Irena Furnal – Epilog

0
462

Irena Furnal

 

 

Epilog

 

grudzinski2

 

  Kiedy opuszczał rodzinne miasto po ostatnim egzaminie, mógł o sobie powiedzieć to samo, co rok wcześniej jego szkolny i podwórkowy kolega Szymon Fleszler, który w „Młodzi idą” zamieszczał felietony pod tytułem Pędzelkiem po szkle. W pożegnalnym tekście przedstawił stan ducha maturzysty, podkreślając odczucie zawieszenia egzystencji w próżni; opisał je tak, jakby czytał Sartre’a:  „Stanąłem sam, osobno, bez tej gromady, jaką stanowiła klasa, bez wychowawcy – profesora, bez naczelnego opiekuna – dyrektora. Stanąłem bezpański. Do nikogo nie należący”. Czy to oznaczało radość z powodu nowych wrażeń, jakie czekały na młodego człowieka mogącego wreszcie decydować o sobie, o których marzył w zimowe wieczory, patrząc na świat przez zamarzniętą szybę, czy żal i tęsknotę za znajomym i bezpiecznym życiem, które bezpowrotnie odeszło? To krótkie doznanie stanu metafizycznej samotności, „osobności”, „nie należenia do nikogo” wykorzystał Gustaw do całkowitej odmiany swojego życia.

         Ten moment zbiegł się z wyjazdem na studia do Warszawy. „Pokochałem […] Warszawę. Moja Warszawa była pełna uroku, dowcipna, lekka, zmienna, żyła na skrzyżowaniu różnych światów”. Ale Warszawa to było przede wszystkim szczęście tworzenia siebie nowego, samemu i od podstaw. Tutaj odciął się zdecydowanie od rodzimego środowiska i wielu dawnych znajomych. Nadal był skłócony z ojcem, który może w ogóle nie finansował wybranego przez syna kierunku studiów, albo dawał skąpe środki. Toteż mieszkał w ubogiej dzielnicy, wynajmował pokoik w kamienicy przy ulicy Żelaznej, do teatru chodził na wejściówki. Jednym ze źródeł jego dochodów było pisanie listów miłosnych prostytutkom z ulicy  Chmielnej. Do syta mógł się najeść raz w tygodniu na niedzielnych obiadach u Maurycego, który miał kancelarię adwokacką przy eleganckiej ulicy Senatorskiej. Czasem w dni powszednie któryś z kolegów stawiał mu bigos w Europejskiej.

Zerwanie z przeszłością było tak radykalne, że Kazimierz Koźniewski, w tym czasie w dość zażyłych stosunkach z Gustawem, o pochodzeniu kolegi dowiedział się przypadkiem z pieczątki obok zdjęcia w otwartym indeksie. Stawiano takie trójkątne z literką „L”, co oznaczało: lewa strona sali wykładowej. Tylko tutaj wolno było siadać studentom pochodzenia żydowskiego. Temu zarządzeniu Gustaw się nie podporządkował. Kiedy po wprowadzeniu getta ławkowego na znak protestu studenci Żydzi stali, a na wyznaczonych im miejscach zasiedli ich koledzy Polacy, Gustaw siedział z nimi. Do swojego pochodzenia przyznawał się niechętnie, tylko przyparty do muru. 

Tym razem dla swojej wrażliwości etycznej i radykalnych poglądów społecznych znalazł miejsce w środowisku „młodej demokracji” (Związku Polskiej Młodzieży Demokratycznej), która reprezentowała lewicę piłsudczykowską. Zawarł nowe przyjaźnie, poznał wielu interesujących młodych pisarzy i polonistów. Niemal od pierwszych tygodni pobytu w Warszawie stał się niezwykle aktywny jako krytyk literacki, doradzał młodym adeptom pióra, sam pisał dużo, szybko zwrócił na siebie uwagę recenzjami, esejami i większymi studiami krytycznymi poświęconymi literaturze współczesnej, brał udział w dyskusjach literackich, w klubie Parabumba gromadzącym młodych poetów, artystów, polonistów i prawników stał się jedną z czołowych postaci. Studia polonistyczne traktował poważnie, wysoko cenił wykłady profesorów Wacława Borowego, Juliana Krzyżanowskiego, Marii Ossowskiej, Tadeusza Kotarbińskiego, myślał serio o karierze uniwersyteckiej.

W jego ówczesnym życiu wyjątkową rolę odegrał młody intelektualista Ludwik Fryde. Fryde miał już za sobą studia polonistyczne uwieńczone stopniem magistra i był znakomicie zapowiadającym się krytykiem literackim. Skupiał wokół siebie grupkę uzdolnionych studentów starszych roczników, z którymi wypracowywał własne oryginalne poglądy na literaturę i krytykę literacką. Nazywano to „szkółką Frydego”. Przez kolegę z gimnazjum Jana Aleksandra Króla, założyciela „Młodzi idą” i wieloletniego redaktora tej gazetki, od trzech już lat studenta polonistyki, Herling-Grudziński został wprowadzony do „szkółki”, w której zetknął się z problematyką literacką inną niż na uniwersyteckich wykładach. Wyniesioną z niej wiedzę i poglądy w późniejszych latach bardzo sobie cenił. Ale Gustawa i Ludwika łączyły też więzy osobiste. Obaj byli poróżnieni z rodziną i podobnie krytycznie nastawieni wobec tradycyjnego żydostwa. We wspomnieniu pośmiertnym napisał Herling-Grudziński o Ludwiku, że „nie miał nikogo oprócz przyjaciół. Rzucony daleko od rodzinnego miasta, pokłócony z najbliższymi nauczył się cenić przyjaźń wyżej od pokrewieństwa, wyżej od miłości”. Obaj poszukiwali dla siebie nowego miejsca w życiu i nowych autorytetów. W tych latach klasycznym wyborem dokonywanym przez młodych Żydów pragnących emancypacji z ortodoksyjnych rodzin i równocześnie stykających się z niechęcią lub wrogością części polskiego otoczenia, był komunizm z jego wizją nowego społeczeństwa. Gustaw ten etap miał jednak już za sobą. Pod wpływem bardziej doświadczonego przyjaciela zwrócił się ku sferze, której do tej pory nie zauważał i nie cenił. Zaczęły go interesować kwestie podnoszone przez personalizm, filozofię chrześcijańską, zwłaszcza neotomizm, świadectwa życia duchowego, koncepcje estetyczne podkreślające autonomię sztuki. Jego nowe lektury to bł. John Henry kardynał Newman, Jacques Maritain, Rafał Blűth, Karol Ludwik Koniński, Benedetto Croce, artykuły w piśmie „Verbum”. Ostatecznie droga ta miała zaprowadzić go do katolicyzmu. Uderzająco zbieżne były późniejsze decyzje życiowe Gustawa i jego mistrza. Fryde przed śmiercią w niemieckim więzieniu przyjął chrzest z rąk katolickiego księdza. Herling-Grudziński podobno zrobił to – jak twierdzi Koźniewski – wcześniej od Frydego, natomiast według Boleckiego dopiero w 1944 r. w szpitalu w Nocera. Sam Herling przedstawiał tę sprawę niejednoznacznie. Boleckiemu mówił, że jego zainteresowanie religią w czasie studiów miało charakter intelektualny, dopiero w łagrze doznał duchowego przebudzenia. Kudelskiemu jednak powiedział: 

„Po mojej przygodzie gimnazjalnej z komunizmem poczułem jakąś taką dziurę i w swoim życiu, i w swoim myśleniu, i bardzo się zbliżyłem do religii, konkretnie do katolicyzmu. To się jeszcze pogłębiło w czasie moich studiów w Warszawie. Dla mnie to było bardzo głębokie przeżycie […]. To się stało wtedy, kiedy przestałem się interesować, jako młody chłopak, próbami naprawienia świata proponowanymi przez komunistów […]. W każdym razie stałem się człowiekiem wierzącym. Moja przyjaźń z Frydem to pogłębiła. On wtedy podobnie te rzeczy odczuwał, dzięki niemu czytałem Newmana, czytałem Maritaina i to nas bardzo związało osobiście […]”.       

          Koźniewski chyba trafnie wymienił uwarunkowania najważniejszych  decyzji podejmowanych przez Herlinga w tym czasie: „Gustaw musiał mieć nie tylko okrutny kompleks pochodzeniowy, ale także silne skłonności natury metafizycznej”. Te dwa czynniki sprawiły, że odwrócił się od przeszłości. Gdyby nie wojna i pobyt w łagrze zerwanie z dawnym życiem byłoby może jeszcze bardziej radykalne.

We wspomnieniach więziennych i obozowych wielu osób spotyka się wyznanie, że zdołały przetrwać koszmar tylko dzięki powrotom pamięcią do świata na wolności.  Tak było również z Herlingiem-Grudzińskim. Właściwie słuszniej będzie powiedzieć: tak jest w literackim zapisie jego łagrowych przejść. W Innym Świecie pojawia się zaledwie kilka takich wspomnień. Jedno – najbardziej znane w czytelniczym odbiorze – w postaci uporczywie odnawiającego się co noc snu o powrocie do domu rodzinnego ratuje życie bohaterowi skazanemu już na śmierć w obozowej „Trupiarni”. Inne naszkicowane są tak cienką kreską, że można je przeoczyć podczas mniej uważnej lektury, ale żadne nie znalazło się w tekście przypadkiem. Wszystkie służą zaznaczeniu paru najważniejszych miejsc na mapie utraconego „normalnego” świata, którego zaprzeczeniem jest wszechobecny „inny”, malowany mocną, wyrazistą linią. W zakończeniu powieści symbolem świata „normalnego” stanie się PARYŻ (tak pisany), ocalony, znów wolny. To uniwersalna i często w literaturze, zwłaszcza początków XX w. pojawiająca się figura, znana choćby z powieści Tadeusza Peipera Ma lat 22, w której reprezentuje nieogarnione bogactwo i wielkość kultury europejskiej. Wcześniej przywołuje Herling-Grudziński sytuacje o podobnym znaczeniu mieszczące się w porządku jego prywatnej biografii.

Na pierwszy plan wysuwa się obraz domu rodzinnego i najbliższych radośnie witających znużonego i stęsknionego wędrowca, o którym myślano pewnie, że zaginął w dalekim świecie. Obraz ten, o ogromnym ładunku emocjonalnym, jest zaprzeczeniem odhumanizowanej „cywilizacji więziennej”, której przejawy w wielu odmianach rejestruje narrator. Potem pojawia się wspomnienie sianokosów w majątku ojca jako doświadczenie bezbrzeżnej wolności; jej namiastką są sianokosy za drutami zony, w głębi dziewiczego lasu i mokradeł, choć naprawdę to tylko jeden z rodzajów pracy przymusowej w łagrze. Następnie pod wpływem gry na skrzypcach  Zelika Lejmana więzień Gustaw śni na jawie ”cały ten okres mego życia – jak powiada – gdy jako młody chłopiec przysłuchiwałem się z ulicy małego miasteczka polskiego śpiewnym lamentom i zawodzeniom nad zburzeniem Jerozolimy, które w każdy Sądny Dzień dochodziły zza okopconych szybek na pół zawalonej synagogi. Boże, jakimż ten Zelik  Lejman był Żydem! Jak szlochał na swoich skrzypcach, jak się na przemian miotał i korzył, jak płonął zemstą […], i jak się modlił żarliwie […]”. Zarówno opis gry Zelika, jak i przywołanie własnej młodości, która upłynęła w cieniu starej synagogi przy wtórze lamentu pobożnych Żydów nad zburzeniem Jerozolimy, pozwalają autorowi zarysować przepaść między społecznością doświadczaną wprawdzie przez Boga, ale prowadzącą z Nim stale namiętny dialog przy użyciu całego rejestru ludzkich uczuć, w pełni człowieczeństwa, a społeczeństwem bezreligijnym, spustoszonym duchowo i ogłupionym przez komunistyczną propagandę; jego przedstawicieli niezdolnych samodzielnie myśleć, znajdujących się o krok od spodlenia lub obłędu spotyka bohater w łagrze. Wreszcie pojawia się krótka wzmianka o dumnych słowach Dolores Ibárruri, zasłyszanych przez bohatera pierwszy raz na zebraniu gimnazjalnego kółka komunistycznego w Polsce: „Lepiej umrzeć stojąc, niż żyć na kolanach” (Herling przytacza niepełny cytat; „Lepiej umrzeć, niż żyć na kolanach”).  W łagrze hasło to obnaża zakłamanie systemu komunistycznego, ideału hiszpańskiej rewolucjonistki i obywatelki ZSRR (oraz autora w latach szkolnych). Z obawy, że mogłoby zachęcić niewolników do buntu, władze obozowe wycofują z biblioteki tom jej przemówień, ze względu na to zdanie rzeczywiście cieszących się poczytnością wśród więźniów, jako literaturę wywrotową. Jak z tego przypomnienia fragmentów Innego Świata widać, doświadczenia łagrowe przywróciły wartość światu młodości, który uciekinier z Kielc jeszcze całkiem niedawno chciał wymazać z pamięci. Za drutami zony pamięć o nim chroniła więźnia przed zwątpieniem w świat normalny i była punktem odniesienia przy ocenie rzeczywistości obozowej, pozwalała trzeźwo oceniać „inny świat” jako „do niczego niepodobny”.

    O ciężarze gatunkowym przeżyć łagrowych powiedział Herling-Grudziński w jednym z wywiadów: „To jest doświadczenie, którego nie można już z życia wymazać, niezależnie od tego, ile upłynęło lat, niezależnie od tego, czym się człowiek potem zajmuje, to gdzieś pod spodem tkwi”. Pragnął, aby czytano Inny Świat jako Bildungsroman, jak w literaturoznawstwie niemieckim nazywa się powieść edukacyjna ukazująca psychologiczne, intelektualne, moralne i społeczne dojrzewanie bohatera pod wpływem pojedynczych osób i całych środowisk, póki nie stanie się jednostką o ukształtowanej osobowości. W Innym Świecie autor przeprowadza bohatera przez kilka etapów wtajemniczenia w sowiecką rzeczywistość: najpierw są to  przesyłkowe więzienia na obszarze całego Związku Radzieckiego, potem łagier w Jercewie – właściwa szkoła życia, na koniec różne miasta i miasteczka na Uralu na trasie drogi do polskiej misji wojskowej. W każdym z tych miejsc bohater spotyka się i rozmawia z wieloma osobami różnych narodowości, o rozmaitych biografiach i poglądach, z inteligentami i ludźmi prostymi, z więźniami i z ludźmi wolnymi, nawet z enkawudzistami, z niezłomnymi i ze stukaczami, z zastraszonymi i szczerymi komunistami. Nie sposób wymienić wszystkich. Na całość jego doświadczeń składa się to, co sam przeżył, co widział, co usłyszał od współtowarzyszy niedoli. Wyłania się z tego dantejski obraz cierpienia i upodlenia człowieka przez zbrodniczy system totalitarny. Całkowite zaprzeczenie młodzieńczych rojeń. Najważniejszy wniosek z dwuletniego prawie pobytu za drutami obozu zapisał Herling-Grudziński niemal natychmiast po opuszczeniu Jercewa, w zakupionym po drodze notesie-dzienniczku. Znamy jedynie fragment mówiący o tym, że w ojczyźnie Gułagu „można zwątpić w człowieka i sens walki o to, aby mu było lepiej na ziemi ” (ale tylko „można”). Osiem lat później  przeniósł pisarz te słowa do Innego Świata, zamykają one przedostatni rozdział ukazujący powrót niewolnika do wolnego świata.  

Słowa te są jeszcze jednym nawiązaniem do kieleckiego komunizowania. Za pomocą podobnych pojęć wyjaśniał Herling pod koniec życia przyczynę swojego wstąpienia do tego gimnazjalnego kółka –  szukając jakiejś realnej drogi działania dla swojej niezgody na cierpienie i zło w świecie, które wówczas postrzegał wyłącznie w kategoriach wadliwych urządzeń społecznych, dał się przekonać pomysłom „naprawienia świata proponowanym przez komunistów”. Poznanie od podszewki ojczyzny światowego proletariatu przekonało go definitywnie, że rewolucja prowadzi na manowce, ale myliłby się, kto by sądził, że pod wpływem zawiedzionych nadziei wyrzekł się tej chwili młodzieńczego przebudzenia, tej przygody duchowej, która w kieleckim gimnazjum rozpaliła ogień buntu w jego piersi i obudziła tęsknotę za lepszym światem. Dwa lata po opuszczeniu obozu dopisał w eseju o Broniewskim jakby ciąg dalszy rozważań o młodości z uczniowskiego wspomnienia o Piotrze Choynowskim:

„[…] biada nam, jeśli potępimy ideę tego młodzieńczego buntu, jeśli, osiągnąwszy wiek męski, zagłuszymy w sobie to wszystko, czym nasza młodość wyrywała się niegdyś ku lepszemu i piękniejszemu światu. Być może twarde są prawa życia. Być może zadaje ono często kłam naszym rozpętanym rojeniom wieku dojrzewania. Jedno wszakże jest pewne: nawet największą rozwagą nacechowane poczynania późnych lat naszych, jeśli żyć chcą wśród ludzi, siłę swą czerpać muszą z tego niewygasłego porywu młodości […]”.  

Jest to jedno z ostatnich jasnych spojrzeń w przyszłość pod flagą zawsze gotowego do wzlotu – jak sądził – porywu kieleckiej młodości. Jakiś czas potem horyzont Herlingowego świata zaczął się ściemniać, choć światełko nadziei nigdy nie zgasło.

Irena Furnal

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko