Zdzisław Antolski – Zakochany listonosz

0
372
Franciszek Maśluszczak

Zdzisław Antolski

 

ZAKOCHANY LISTONOSZ

 

Franciszek Maśluszczak    Późną jesienią we wsi Grodziska zdarzyło się wielkie nieszczęście, na miarę klęski żywiołowej, kataklizm o trudnych do przewidzenia skutkach, mianowicie zachorował ciężko nasz listonosz, pan Buras. Stało się to niespodziewanie, w czasie pracy, kiedy to nasz doręczyciel doznał ataku boleści, spadł ze służbowego roweru i skulił się zgięty w pół, wśród zżółkłych liści, w przydrożnym rowie. Wylądował ostatecznie w szpitalu powiatowym w mieście Pińczowie, z podejrzeniem hodowania kamieni w pęcherzyku żółciowym. Odwieczny porządek rzeczy, a nawet cała cywilizacja we wsi Grodziska uległa zachwianiu, bo kto teraz będzie roznosił powiastki urzędowe? Jak bez miłosnej korespondencji przetrwają dziewczyny, które mają narzeczonych na Śląsku, a kontakty utrzymują poprzez listy? Może dojść, nie daj Boże, do jakiejś tragedii miłosnej wynikłej z nieporozumień między narzeczonymi.

    Ale idźmy dalej w katastroficznych przypuszczeniach: co zrobi ksiądz proboszcz bez „Tygodnika Powszechnego”, skąd będzie czerpał tematów do aktualnych kazań niedzielnych, wygłaszanych z cudnej, złoconej, barokowej ambony? Co pocznie pani dentystka bez „Przekroju”, gdzie co tydzień po pracy studiuje nowinki z dziedziny mody a wieczorami wspólnie z doktorem Wardenem rozwiązują krzyżówkę? A jak poradzi sobie w życiu zawodowym kierownik szkoły bez gazety codziennej „Słowo Ludu”, gdzie są doniesienia z posiedzeń Komitetu Centralnego pod przywództwem Władysława Gomułki? A ostatnio na łamach tego partyjnego dziennika drukowano w odcinkach powieść „Pożegnania i powroty”, której autorem był kuzyn żony kierownika, znany pisarz i dziennikarz, Alojzego Sroga. Prowadził on radiową audycję publicystyczną „Fala 56”, która jednak nie podobała się kierownikowi i jego żonie ze względu na nachalną propagandę ustroju komunistycznego. Zwłaszcza pani Stanisława, miała buntowniczą naturę, dlatego krytykowała wszelki dyktat ideologiczny, niezależnie skąd pochodził. Nie podobały jej się dyktatorskie zapędy zarówno ze strony sekretarza partii, jak i księdza proboszcza.

    Nieszczęściem, które spotkało wioskowego dostarczyciela poczty zbulwersowany był także nauczyciel Mazurek, wieloletni klient Biur Matrymonialnych i nałogowy rozwiązywacz krzyżówek w piśmie humorystycznym „Karuzela”, które stale prenumerował. Był przy tym namiętnym fanem gier liczbowych: Toto-Lotka i „Przepióreczki”. Ale jako hazardzista nie musiał czekać na wizytę listonosza, miał chociaż ten luksus, że wyniki gier liczbowych podawało radio.

    Nad Grodziskami zawisła groźba zerwania kontaktów ze światem i coś w rodzaju blokady na wzór militarnej blokady wyspy Kuby, z brodatym Fidelem Castro na czele, co mieszkańcy wioski z napięciem obserwowali, a strach przed wojną wywołał wśród ludności konsumpcyjną panikę. Wszyscy na gwałt zaczęli robić zapasy cukru, konserw i alkoholi, przez co w sklepiku gieesu wystąpił przez czas dłuższy deficyt tych towarów, jakby nie było, pierwszej potrzeby..

    .Kandydatów na zastępcę listonosza było jak na lekarstwo, aż wreszcie zgłosił się Lucek Ostoja, chłopak młody, świeżo po wojsku, silny i wytrzymały. Podczas służby wygrywał zawody w biegach terenowe w pełnym oporządzeniu, za co dostał w nagrodę złoty radziecki zegarek, który dumnie nosił na ręku. Synkowi kierownika szkoły, Zbyszkowi, który bawił się papierowymi żołnierzykami, podarował Lucek swoje zdjęcie, na którym widoczny był w mundurze zimowym: kurtka z futrzanym kołnierzem, zielony materiał w „deszczyk”, do tego czapka uszanka i kałasznikow w rękach.

    Rodzice Lucka, cieszyli się, że chłopak zarobi trochę grosza na nowe ubranie, ale on sam zgłosił się do pracy nie tyle z powodów finansowych, co sercowych. Zakochał się mianowicie w ślicznej Krystynie z Kolonii, czyli przysiółka, szeregu domów, jakie postawiono za wsią, jakieś sto lat wcześniej, kiedy w okolicy przeprowadzano mityczną już komasację gruntów. Z tej komasacji jedni się cieszyli, że dostali pole w jednym kawałku, a nie w szeregu pasemek, ale inni narzekali, w poczuciu krzywdy, że wcześniej posiadali grunta lepszej jakości, same czarnoziemy i lessy, a w wyniku komasacji przypadły im w udziale tylko kamieniste nieużytki albo piaszczyste ugory.

    Lucek, zaraz po otrzymaniu posady listonosza, chodził po wsi bardzo dumny, w nowym uniformie i czapce z daszkiem. Wielką skórzaną torbę przewiesił przez ramię i rowerem objeżdżał całą wieś.  Dla niego był to rodzaj przedstawienia teatralnego albo cyrkowego, bo w gruncie rzeczy był bardzo dziecinny. Łatwo się zapalał, ale też szybko zniechęcał. Ludzie znali tę jego słabość, więc wychwalali go pod niebiosa, ale za plecami robili głupie miny i się śmiali. Kiedy dostał posadę listonosza, spełniły się jego najśmielsze marzenia. Codziennie wszyscy, cała wieś będzie go oglądać, psy łańcuchowe rozszczekają się na jego widok, a on będzie jechał dumny, na służbowym rowerze, środkiem drogi, dzwoniąc niecierpliwie, dumnie i gniewnie dzwonkiem umocowanym u kierownicy. Zresztą, kto wie, może już niedługo poczta zafunduje mu motorower komar? Wprawdzie motorower to nie to samo, co motocykl junak, wuefemka, jawa czy eshaelka, ale zawsze coś, pyrka fajnie i wesoło i wypuszcza za sobą chmurę spalin. Psy nie będą miały szans złapać go za nogawkę, co teraz czasem się zdarza. Właściwie to nie wiadomo, czemu wiejskie kundle tak nienawidziły listonosza, czy to może kwestia munduru, czy zapachu, który musiał być mieszaniną wszystkich zagród i psów przywiązanych łańcuchami do drewnianych bud. W nocy psy spuszczano z łańcuchów i biada wówczas obcemu, który by się zagubił w obcej wsi, zostałby niechybnie zagryziony na śmierć. Dlatego doświadczeni podróżnicy zaopatrywali się w kije, a raczej w coś w rodzaju maczug, nabijanych grubymi gwoździami, którym ucinano łebki i ostrzono końce.

    Najbardziej dumny był Lucek, kiedy wkraczał w progi szkoły w mundurze listonosza. Przyjmowano go z radością w pokoju nauczycielskim, dopytywano się o korespondencję, a on dumny i wzruszony, wyciągał ze swojej przepastnej torby listy i czasopisma. Jeszcze niedawno był zwykłym uczniem, dostawał dwójki i słyszał połajanki, a teraz ci sami nauczyciele witają go z uśmiechem, tytułują „panem Lucjanem”, nerwowo dopytują się, czy nie ma do nich listów z domu, a nawet nastawiają czajnik na kuchence elektrycznej i częstują herbatą, kiedy na dworze plucha i zimno.

    Ale Lucek nie umiał odmawiać gospodarzom, którzy częstowali go wódką, może z gościnności, a może z bezinteresownej złośliwości albo dla draki, żeby się potem pośmiać z nieszczęśliwego delikwenta za jego plecami. Naczelnik poczty strofował swojego podwładnego, ale to właśnie miało skutek odwrotny, bo chłopak nie cierpiał krytyki i zamiast się poprawić, buntował się i chciał pokazać, że będzie robił to, na co on ma ochotę. Na razie jednak zbyt był zajęty piękną, jasnoblond Krysią z Kolonii, w której się zakochał, żeby sobie pozwolić na otwartą wojnę z naczelnikiem.

    Krysia była postawną panną, miała posągową figurę i wszystkie wypukłości, aż w nadmiarze, na swoim miejscu, ale kawalera jakiegoś, starającego się nie posiadała, więc względy Lucka traktowała przychylnie, choć nie na poważnie. Wiedziała, że jest postrzelony, nie można mieć pewności co wymyśli jutro, za jaką inną dziewczyną poleci. W dodatku Lucek nie miał ziemi po ojcu ani fachu w ręku, chwytał się dorywczych prac i miał z tego niewielki zarobek. Cóż to za partia dla posażnej panny?

    Tymczasem na weselu koleżanki poznała młodego marynarza, drużbę, który zrobił na niej wielkie wrażenie, bo był przystojnym brunetem i dobrze zbudowanym, pisał namiętne listy, ale cóż, służba nie drużba, na razie szykował się do odbycia rejsu statkiem aż do Wenezueli, ale obiecywał małżeństwo po powrocie i wspólne zamieszkanie w mieszkaniu w bloku, w Gdańsku.

    Listy marynarza bo dziewczyny nie były po myśli Lucka. Najpierw cieszył się, że teraz ma pretekst, aby często bywać w domu Krystyny, ale rychło przekonał się, że po przyjęciu przesyłki dziewczyna chce zostać sama i zagłębić się w lekturze, a obecność Lucka jej przeszkadza i w ogóle lekceważy jego nową funkcję, z której był tak dumny. Czyżby uniform marynarski był ważniejszy od munduru listonosza. Na natrętne pytania Lucka: – No, co tam pisze, ten twój marynarz? Krysia odpowiadała opryskliwie: – Nie twój interes. Wtedy Lucek wpadł na niezbyt oryginalny pomysł, że otworzy list marynarza, przeczyta co ten wypisuje za głupoty, a potem go zaklei z powrotem. Miał nadzieję, że to będzie tylko zabawa, pretekst do przekomarzania się i słownych potyczek.

    Sztuczka się udała tylko częściowo, bo czujne oko Krysi wypatrzyło, że list jest zaklejony krzywo, ubrudzony i podejrzanie wymiętoszony. A na dodatek Lucek zaczął żartować i czynić aluzje o jakichś pocałunkach i zakochanym sercu marynarza, o czym wyczytał w nielegalnie otwartym liście. Krysia zmroziła go jednak ostrym słowem i poszła na skargę do naczelnika poczty.

    Przyszła sroga zima, opady śniegu, mrozy, wielkie zaspy i ślizgawice. W grudniu, przed Bożym Narodzeniem, zamarzł pan Grzyb, który znany był z tego, że często widywano go w stanie wskazującym na spożycie alkoholu. Pewnego wieczoru, wracając z knajpy w Błotach, pan Grzyb przysnął w przydrożnej zaspie, a rano znaleziono go już sztywnego od mrozu, który sięgał tej nocy minus czterdziestu stopni. Drzewa w sadach popękały, choć były poowijane w słomiane chochoły. .Zające zakradały się do stodół, bo w polach nie było nic do zjedzenia. Kierownik szkoły, Świtalski rano nie mógł się napić ulubionej kawy, bo woda w wiadrze w kuchni zamarzła, zamieniając się w kawał lodu, który trzeba było rozbijać młotkiem lub siekierą.

    Luckowi praca listonosza już nie wydawała się tak ciekawa, zabawna i romantyczna. Od marszów po okolicy bolały go wszystkie kości, a przede wszystkim nogi. Zastanawiał się czasem, jak stary Buras to wytrzymuje? Wieś była bardzo rozległa, przysiółki rozrzucone wokół, pod lasem, w głębokich wąwozach albo na wapiennych wzgórzach. Codzienna wędrówka po całej okolicy, nawet dla takiego sportowca jak Lucek, stanowiła nie lada wyzwanie. Wokół wsi, w odległości mniej więcej sześciu, ośmiu kilometrów rozciągały się przysiółki, najdalsze to Lubowiec i Odrzywół a najbliższe: Wymysłów i Kolonia. Ale i poszczególne gospodarstwa trafiały się na całkowitym odludziu, zapomniane wśród szczerych pól, gdzie nawet ludzie mieszkali od wieków jacyś zdziczali, o dziwnym wyrazie oczu, co nie chcieli widzieć u siebie żadnego obcego, nawet listonosza, który jest pierwszym przedstawicielem nielubianej władzy, a przynosi zazwyczaj złe wieści, powiastki do sądu albo wezwania na milicję z powodu kłusownictwa i rozboju. Lucek był tak zmęczony, że w niedzielę nie miał siły iść na zabawę taneczną w remizie strażackiej.

    Wreszcie Lucek postanowił, raz kozie śmierć, wóz albo przewóz, rozstrzygnąć swoją miłość do Krystyny z kolonii. Przy okazji kolejnej wizyty, w pełnym poczciarskim rynsztunku, a wypadła ona właśnie w Wigilię Bożego Narodzenia, oświadczył się ukochanej. Jednak spotkał go srogi zawód, bo Krystyna chłodno powiedziała, że w najbliższym czasie nie zamierza wychodzić za mąż, ale jeśli już się kiedyś zdecyduje, to jej narzeczonym na pewno nie będzie wiejski listonosz.

    Lucek poczuł się jak zamroczony, wyszedł na śnieżnobiały, mroźny świat i szedł przed siebie, bez celu. Białe i niebieskie listy, z poczciarskiej skórzanej torby, sypały się za nim znacząc drogę. Towarzyszyła mu gromadka rozbawionych dzieci, korzystających z ferii świątecznych, które zbierały listy, czytały głośno adresy i odklejały znaczki. Lucek z silną gorączką dowlókł się do domu i padł na swoje łóżko za kotarą. Przybyły kilka godzin później doktor Warden, stwierdził zapalenie płuc.

    Na wiosnę odbył się ślub pięknej Krystyny z marynarzem. Orkiestra grała już pod kościołem, po nabożeństwie, a potem odprowadziła młodych z orszakiem do domu weselnego. Uroczystości trwały trzy dni, jedzenie wynoszono także dzieciom i ciekawskim a nie zaproszonym, którzy gromadzili się pod oknami.

    Stary listonosz, pan Buras, po wyzdrowieniu, wrócił do swoich obowiązków na poczcie. A Lucek wprowadził się od rodziców do pewnej wdowy z dwójką dzieci, która mieszkała za lasem.

 

Zdzisław Antolski

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko