Wanda Szczypiorska – Bez śladu

0
197

 Wanda Szczypiorska – Bez śladu

 

Max Klinger

 

Wspominam o tych umarłych nie po to żeby schlebiać ich pamięci, ale nie chciałabym  też narazić się na zarzut kłamstwa,  bo  przecież to i owo mogę przeinaczyć. Nie wierzę w życie wieczne, wiem  że ich już nie ma  i nie będzie i chyba oprócz mnie nie ma nikogo kto by mógł ich wskrzesić.  Póki żyli  widywałam się z nimi rzadko. A  więc to tylko z racji dość dalekiego pokrewieństwa moim zadaniem stała się opieka nad  kobietą nazywaną  przeze mnie ciotką, w czasie jej choroby. Musiałam więc na pewien czas zamieszkać w domu chorej,  która była  moją powinowatą tylko. Krewnym był jej syn. To on zadzwonił do mnie i poprosił o to. No cóż, moja rodzina się zgodziła, dadzą sobie  radę. Nie jestem pielęgniarką , nie posiadam kwalifikacji, właściwie chodziło tylko o dotrzymanie towarzystwa.  Oprócz nas trojga jest gosposia i przychodziła pielęgniarka. Lekarka też, choć sytuacja była beznadziejna. Rak. Szpital był już właściwie niepotrzebny, pozostawało tylko czekać.

Do chorej mówiłam ciociu i to zbliżało nas do siebie. Była jeszcze na tyle silna, że mogła przez krótki czas  pomimo spuchniętego ciała pół leżeć, pół siedzieć w łóżku otoczona przeze mnie poduszkami . Podnieść ją i posadzić musiałam sama.  Jej syn, czyli mój  kuzyn nawet nie starał się  pomagać.  Poruszał  się  na wózku inwalidzkim. Tak było mu wygodniej, choć do łazienki szedł o kulach. Nie był kaleką od urodzenia, nie miał wypadku,  był nieuleczalnie chory,  wiedziałam o tym od pewnego czasu, ale i tak kiedy go zobaczyłam, a nie widziałam go już od miesięcy, to było zaskoczenie.

Sypiałam w gabinecie jego ojca, więc mojego wuja, który też już nie żył.

Zwykle siedzieliśmy z kuzynem w pokoju chorej  milcząc, bo drzemała. Była w pełni władz umysłowych i kiedy się budziła można z nią było  porozmawiać, a o czym? Nie pamiętam.  Bo o coś się troszczyła, coś chciała zabezpieczyć, a mnie nic do tego. Kiedyś jednak przez chwilę szeptała ze swoim synem i on potoczył się w stronę szaf w obszernej garderobie. Czegoś szukał , coś wyjął i wiózł w stronę łóżka. To było futro. Karakuły przeznaczone dla mnie.  Musiałam je przymierzyć. Było w sam raz,  ale tak stare i  niemodne, że przecież go nie włożę. A zresztą wyglądało tak  jak by  miało się zaraz rozpaść. Byłam wdzięczna. Myślę, że nawet w takiej sytuacji, z której zdawała sobie przecież sprawę, rozstanie z czymś, co miało dla niej wartość, sentymentalną może, było trudne.

Po paru dniach już nie wstawała. Spała? A może tylko zamykała oczy. Trzeba ją było karmić w pozycji leżącej  podnosząc głowę wraz z poduszką. Nie jadła prawie wcale. To dziwne, musiała odczuwać ból, ale się nie skarżyła. Jednak cierpienie  ją odgradzało, czyniło niedostępną. Będąc w pobliżu niej bałam się odezwać, więc coraz częściej ja i kuzyn siedzieliśmy w jadalni , chociaż przy nim też czułam się skrępowana. Dla niego to był również wyrok.

I wtedy zaczęli pojawiać się znajomi, ot takie wizyty pożegnalne. Zaglądali do jej pokoju, ale spała ( a może nie?), więc zasiadaliśmy w salonie, gdzie podawałam kawę i zaczynały się rozmowy. Pamiętam jedną z takich rozmów. To był znajomy  męża ciotki, czyli wuja i rozmawialiśmy o polityce. Podobno był funkcjonariuszem  pezetpeerowskim  (nie mam pojęcia skąd go znali) a ja sprzyjałam opozycji,  bo to był stan wojenny. Nie bardzo mogłam się do tego przyznać i kuzyn też nie pisnął ani słowa,  ale rozmowa była dosyć dziwna, ponieważ tamten perorował, szydził, a ja musiałam tego słuchać.  O chorej, o jej sytuacji nie było prawie mowy, Dopiero kiedy już wychodził zadeklarował  swoją pomoc. W razie pogrzebu. Nie, tego  nie powiedział tak wyraźnie, ale to rozumiało się samo przez się. Kuzyn  podziękował.

Byli też inni. Sąsiedzi może, znajomi jacyś, nie wiem. Stan chorej się pogarszał  i  widać było że cierpienie jest trudne do zniesienia . Trzeba ją było umyć, podać basen.  Nie mogłam, a może nie chciałam brać udziału w naradzie między lekarką a kuzynem, wiem tylko że zdecydowali  dać morfinę.  Był pewien kłopot z realizacją  recepty i nie wiem czemu trwało to dość długo, bo może dzień lub dwa,  zanim ktoś ją zrealizował.  Widać  z kupnem morfiny był  kłopot taki sam, jak i ze wszystkim wtedy.  Mieli nadzieję.. (ja tam nie wiem, bo po raz pierwszy byłam przy kimś kto umierał)  że to jej pomoże i po zastrzykach będzie lepiej, że wróci w  do rzeczywistości , bo to lek na ból. Zdawała sobie z tego sprawę?  Nie wiem.  Zastrzyk robiła pani doktor, powolutku, pamiętam jej nachyloną nisko postać   i twarz ciotki z takim wyrazem jak gdyby  była nieświadoma tego co się dzieje. A  ja i kuzyn mówiliśmy, że będzie dobrze, będzie lepiej. Kiedy zamknęła oczy i zasnęła wyszliśmy z jej pokoju.  Wyszliśmy… znaczy ja, bo kuzyn się wytoczył.  Potem siedzieliśmy w jadalni . Kuzyn milczał. Ja zaglądałam  do sypialni. Mówiłam mu że śpi.  Bo spała. Tak mi się wydawało.  Długo, za długo chyba. Było już późne popołudnie.  Zaniepokoił mnie jej oddech, chrapliwy, przerywany. Zadzwonię po lekarkę, pomyślałam. Kiedy weszłam ponownie do sypialni, może coś zrobić, może pomóc,  było  już cicho, już nie żyła.

Po pogrzebie czułam się w obowiązku co pewien czas przyjeżdżać do kuzyna , bo był sam. Przynajmniej ja nigdy nikogo  nie zastałam oprócz tej gosposi.  Żył  z renty, ale to przecież nie mogło mu wystarczyć. Nie dociekałam skąd  pieniądze na utrzymanie tego  domku  i za co kupił telewizor Rubin.  Niegdyś w rodzinie mówiło się po cichu o zasobach po matce ciotki, a teściowej wuja. Być może. Ważne, że miał pieniądze na lekarstwa. Te na recepty i te, które sobie ordynował sam. Absorbowało go własne zdrowie, a mnie się wydawało, że tylko to go absorbuje. Bardzo dbał o siebie.  Bał się kataru i przeziębień, nie wychodził z domu, nawet na taras. Brał antybiotyki, ot tak, profilaktycznie, żeby nie dostać zapalenia płuc. Kto mu je kombinował bez recepty, nie wiem. Pewno miał jakieś  znajomości.  Inny znajomy z dawnych czasów, księgarz,  przysyłał   paczki  książek. Nowości. Wydaje się, że bez  wyboru. Regały coraz szczelniej  zapełniały pokój, ale nie rozmawialiśmy o książkach. Skąd mogłam wiedzieć, że kiedy jest tu sam,  jedynie z tą gosposią, coś tam pisze?  I tak nie mogłabym  ocenić, nie znam się na literaturze. Rozmawialiśmy  o telewizji i o telewizorze, o tym jak regulować kolor, bo w  Rubinie wciąż trzeba było go  ustawiać. Czasami chciałam się dowiedzieć jak sobie radzi bez pieniędzy, lecz to był temat tabu. Po babce, to po babce, ale na pewno  nie na koncie. Nikt wtedy jeszcze nie miał konta, najwyżej oszczędności w PKO, ale on i tego nie miał. A więc skarb. To było dość prawdopodobne.  Po cichu mówiło się w rodzinie, że chyba jednak nie po babce, a po dziadku, czyli ojcu wuja. Że dziadkowi rząd dał na przechowanie tuż przed wojną złoto, a on je gdzieś zakopał. Wojny nie przeżył i rząd też, a więc wykopał ten co wiedział, a to był oczywiście wuj. Ale ja nie wiem jak to było.

O tym, że kuzyn pisał wiersze dowiedziałam się, chociaż  nie dawał ich do przeczytania, co było chyba  bez znaczenia. Prosił mnie tylko o wysłanie listów do redakcji, do rozmaitych  tygodników i do takiego pisma Twórczość.  Sama je kupowałam czasem, a więc wiem, że zamieszczają również  wiersze. Lecz nie dostawał żadnych  odpowiedzi,  bo gdyby któryś z nich wydrukowano, pewno by się pochwalił. Zresztą bywałam coraz rzadziej,  bo okazało się, że jednak nie jest już zupełnie sam. Przyjeżdżał ktoś z rodziny jego matki.

Zawiadomiono mnie, że jest w szpitalu.  Prosił o to, więc pojechałam tam, a jego wygląd mnie przeraził. Był jeszcze bardziej chudy. Sam się przyznał, że ma grzybice płuc. Podobno od antybiotyków. Tak mu powiedział lekarz. Już nie wstawał. A to co miał  do powiedzenia, dla niego było chyba bardzo ważne. Chodziło o zawartość jego biurka, te papiery które tam są,  jakby z zażenowaniem  dodał, że to wiersze. Więc gdyby coś się stało…, prosił  żebym je przechowała, Może kiedyś…?  A ja gotowa byłam  zrobić wszystko, tak bardzo było mi go żal.

Podczas pogrzebu  powiedziałam  komuś  (zjawiła się rodzina ciotki choć nielicznie)  że mam od niego polecenie, że musze zabrać rękopisy z biurka. Właśnie jechało tam tych  dwóch, którzy na pogrzeb przyjechali samochodem.  Zabrali mnie ze sobą. O żadnych rękopisach nie wiedzieli.  Domek wyglądał dość żałośnie, jak gdyby spustoszony.  Nie było ani mebli, ani bibelotów. Nie było też telewizora. I coś jeszcze; jak gdyby kuto ściany.  Czegoś szukali?  Nie znaleźli?  W pokoju u kuzyna zastałam  jeszcze większy nieład. Książki na kupkach ułożone tak, żeby je można było wywieźć. Biurko puste.

– Gdzie są papiery z biurka – zapytałam jednego z krewnych ciotki.

– A nie wiem, Chyba tam – pokazał coś  za oknem. A tam leżały  jakieś graty, stare krzesła i były ślady po ognisku.

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko