Wiesław Łuka – Wiedzieć o życiu wszystko

0
279
Bruno Schulz

Wiesław Łuka – Wiedzieć o życiu wszystko

 

Bruno Schulz

 

Wchodzi na nasze ekrany Honorowy obywatel ,  znaczący film argentyński  o pisarzu, Danielu Mantovanim  i – kto wie – czy nie o dniach klęski jego życia. Obraz został zgłoszony jako kandydat do Oskara za najlepszy film obcojęzyczny w 2016 roku. Krytycy już go wysoko ocenili podczas ostatniego festiwalu w Wenecji; rolę aktora, Oskara Martineza jury  obdarowało Złotymi Lwami.  Nie wiem, dlaczego dzieło reżyserów – Gastona Duparta i Mariano Cohna określono jako komedię, choć rzeczywiście kilka momentów tej fabuły można uznać za zabawne.  W  ostatniej scenie ziomek pisarza, przykrywszy pół twarzy plastikową, błyszczącą, raczej kiczowatą niż śmieszną maską, wywozi nocną porą wybitnego pisarza poza  miasteczko i strzela do niego – może i na postrach, na żarty, ale to nie jest takie pewne, że tylko na postrach.

Wymowa dzieła skłania do poważnej refleksji o roli sztuki i funkcjonowaniu społecznym artysty. Jeśli chcemy nauczyć się pokory  wobec siebie i własnych życiowych dokonań, powinniśmy obejrzeć ze zrozumieniem ten film. Powtarzam – jego bohater, Mantovani jest wybitnym pisarzem. Opowieść o nim  da się odczytać jako uniwersalną opowieść o artyście w każdej innej dziedzinie sztuki; ba –  życia; na przykład  biznesu lub kładzenia asfaltowych dywanów na szutrowych drogach,  lub hodowli owiec. Twórca musi jednak spełnić jeden warunek: mieć znaczący dorobek  w swojej dziedzinie. Dobrze jest to pokazać na portalu Pisarze pl.  – zebrany plon argentyńskiego mistrza słowa, a historię o nim przymierzyć do naszych realiów. 

Mantovani ma duży dorobek – poznajemy go, gdy zjawia się na wielkiej gali, by odebrać literackiego Nobla. Wiemy, że na takie wyróżnienie trzeba  latami harować.  Film nie pokazuje jednak tej harówki, nie jest nawet o samym żniwie literackim – ale o zaskakującej ocenie jakości już zebranego plonu. Ten pokaz ma charakter paradokumentalny. Noblistę zapraszają ziomkowie do prowincjonalnego miasteczka, do Salas, w którym się urodził i dojrzewał. Kamera w reporterski sposób rejestruje kilka dni pobytu w znanych „kątach” .  Władze  miasteczka, w tym także przyjaciel z lat młodości,  wystawiają Mantowaniemu  w przyspieszonym tempie pomnik , przyznają honorowe obywatelstwo,  młoda obywatelka, nieproszona, wchodzi mu do łóżka, jakiś biedny ojciec prosi o finansowe wsparcie w zakupie inwalidzkiego wózka dla niepełnosprawnego syna, a przyjaciel z chłopięcych lat zapowiada poczęstunek baranimi głowami, specjalnie na tę okazję przyrządzonymi. Wszyscy słuchają wystąpienia honorowego obywatela w małej, miejskiej salce, biją mu brawo, zadają trudne pytania o męce literackiego tworzenia i  szarej egzystencji w miasteczku. To wszystko potem.  

Tymczasem Daniela Mantovaniego poznajemy podczas gali odebrania wielkiej nagrody w Sztokholmie.  Laureat kłania  się parze królewskiej i pozostałym gościom. Widać, że przestudiował gesty zapisane w obowiązującym od dziesiątek lat scenariuszu uroczystości. Ale widać też, że tradycyjna etykieta,  wykonywanie ukłonów sprawia mu pewien kłopot;  laureat jest usztywniony. A  może to być  raczej efekt skrywanej wyniosłości i zarozumiałości, albo – tremy? Pisarz nie wystąpił we fraku, białej koszuli i gustownej muszce; to spore faux pas w sytuacji i w scenerii, które znamy z corocznych przekazów medialnych. Czy Mantovani świadomie zaprezentował się w zwykłym garniturze i ciemnej koszuli z rozpiętym kołnierzykiem? Chyba tak. W dodatku to  zaskakujące, parozdaniowe, ale nie pozbawione  głębszej ( a może prowokacyjnej ) treści podziękowanie  za uznanie i nagrodę. Czy ono świadczy  raczej, że trema go nie „zżera”. Mówi  jakby bez emocji, że „został ulubieńcem królów, krytyków i jurorów”,  że jednomyślność akademików  noblowskich,  nagradzających jego książki, jest „podejrzana”; odczytuje  ją „jako dowód, że wszedł w okres schyłkowy”. Tyle „ autolaudacji”.

Rola wielkiego twórcy  w odbiorze społecznym – artysta jako podmiot dumy, wzór do naśladowania, autorytet nie tylko w dziedzinie literatury. Kilkaknaście lat temu, właściwie nie tak dawno, widzieliśmy w mediach, a potem podczas niezliczonych spotkań  autorskich swoją noblistkę, Wisławę Szymborską. Warto przypomnieć jej zachowanie podczas gali wręczenia nagrody. Pamiętamy ją z telewizyjnego przekazu  –  w pięknej kreacji,  mówiącą przed parą królewską  znacznie dłużej od Mantovaniego.

W wystąpieniach obojga mistrzów słowa (naszej mistrzyni, rzeczywistej, realnej, zaś Argentyńczyka, wykreowanego na ekranie, czyli rzeczywistego inaczej) można dostrzec wspólne, subtelnie wyrażone, prawie aforyzmy  z  filozofii  życia. Polska mistrzyni wspaniałych puent, paradoksów i bon motów mówi: „Niełatwo wyjaśnić samemu coś, czego się samemu nie rozumie… Dlatego tak wysoko cenię dwa słowa  „ nie wiem”; małe słowa, ale mocno uskrzydlające…”  Argentyńczyk wyznaje z nutką ironii , że jednomyślność akademików noblowskich, to „podejrzana sprawa”. Polka mówi: „Nagrodą Nobla nagradza się ludzi o duchu niespokojnym i wiecznie poszukującym”.  a o Argentyńczyku mówią jego prowincjonalni ziomkowie z Salas, że tym, co pisał „ośmieszał miejsce swego urodzenia, dzieciństwa i ludzi w nim żyjących, za co brał pieniądze „ w euro”. Szymborska przekonuje parę królewską i noblowską świtę: „Wszelka wiedza, która nie wyłania z siebie nowych pytań, staje się w szybkim czasie martwa. Traci temperaturę sprzyjającą życiu”. Filmowy noblista, wywieziony nocą przez rozsierdzonego  krajana za miasteczko, przez niego postrzelony chyba z myśliwskiej dubeltówki…  Wydaje się, że umierający,  ma jednak siłę, by wyrazić wiarę w moc artystycznej wyobraźni.

Ciężki  jest los ludzi wielkich, mistrzów w swoich dziedzinach.  Na portalu Pisarze.pl  przywołujemy  tych, którzy osiągnęli  wielkość w literaturze, albo dopiero ją osiągają z różnym skutkiem. Niektórym, jak bohaterowi  filmu,  stawiają za życia pomniki, przyznają honorowe obywatelstwo, obwożą po mieście na wysokiej platformie turystycznego pojazdu. Tak właśnie fetują  Mantovaniego. Chcą w nim wiedzieć mistrza życia; zadają mu trudne pytania i oczekują łatwych na nie odpowiedzi, wskazówek właśnie: „Jak żyć? ”. Warto przywołać także polską mistrzynię słowa, choć nie noblistkę,  już dziewięćdziesięciopięciolatkę poetkę, Julię Hartwig. Zapytał ją nie tak dawno w wywiadzie Remigiusz Grzela: „ Czytelnicy znajdują w tych wierszach coś, co powoduje, że pytają panią jak filozofa albo kogoś, kto zapewne wszystko o życiu wie. Słyszałem, jak ktoś panią zapytał: ”Po co jest życie?”. Jak się pani z tym czuje?  Wybitna pisarka odpowiedziała: „To dla mnie kłopotliwe, bo nie poczuwam się do wiedzy o życiu. Oczywiście człowiek, który zajmuje się sztuką, wie o życiu więcej. Sztuka daje możliwość odpowiedzi, bo jej dzieło przeszło przez naszą wewnętrzną próbę. To, co napisane, to wynik tej próby. Czytelnicy pytają, bo mają do mnie zaufanie. Starają się do mnie dotrzeć poprzez to, co piszę…”    

Czytelnicy do jednych docierają i ich wielbią. Z odbiorem innych mają spore kłopoty. A niektórych raz wielbią, raz odsądzają od czci i wiary. Noblista z  Honorowego obywatela w – jak to ujął – „fazie schyłkowej”  podczas spotkania z ziomkami z Salas radzi swoim czytelnikom  – tym wdzięcznym i tym strzelającym do niego niewdzięcznikom, by zawsze płynęli pod prąd. On płynął, a oni, zdaje się, niewiele z tego zrozumieli.  Trzeba mieć dużo siły, by zawsze płynąć pod prąd i nie utonąć z wyczerpania.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko