Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego

0
309

Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego

 

Bez oporu nie ma nadziei

dramaty zebraneMoje pierwsze spotkanie z Maxem Frischem (1911-1991), to przed zamierzchłymi laty, mniej więcej pół wieku temu obejrzany spektakl Teatru Telewizji w reżyserii Erwina Axera – „Biedermann i podpalacze” w wyśmienitej obsadzie aktorskiej. W roli tytułowego Biedermanna wystąpił Mieczysław Pawlikowski, w roli Eisenringa – Andrzej Łapicki, jako Schmitz – Mieczysław Czechowicz. Była to prawdziwa uczta dla oczu i uszu, w rezultacie której nazwisko autora sztuki zawsze mnie później elektryzowało. Teatr Telewizji w tamtych zamierzchłych czasach wystawił też inne sztuki Frischa, między innymi „Szewską pasję Filipa Hotza” czy „Don Juana czyli miłość do geometrii”. Teatry żywego planu też po teksty tego dramaturga sięgały. Dziś Frischa daremnie wypatrywać w repertuarze teatrów polskich, choć tę czy ową z jego powieści, z najgłośniejszą „Homo faber” na czele, któreś wydawnictwo polskie do czasu do czasu wznawia. Już z tego choćby tylko powodu przyjąć trzeba z prawdziwą satysfakcją dwutomową edycję jego dramatów, która ukazała się nakładem Agencji Dramatu i Teatru, unikalnego wydawnictwa specjalizującego się w wydawaniu literatury dramatycznej.

Redaktor i autor wstępu Maciej Ganczar referuje główne rysy twórczości (głównie dramaturgii) Frischa syntetycznie, ale i dość obszernie, zatem odsyłam czytelników do tego tekstu, podobnie jak do posłowia Moniki Wąsik. Sobie natomiast zostawiam jedynie przypomnienie najbardziej podstawowych kwestii, zagadnień i motywów podejmowanych przez Frischa w jego dramaturgii. W pierwszym rzędzie daje się w niej zauważyć dziedzictwo Bertolta Brechta – w podkreślanej fikcyjności bohaterów, w stosowaniu deziluzji i efektu obcości, a w warstwie ideowej w ostrej krytyce mieszczaństwa. Już poza  oddziaływaniem dziedzictwa Brechta pozostają natomiast takie kluczowe zagadnienia dramaturgii Frischa jak kwestia tożsamości jednostki, sprzeczności między „ja” jednostkowym a „ja” społecznym i konwencjami, motyw daremnej ucieczki człowieka od własnej natury, daremnych prób ucieczki od własnego przeznaczenia, a więc od własnej tożsamości, ucieczki od siebie, motyw kryzysu egzystencjalnego, a także motyw tęsknoty za „innym”, za byciem „nie sobą”, motyw tęsknoty za „innym” życiem jako utopii. Dotykał też Frisch kwestii samotności, obojętności i wyobcowania. Skłócenie człowieka z samym sobą i ze światem uważał za koronną cechę współczesności. Nurtowały go też oczywiście kwestie społeczne, dziedzictwo nazizmu, kwestia przemocy, władzy, dyktatury. Uważano go więc za pisarza politycznego. Za kluczowy w życiu politycznym i społecznym uważał opór wobec opresji – „Bez oporu nie ma nadziei” – tak brzmiała jedna z jego dewiz.

Charakteryzował go silny sceptycyzm w stosunku inteligencji człowieka i bolesna konstatacja odnośnie ludzkości nie uczącej się na własnych błędach. Nurtowały go też duchowe i moralne schorzenia jego ojczyzny, czym zjednał sobie miano „sumienia Szwajcarii”. Jego obsesją była kwestia starości, przemijania i śmierci. W warstwie formalnej dramatów stosował metodę mieszania tragizmu z komizmem, przeszłości z teraźniejszością, retrospekcje, korzystał z rozmaitych form dramatu klasycznego, takich jak chór, wplatał w swoje dramaty elementy baśni, groteski, przypowieści, paraboli, błahe epizody łączył z wielkimi zagadnieniami. Na ogół był daleki od dramatu psychologicznego. Swoim postaciom nadawał charakter „modeli” reprezentujących określone postawy, a nie „żywych” sylwetek psychologicznych.

Dramaty Frischa ukazują się w tym wydaniu  w nowych przekładach. Może sięgną po te teksty nie tylko wyrafinowani czytelnicy dramaturgii, ale także reżyserzy. Dobrze byłoby, gdyby ci ostatni przywrócili Maxa Frischa polskim teatrom, od bardzo dawna w nich nieobecnego. Tym bardziej że w Polsce Kaczyńskiego i PiS polityczno-moralna wymowa jego dramatów nabiera niepokojącej i bolesnej aktualności.

Max Frisch – „Dramaty zebrane”, t.1 i 2, przekł. zbiorowy, redakcja i wstęp Maciej Ganczar, posłowie Monika Wąsik, wstęp wyd. Agencja Dramatu i Teatru, , Warszawa 2017, str. 428 (t.1), str. 443 (t.2), ISBN 978-83-60699-31-7 (t1), ISBN 978-83-32-4 (t.2)

Potworny świat Marcela Schwoba

zywoty urojoneNic dziwnego, że jego teksty przetłumaczyli ludzie Młodej Polski. Jego proza emanuje nastrojem niesamowitości i dziwności. Marcel Schwob (1891-1905) był koneserem dziwaczności, niesamowitości, wynaturzenia. Fascynowało go odbiegające od normy, potworne, zatrute, dziwaczne, tajemnicze, neurotyczne, mroczne, niepojęte. Jego bohaterami byli psychopaci, mordercy, dziwacy, trędowaci, „galernicy wrażliwości”, wyrzutki społeczeństwa, obłąkańcy, szubienicznicy, pożądliwcy. Tajemnice życia i śmierci Ludzki śmietnik historii. Panopiticum. Schwob traktował swoich bohaterów bez moralistycznego nastawienia, ale też nie jako chłodny przyrodnik, lecz z mieszaniną litości i ironii. Jeśliby szukać paraleli artystycznych do jego prozy, to można ich szukać u Villona, Andersena, Poego, Bierce’a, Borgesa z jego „Powszechną historią nikczemności”, u Stefana Grabińskiego, w dramaturgii Michela de Geldherode, w malarstwie Hieronima Boscha, a w płaszczyźnie tematycznej w naukowych studiach Bronisława Geremka nad światem żebraków i wyrzutków Średniowiecza. Koneserem dziwaczności i wynaturzenia był też Jerzy Stempowski, „niespieszny przechodzień”, ale raczej nie znalazło to wyrazu w jego twórczości. Zbiór tekstów, krótkich kilkustronicowych Schwoba wieńczy znakomite posłowie-esej, znawcy podobnego „ducha opowieści”, Jana Gondowicza, który kapitalnie, błyskotliwie i erudycyjnie wprowadza czytelnika w chory świat Marcela Schwoba.

Marcel Schwob – „Żywoty urojone i inne prozy”, przekł. W. Korab-Brzozowski, Bronisława Ostrowska, Zenon Przesmycki „Miriam”, L. Schiller, posłowie Jan Gondowicz, wyd. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2016, str. 316, ISBN 978-83-64822-67-4

W cieniu puczu pułkownika Koca

krol twardochNie należę do namiętnych fanów prozy Szczepana Twardocha, ale z gustami estetycznymi jest tak, jak z gustem owego krakowskiego historyka sztuki, który nie gustuje w „Damie z łasiczką” Leonarda da Vinci. Mój brak namiętności nie jest zatem równoznaczny z odmówieniem tej prozie walorów czytelniczych. Nie lubię w prozie Twardocha „robionego” trochę na siłę ekspresjonizmu i witalizmu, tego, że wszystko odbywa się w niej w gorączce, w jakimś nieustającym skurczu, paroksyzmie. Czuć w tej prozie młodzieńczy, męski testosteron autora, jego potrzebę nurzania się w trochę nietzscheańskiej w krzepie (to pozowanie do fotografii w postawie bokserskiej), choć to Nietzsche z trzeciej ręki. Gorzej jest z artystyczną prawdą, nie mówiąc już o tym, co można określić jako prawdę czasu. Ten poziom paroksyzmu, jaki odnajduje czytelnik także w „Królu”, czyli ostatniej w prozie Twardocha pasowałby raczej do Nowego Jorku czasów Ala Capone niż do mglistej („mglista Warszawo lat trzydziestych”), depresyjnej raczej Warszawy lat trzydziestych, jaki wyłania się z licznych wspomnień, dzienników i listów z epoki. Jednak gdy po poczynieniu tego rodzaju konstatacji (też w końcu subiektywnych), zagłębimy się w lekturę „Króla”, gdzie, jak rekomenduje samo Wydawnictwo Literackie, trochę w poetyce przedwojennych bulwarówek: „Żydowski gangster. Polskie piekło. Warszawa 1937. Nowa powieść Szczepana Twardocha. Piękne samochody, kobiety, zimna wódka i gorąca krew. Boks, dzielnice nędzy i luksusowe burdele, błoto Woli i eleganckie ulice Śródmieścia. Żydzi i Polacy. Getto ławkowe i walki uliczne. Etniczny, społeczny, religijny i polityczny tygiel Warszawy 1937 roku. A ponad wszystkimi podziałami  zasady gangsterskiego świata, w którym siła jest najcenniejszą walutą” –możemy doznać czytelniczej przyjemności, przyjemności w stylu pop, czerpaną po trosze z trochę kiczowatego i nieco komiksowego wdzięku stylu Twardocha. Mnie się ten autor jawi jako „pierwszorzędny pisarz drugorzędny” co jest kwalifikacją nader pochlebną, jako że bądź co bądź, obdarzony nią został, przez Witolda Gombrowicza, sam Henryk Sienkiewicz. Poza tym co wymienione jest w wydawniczej zajawce-jaskółce, warto jeszcze wspomnieć, że jest w „Królu” także Legia Warszawa, choć nie piłkarska, lecz bokserska, tocząca walkę z żydowskim klubem „Makabi”, jest ONR-owska Falanga, są żydowscy gangsterzy, są bojowcy PPS, jest wreszcie według niektórych autentyczny, według niektórych będący wytworem fantazji (skąd my to znamy!) wątek niedoszłego puczu, zamachu stanu, „nocy długich noży”, który miał przygotowywać jesienią 1937 roku szef Obozu Zjednoczenia Narodowego, a zarazem szef „Dwójki” pułkownik Adam Koc, za przyzwoleniem Marszałka „Śmigłego”. Ofiarą tego puczu miało paść lewicowe skrzydło obozu piłsudczykowskiego, tzw. „Zamek”, z prezydentem Mościckim na czele. I właśnie scena, w której Koc, przy szampanie i wytwornej kolacji, rozpościera przed „Śmigłym” plany swojego puczu, należy do najlepszych w „Królu”. Wątków w tej powieści jest mnogość, rzekłbym – nadmiar, do przesytu, co wydaje mi się jej wadą kompozycyjną. Mnożą się one i krzyżują w sposób godny „Baśni z Tysiąca i Jednej Nocy” albo „Dekamerona”, a w końcu Warszawa, to nie Bagdad czasów „Arabia Felix” ani renesansowa Florencja. Jeśli jednak taki nadmiar środków potraktujemy jako zabawną konwencję i poddamy się jej bez zbędnych oporów i dąsów zblazowanego czytelnika, to satysfakcję z tej lektury możemy mieć przednią, bo w końcu w swej konkurencji Twardoch jest prawdziwym, autentycznie utalentowanym majstrem, z prawdziwą smykałka do zajmującego opowiadania. Gorąco polecam na zimowe wieczory.

 Szczepan Twardoch – „Król”, Wydawnictwo Literackie Kraków 2016, str. 429, ISBN 978-83-08-06224-1

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko