Wacław Holewiński – Mebluję głowę książkami

0
305

Wacław Holewiński

 

Mebluję głowę książkami

 

mebluje-glowe

 

 

Ach ci Czesi…

mlyn do mumiiAch ci Czesi! Jakże im zazdroszczę ich literatury, poczucia humoru, odnajdywania cudownych skojarzeń, kpiny z tabu, rozumu wreszcie. Bo rozum do pisania prozy wybitnej potrzebny jest jak tlen do oddychania.

Nie mam pojęcia kim jest Peter Stančik, nie czytałem żadnej jego książki. Jedyne, co zdołałem wygrzebać to to, że „Młyn do Mumii” jest nominowany do tegorocznego Angelusa. Pewnie nie wygra, bo jak wygrać poważną nagrodę literacką za „mistyczny porno-gastro thriller z XIX wiecznej Pragi”? Tak strasznie chciałbym się mylić. No, niech wygra! Niech wygra, bo tylko wtedy ta fantastyczna książka ma szansę na szerszy odbiór. A zasługuje na to ze wszech miar.

Tak, nie czytam thrillerów (zwłaszcza porno). Przyciągnęła mnie ta XIX-wieczna Praga, ale od pierwszej do ostatniej strony bawiłem się jak rzadko kiedy. Czytałem jadąc kolejką i wybuchałem śmiechem, pasażerowie patrzyli na mnie trochę jak na wariata, ale nie miałem siły, nie chciałem się powstrzymać. Nie i już!

Praga, rok 1866. Dawno! Ale przecież to miasto, ulice, domy, place istnieją. Komisarz Durman, dziwak, ekscentryk, dostaje do rozwikłania sprawę zabójstwa listonosza, potem drugiego i trzeciego. Każdy – dwaj pierwsi z Wyszehradu, trzeci ze Starego Miastaginie inaczej, nietypowo. Pierwszy został pogrzebany żywcem, drugi zastrzelony z łuku, trzeci upieczony, ale coś te morderstwa – choć pozornie to nielogiczne – łączy, spaja. Jakieś tropy, strzępy informacji, pomysły. Ktoś powie: banał, zwykły kryminał. No to dodajcie sobie potrawy: „Tym razem dał się skusić pięknymi zapachami z gościńca Pod Dwoma Jezuskami. I nie żałował. Jako danie główne zamówił wieprzowe ogonki bez kości, nadziewane gęsimi języczkami, przelane sosem ziołowym i podane z ziemniaczanymi jeżykami. Zamiast deseru poprosił o małą prążkowaną wątroszankę – zawiązane jelito wieprzowe wypełniane na przemian wątrobianką i kaszanką.” I tak co kilka stron – danie z nietoperzy, kwiczołów, nerka cielęca. Dodajcie antykwariat, w którym można nabyć rękawiczki z ludzkiej skóry, tajemniczą Ordo Novi Ordinis i przyjaciela, detektywa Altera (ale czy aby na pewno? Czy przyjaciel jest rzeczywistością? A może tylko zjawą, snem, odbiciem własnych myśli?), śmierć, która jest tylko pozorem, podróże do Meksyku i Francji…

Czekacie Państwo na coś jeszcze? Pewnie! No jest, jest i porno! Wyuzdane, a jednak delikatne, subtelne, opisane językiem dowcipu. Porno, w którym nie ma odrobiny wyuzdania! Jest śmiech! Bo wartością książki Stančika jest przede wszystkim język! Zakręcony, trochę barokowy, ale jednocześnie absolutnie współczesny, ze wszystkimi jego cudownymi walorami, odmianami, bzdurami i powagą jednocześnie.

No cóż, komisarz Durman używa życia ze swoją służącą Hermanką, z prostytutkami wielu burdeli praskich, paryskich, meksykańskich. Zwłaszcza paryskie doświadczenia mają mu się przydać – przeniesione do rodzinnego miasta… a co ja zresztą będę Państwu mówił. Paryż w Pradze… Szał namiętności, seksu, rozbuchania… I śmiechu, śmiechu… Jak podczas golenia…

„Wąsaty golibroda owinął go prześcieradłem, przeciągnął brzytwą po juchtowym rzemieniu i zapytał, czy życzy sobie golenie z pointą, czy bez?

Wprawdzie Durman nie wiedział, jaka pointę ma ten dobry człowiek na myśli, ale jako obywatel świata wybrał droższy wariant i nie żałował. Podczas gdy golibroda mydlił mu pędzlem twarz, pod prześcieradło wślizgnęła się jego córka i wprawnym ruchem rozpięła rozporek. Oboje byli doskonale zgrani i trzymali równe tempo.”

Wyobraźnia Stančika jest jak koło zamachowe, raz puszczone w ruch produkuje wciąż nowe obrazy, gejzer pomysłów – absurdalnych (czeski wynalazca samolotu, który nie może go ujawnić, bo… bo może się przydać armii podczas wojny), patriotyczno-narodowych (Smetana), wojennych…

W gruncie rzeczy zamiast recenzować tę powieść, powinienem wybrać ze dwadzieścia cytatów i zostawić Państwa z nimi – zakochalibyście się Państwo w tej książce bez żadnej z mojej strony zachęty. Na przykład z takim (nie wiedzieć czemu przyszedł mi do głowy „Bluzg na Jaruzelskiego” w wykonaniu Emiliana Kamińskiego), kiedy komisarz łaja dowódcę węgierskich huzarów: „Ty gnijący wrzodzie na własnej pale! Ty skisła dupo przetarta zdechłym tchórzem! Urżnę ci ptaka, wcisnę ci go w tyłek, a potem każę ci go jeszcze zeżreć! Wskakuj swojej kurewskiej matce z powrotem do cipy i każ się przerżnąć na kogoś innego! Oby wszy urządziły sobie ucztę na twoich jajach, aż urwiesz je sobie z bólu. Miałeś w głowie mózgożercę, ale już dawno zdechł z głodu. Ty kacze wymię, ruchaczu ścian, wypiździena cipo…”

Komisarz Durman, to nie jest żaden Sherlock Holmes. Ma broń i nie waha się jej użyć. Jest skuteczny dzięki pomysłom, rozmowom z zaświatami, Cyganom, mumiom, współpracy z narzeczoną, lekarzowi-patologowi. Ale też jest w nim szeroki oddech życia – cudownego życia ubiegłego wieku, jedzenia i rozpusty.

Bawiłem się, śmiałem, czytałem jednym tchem i… i przeczytawszy żałowałem, że to już koniec. Ach ci Czesi…

Peter Stančik – Młyn do mumii, przekład Mirosław Śmigielski, Wydawnictwo Stara szkoła, Rudno 2016, str. 341.

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko