wierzy także w moc układów gwiazdach, ich astrologiczny wpływ na człowieka. Chyba najwięcej energii poświęca w tropienie myśliwych i kłusowników w dziewiczych lasach Kotliny Kłodzkiej. Przekonuje policję, że nawet delikatne sarenki lub silne maciory dzików mogą w aktach zemsty zabijać swoich ludzkich oprawców. Tych widzimy w osobach policjantów, prezesów stowarzyszeń łowczych, a nawet polującego księdza proboszcza. Duszejko w liście do policji uzasadnia potrzebę ochrony zwierząt wzmacniając swój krzyk serca i duszy zaskakującymi faktami z bardzo odległej przeszłości o nieznanych dziś prawie nikomu procesach sądowych. Przywołanie pamięci o tych procesach na pewno jednymi wstrząsną, innych rozbawią. Oto dowiadujemy się z listu, że kilka wieków temu w sądzie przebiegły adwokat bronił gromady szczurów zachłannych na ludzką żywność; że biskup, a później uświęcony Bernard ekskomunikował natrętne pszczoły, które sąd skazał na uduszenie; że maciora od warchlaków, które rozszarpały dziecko, została wyrokiem sądu powieszona; że kurę, znoszącą dziwnie świecące jajka, podejrzewano o tajemnicze kontakty z diabłem, za co ją skazano i spalono na stosie; że bawół atakujący kobietę lub mężczyznę zasłużył na ukamienowanie.
Pług… i Pokot– thrillery moralne. Ich retoryka etyczna atakuje czytelnika z wielką siłą z ambony. Ksiądz proboszcz, także miłośnik i uczestnik polowań, głosi , że Bóg ulokował zwierzęta nisko w hierarchii swoich dokonań; zwierząt nie ubogacił duszą! To prawda – naucza duszpasterz – że one także cierpią, ale nie jak ludzie. Nie możemy przeto wprowadzać bałaganu do planów Stwórcy. Modlitwa za cierpienie saren, jeleni lisów i dzików, to przejaw ludzkiej pychy; to dopiero grzech! Dlatego dziwaczka Duszejko słyszy od wielebnego nakaz, już w scenie filmowej, w mowie prywatnej, że „ trzeba się modlić za siebie”! Dziwaczka, czująca siłę gwiazd w ich ascendentach, opozycjach i koniunkcjach tak silnie została „ przytkana” przez elokwentnego duszpasterza, że zapomniała wspomnieć o świętym Franciszku z Asyżu (nie mniej świętym niż Bernard), który kochał i modlił się za „braci mniejszych”. Jeszcze słów kilka o wydźwięku moralnym obydwu dzieł – włodarze tego zakątka ojczyzny znajdują nie tylko uciechę dzienną strzelając do zwierzyny w przedwiecznych ostępach leśnych Doliny Kłodzkiej, ale także uciechę nocną w miejscowym burdeliku prowadzonym przez jednego ( jeśli dobrze zapamiętałem) z łowczych. Tych pierwiastków moralnych w książce i filmie mamy znacznie więcej.
Kryminalny wątek dzieł – w tajemniczych okolicznościach ginie dwóch osobników, myśliwy i kłusownik. Policja prowadzi jakieś śledztwa, a robi to tak, żeby nic nie wyśledzić. Natomiast obśmiewana, zdziwaczała, „stara wariatka” wie wszystko, co się dzieje na tym magicznym odcinku pogranicza polsko- czeskiego. Jednak nie wiadomo, czy wie, kto zabił. Może wie, lecz skrywa tę wiedzę ? Za to głośno kombinuje, że astrologiczne horoskopy nie wykluczają zwierzęcego sprawstwa zabójstw; wskazywałyby na to ślady wyłącznie sarnich kopytek wokół przyprószonych śniegiem ofiar; ludzkich śladów brak. A kto spowodował wcześniejsze znikniecie obydwu suczek Duszejki? Ktoś je zabił albo uprowadził? Tego nikt nie wiedział. Astrolożka także nie ujawniła swoich domysłów. Dlaczego? – zapytała retorycznie w pewnym momencie. I prawie wykrzyczała odważnie nie tylko sobie: „Prawo chroni morderców”! W kryminale Olgi Tokarczuk jest mało ważne, kto zabił. Natomiast nadzwyczaj jest ważne i porażające to, że się zabija.
Agnieszkę Holland uwiodło przesłanie powieści. To nie tak często zdarza w adaptacjach filmowych. Reżyserzy ekranu przeważnie maja ambicję wzmacniać lub osłabiać, lub przeinaczać idee literackich pierwowzorów. Dla przekazu przesłania książki Tokarczuk reżyserka znalazła główną bohaterkę w osobie Agnieszki Mandat. Na przedpremierowym pokazie i dyskusji ktoś z tłumu powtórzył zagraniczną opinię: „Trzy genialne Polki – reżyserka, pisarka i aktorka – opowiedziały ekologiczną baśń, która będzie przez lata jednym z najbardziej dyskutowanych filmów festiwalowych” . Autorem opinii jest krytyk filmowy brytyjskiego, niezależnego tygodnika The Ekomomist. Zobaczył on film na berlińskim festiwalu i zapewne najgłośniej klaskał podczas gali, gdy Holland odbierała nagrodę Srebrnego Lwa.
Film nazywa się Pokot. A w gwarze myśliwych pokot znaczy prezentacja (uświęcona odwieczną tradycją i nawet mistycznym podtekstem) ustrzelonych zwierząt specjalnie ułożonych na prawym boku na gałązkach jodłowych po dużym polowaniu. W filmowym tytule, w jego konfrontacji z wielowiekowym znaczeniu słowa łatwo odnaleźć ironię oraz równocześnie protest. W filmie legły zwierzęta i ludzie. Film jest o zabijaniu, ofierze „braci mniejszych” ale również – i to bardzo silnie – o agresji, hipokryzji a także innych grzechach śmiertelnych zbójców. Oczywiście – scenarzystki wylały dużo mentalnego i psychicznego potu, by – przypomnę – po szesnastu wersjach scenariusza reżyserka mogła przystąpić do realizacji. Dokonały twórczej rewizji fabuły, licznych w niej, a koniecznych eliminacji. To samo dotyczy modyfikacji postaci, które na szczęście nie stały się „papierowe”. Agnieszka Holland wie doskonale , jak je ożywiać i psychologicznie wzbogacać. Choćby drobny przykład: ta scenka „rozmowy” w formie chrząknięcia zwariowanej (ale skupionej na rzeźbiarskiej pracy) Duszejko do prawie już zaprzyjaźnionego z nią dzika; ten dialożek zwierzęcia z człowiekim „wart jest mszy”. Przykładów w filmie są dziesiątki.
Pokot jest jednak znacząco trudniejszy w odbiorze niż literacki pierwowzór. Olga Tokarczuk przyzwyczaiła nas w swojej prozie do klarownych kompozycji fabularnych, do pięknej i dość łatwo przyswajalnej czytelniczo polszczyzny nawet w niezliczonych fragmentach poważnych rozważań filozoficznych i społecznych oraz analiz psychologicznych bohaterów. Natomiast Agnieszka Holland zrezygnowała z tradycyjnej spokojnej narracji linearnej na rzecz kolażu i przyspieszonego montażu scen. Reżyserka określiła tę kompozycję jako patchworkową. Wymaga ona dużego skupienia, a równocześnie bystrości w percepcji obrazów i chwytaniu ich treści.
PS. Tak zwani „prawdziwi Polacy”, czyli „lepszy sort”, czyli „ludzie niespecjalnej troski” już zarzucają Pokotowi silny wydźwięk antypolski. A niżej podpisany widzi ten aktualny i wybitnie antypolski wydźwięk nie na ekranie, lecz w bulwersującej rzeczywistości ostatnich miesięcy – między innymi w niszczeniu drzew i lasów z błogosławieństwem ministra ochrony środowiska, który lubi pozdrawiać dziennikarzy w sejmie słowami „Szczęść Boże”. Zasłynął on też nie tak dawnym zachowaniem w Białowieży – rozpoczął merytoryczną dyskusję z delegacją UNSCO na temat barbarzyństwa przeciw Puszczy Białowieskiej od odmówienia Ojcze Nasz (a może tylko Zdrowaś Mario); i śmieszno, i straszno!
Wiesław Łuka