Katarzyna Wójcik – Zupa pomidorowa Campbella

0
295

Katarzyna Wójcik

 

Zupa pomidorowa Campbella

 

bracia burgess            Czy nagroda literacka istotnie jest wyznacznikiem jakości, wartości utworu, pewnikiem, na którym można polegać, że jego lektura nie okaże się jałowa i zawodna? Ubiegły rok przyniósł (przynajmniej jeden, w postaci laureatki najpopularniejszej z polskich nagród literackich) dowód na to, że tak nie jest. O ile nasze, rodzime książki mogą okazać się zupełnie niezrozumiałe ze względu na hermetyczny sposób przekazywania wrażeń przez autora (autorkę), o tyle w przypadku literatury zagranicznej pojawia się niekiedy inny problem: obcość kulturowa.

Za jedną z poprzednich powieści, „Olive Kitteridge” Elizabeth Strout dostała Pulitzera. Druga, „Mam na imię Lucy”, została nominowana do nagrody Bookera. „Bracia Burgess”, książka, która w Polsce ukazała się we wrześniu ubiegłego roku, została napisana w roku 2013, pomiędzy dwiema wyżej wymienionymi. Choć pozytywnych (nawet bardzo) opinii na jej temat nie brakuje, zdaje się, że nie są one miarodajne.

            Troje rodzeństwa: bliźniaki Suzan i Bob oraz starszy o kilka lat Jim. Trzy różne charaktery, trzy odmienne klasy społeczne, trzy rodzaje relacji z matką. Spaja ich rodzinna tragedia z dzieciństwa, za którą oficjalnie winę ponosi Bob. Ale nikt o tym nie wspomina. Wszyscy wychowali się w dość biednym domu w małej miejscowości Shirley Falls w stanie Maine. W dorosłym życiu została tam tylko Suzan z synem Zacharym, wiodąc nie mniej biedne niż w dzieciństwie życie. Bob i Jim mieszkają w Nowym Jorku. Bob, przedstawiciel klasy średniej, jest prawnikiem w instytucji udzielającej pomocy prawnej. Żona odeszła od niego gdy okazało się, że z jego winy nie mogą mieć dzieci. Jim także zasila szeregi prawników, znajduje się jednak w ich czołówce: po głośnym procesie, w którym odniósł spektakularny sukces, jest jednym z najlepiej rozpoznawanych adwokatów w kraju. Bogata żona Helen i trójka udanych dzieci, które opuściły już rodzinne gniazdo – piękny model rodziny amerykańskiej klasy wyższej. Życie trójki rodzeństwa Burgessów komplikuje się, gdy dziewiętnastoletni Zachary wrzuca do miejscowego meczetu świński łeb. Nie bez znaczenia jest fakt, że dzieje się to w czasie ramadanu, a stan Maine od pewnego czasu notuje wzrost imigrantów z Somalii. Postać Zacharego mogłaby być bardzo ciekawa: flegmatyczny, zdawałoby się lekko opóźniony w rozwoju chłopak, przechodzi na kartach książki zadziwiający proces inicjacji. Gdy muzułmanie wnoszą przeciw niemu oskarżenie, zostaje na kilka godzin zamknięty w areszcie. Po interwencji wujów sprawa wcale nie cichnie. Zachary wsiada więc w samochód i wyrusza w podróż do Szwecji, dokąd wyjechał jego ojciec. Postać Zacharego mogłaby być bardzo ciekawa, gdyby autorka nie potraktowała jej po macoszemu i pokazała przemianę chłopaka nieco głębiej od strony wewnętrznej. Podobnie sprawa ma się z resztą bohaterów: każde z nich przechodzi, wskutek różnych czynników, przemianę, ale za każdym razem dokonuje się ona na poziomie zewnętrznym. Suzan, uzależniona od syna, po jego wyjeździe przechodzi załamanie, by ostatecznie zwrócić się ku braciom, z którymi nigdy nie miała najlepszego kontaktu. Winę za to zdaje się ponosić nieżyjąca już matka, traktująca córkę oschle i z góry. Swoje uczucia przelewała na synów, w szczególności na Boba, który w wieku czterech lat stał się sprawcą rodzinnej tragedii. Faworyzowany przez matkę, ślepo wpatrzony w starszego brata, pełen sprzecznych fobii (bał się latać samolotem, ale gdy prawie potrącił samochodem człowieka, bez obaw wsiadł do samolotu). Miły, sympatyczny, przyjacielski, pomocny i niezdarny. Taka szablonowa „miękka” postać. Również w nim dokonuje się przemiana – albo raczej: wydaje się, że się dokonuje. Bo w rzeczywistości, po przejściu punktu kulminacyjnego, kiedy prawie odwraca się on od uwielbianego brata i zaczyna żyć swoim życiem, wszystko wraca do poprzedniego stanu. Tak samo zresztą jak w przypadku Jima. Hołubiony przez żonę, rodzeństwo, matkę, całe otoczenie absolwent Harvardu, wybitny prawnik, któremu nudzi się w dostatnim życiu. W sytuacji, w której mógłby zacząć od nowa, wraca jednak do tego, co było. I tu brakuje głębszego rysu psychologicznego. Dlaczego to robi? Co nim powodowało, skoro wcześniej pragnął oderwać się od ustabilizowanego życia?

Nie mniej płytko poruszony jest problem imigrantów. Choć przez moment zdarzenia obserwowane są z punktu widzenia Abdikarima, jednego z członków społeczności muzułmańskiej, jego postać właściwie bardziej przeszkadza, niż wnosi do powieści coś nowego.

            Obcość kulturowa tej powieści przejawia się przede wszystkim w szczegółach. Współcześnie nie ma w Polsce większego znaczenia kto jakiego jest wyznania (unitarianie to odległa przeszłość). I raczej mało który Polak jest dziś na tyle pruderyjny, żeby gorszyć się książką z zapiskami (polskiej) sprzątaczki, znajdującej pod (niemieckimi) łóżkami erotyczne zabawki. Być może to celowe zabiegi autorki, próbującej – podobnie jak w przypadku konstrukcji bohaterów i ukazania relacji między nimi – pokazać sztuczność, powierzchowność i hipokryzję w myśleniu Amerykanów.

Byliby zatem „Bracia Burgess” pamfletem na społeczeństwo współczesnych Stanów Zjednoczonych?

            Można jednak na tę powieść spojrzeć jak na literaturę kampową (campową). Wówczas jawi się w świetle specyficznej estetyki, pojmowanej jako rodzaj kiczu. Kamp wprowadził nową wartość: sztuczność i teatralność jako ideał. Najdosadniej w „Braciach Burgess” jawi się to w przejaskrawionych manieryzmach żony Jima, choć nie tylko. To także charakterystyczne dla Ameryki miejsca (Walmart) i zachowania (odgrzewana w mikrofalówce pizza na obiad, papierowe kubki po kawie, walające się w samochodzie, znane tylko Amerykańskim czytelnikom piosenki) oraz próba uzyskania niewymuszonego tonu w języku powieści. Jest w tych pospolitych szczegółach jakiś rodzaj niewyszukanej swojskości, niekoniecznie łatwo dającej się zrozumieć we wschodniej Europie. „Smak kampu […] ma tylko pozór złośliwości, cynizmu. (Albo – jeżeli jest cynizmem, to łagodnym, nie bezlitosnym).” Podążając za słowami Susan Sontag („Notatki o kampie”), ukryty cynizm w opisie Amerykanów, jakiego można próbować się doszukiwać w powieści, byłby równie sztuczny, co zachowania żony Jima.

            Choć Elizabeth Strout nie udało się zdać sprawy z komplikacji ludzkiej natury, napisała książkę na wskroś amerykańską. Nie demaskującą, nie moralizującą, nie wzbudzającą wielkich emocji. Ot, taką zwyczajną, jak zupa pomidorowa Campbella w puszce.

 

Elizabeth Strout, Bracia Burgess, przeł. Małgorzata Maruszkin, Wyd. Wielka Litera, 2016, ISBN: 978-83-8032-114-4

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko