Sławomir Majewski – Obcy w każdym calu

0
479

OBCY W KAŻDYM CALU

 

Sławomir Majewski

 

 

obcy-w-kazdym-caluPodobno bywam obrazoburcą. Przyznaję, bywam. Rzecz w tym, że dla mnie literatura i sztuka, to nie sacrum a rzemiosło. Doskonałe rzemiosło. Lubię stoły o prostych blatach i niechyboczące się krzesła. Kto jest mi wzorem? Facet od maski Tutanchamona. Fidiasz i Wit Stwosz. Faberge, Antoni Patek, Adrien Philippe i Gustave Eiffel. Z pisarzy? Homer, Sofokles i William Shakespeare, James Macpherson, Robert Burns. A Joyce? Jasne, James Joyce a za nim Marcel Proust, William Faulkner, Ernest Hemingway, John Steinbeck i Marguerite Yourcenar, Są w tym gronie: sir Anthony Hopkins, Robert de Niro, Al Pacino, Richard Burton oraz Ingmar Bergman ze słynnym „Jeśli dostanę zlecenie, zrobię scenariusz na podstawie książki telefonicznej”.Za ww. idą:  Vittorio de Sica, Luchino Visconti, Volker Schlondorff, Michelangelo Antonioni. Federico Fellini, David Lynch i Król Królów – Pier Paolo Pasolini. Wymieniam ludzi filmu,, bo napisać wiekopomny scenariusz albo takiż film wyreżyserować, trzeba mieć duszę wizjonera i zarazem – pisarza doskonałego. Dziś będzie o Albercie Camusie, herosie światowej literatury. I jego powieści „Obcy”, którą – podobnie jak „Upadek” – cenię nad wyraz oszczędnie.

Claude Lévi-Strauss, francuski antropolog, ojciec strukturalizmu, napisał m.in. książkę pt. ”Smutek tropików” [„Tristes tropiques”]. Co ma antropolog-strukturalista do Camusa? Zacytuję Wikipedię

 

„W 1962 Lévi-Strauss opublikował książkę „Myśl nieoswojona”, poświęconą myśli pierwotnej i formom myślenia pierwotnego. W pierwszej części tego dzieła przedstawił teorię kultury i kulturę teorii; w drugiej części zawarł wywody teoretyczne części pierwszej na teorię historii i zjawisko wymiany społecznej. W ten sposób Lévi-Strauss zaangażował się w dyskusję z Jean-Paulem Sartre na temat natury ludzkiej wolności. Sartre’owska filozofia egzystencjalna z jednej strony uznawała, że istoty ludzkie są zasadniczo wolne i mogą czynić, co im się podoba, z drugiej jednak strony lewicowy Sartre uważał, że indywidua są ograniczone w swej wolności przez narzucane im siłą ideologie. Lévi-Strauss polemizował z jego teoriami. Echa tej debaty pomiędzy strukturalizmem a egzystencjalizmem inspirowały dzieła innych autorów, na przykład Pierre’a Bourdieu.”

 

Z „jednej strony” pojawia się złowieszcze dla mnie słówko „egzystencjalizm” a z „drugiej strony” – Jean-Paul Sartre, niewielki filozof, który za wszelka cenę chciał być filozofem wielkim, w swoim czasie w Camusie wręcz zakochany.

Nieprzypadkowo wspomniałem o „Tristes tropiques”. Camus, urodzony w roku 1913 w Algierii i długo ją zamieszkujący, w roku 1942 po przyjeździe na stałe do Paryża tam żyje, pracuje i tworzy, ale jest odwrotnością synonimu Arabia felix. Dla mnie cała literatura Camusa jest przesycona smutkiem Arabii, wyciekającym z każdej stronicy każdej jego książki, eseju, dramatu. Czy Camus, był el caballero de la triste figura? Jego życie i dzieła mówią, że tak. W dodatku, la triste figura przepojona bólem istnienia. Czy złożyło się na to nieudane małżeństwo i burzliwe pożycie z pierwszą żoną, morfinistką,  seksualnie nader przystępną niejednemu kochankowi, piękną Simone Hié? A może ménage `a trois z Yvonne i Francine, pannami chętnymi?  Kto wie, może. Nie zapominajmy przy tym, bo zapomnieć nie wolno, że trwa II Wojna Światowa, Francja jest w połowie okupowana. Dla nikogo nie stanowi tajemnicy potworność tego, co się w Europie dzieje: łapanki, deportacje, holokaust, tortury, rozstrzeliwania. Dla Camusa też nie. Nie można rozpatrywać jego życia i twórczości w oderwaniu od tego, co go na co dzień otaczało. Kto bada życie i twórczość Camusa bez kontekstu wojny, popełnia błąd.

Jak Marcelowi Proustowi smak i zapach magdalenki zamoczonej w kawie dały impuls do powstania „W poszukiwaniu straconego czasu”, tak twórczości Camusa zapach i smak codziennych okrucieństw i ów smutek Arabii tkwiący w nim samym, dały asumpt do tworzenia takiej, nie innej literatury i takich, nie innych rozmyślań. Proces tworzenia literatury nie przebiega w oderwaniu od procesów psychicznych zachodzących w autorze. Pisarz tworzy z tego, czym jest nasycony świat jego zmysłów i staje się tym, co stworzył.

Mario Vargas Llosa w mowie wygłoszonej w Oslo w roku 2010 po ceremonii wręczenia mu wielce spóźnionej, ale ze wszech miar należnej Nagrody Nobla, wypowiedział ważkie, przez wielu niezrozumiane, przez wielu – niezauważone słowa

 

„Gdybym przywołał tutaj wszystkich pisarzy, którym zawdzięczam coś albo wiele, ich cień pogrążyłby nas w ciemności. Jest ich bez liku. Nie tylko ujawnili mi tajemnice opowiadania historii, ale kazali zgłębiać otchłanie człowieczeństwa, podziwiać wielkie czyny człowieka i truchleć wobec jego obłędu. Byli moimi najbardziej usłużnymi przyjaciółmi, animatorami mego powołania; dzięki ich książkom odkryłem, że nadzieja nie ginie nawet w najgorszych okolicznościach i że warto jest żyć, choćby dlatego, że gdybyśmy nie żyli, nie bylibyśmy w stanie czytać ani roić opowieści.”

 

Że nikt nie tworzy literatury z próżni – wie każdy pisarz. Że nie ma na świecie „samorodnego” pisarza, który, choć nigdy nie przeczytał  żadnej książki, to jednak napisał opowiadanie, nowelę czy powieść – wie niewielu. Ale tego, że nie da się niczego napisać w oderwaniu od drobin codzienności, tylko niewielu przychodzi do głowy. Podobnie jak i to, że wszystko już było, jak mawiał Ben Akiba. We wstępie do monografii mojego autorstwa pt. „Seks, władza, sława”, napisałem

 

„Omawiając postaci powszechnie znane. miałem świadomość że chcąc poznać choćby połowiczną prawdę o kimś, trzeba pierwej pochodzić w jego mokasynach, jak mawiają północnoamerykańscy Indianie. A skoro nie chodziłem w mokasynach ni ciżmach opisywanych bohaterek i bohaterów, moje oceny mogą być wyłącznie spekulacjami opartymi na domniemaniach. I tym właśnie są, niczym innym. Podobnie, jak wywody większości uznanych autorytetów, na co dzień chadzających w butach od Gucciego.”

 

“Dżumę” uważam za jedną z najwybitniejszych powieści w literaturze. Mam jednak odmienne, od powszechnie kolportowanych zdanie, na temat rzekomo „filozoficznych” walorów innych książek Alberta Camusa – powieści „Obcy” i  „Upadek

 

 

 

OBCY W KAŻDYM CALU

 

 

W roku 1967, siedem lat po absurdalnie tragicznej śmierci Alberta Camusa, Luchino Visconti pisze scenariusz i reżyseruje film na podstawie powieści „Obcy”. W roli „Meursaulta” obsadza Marcello Mastroianniego, rolę „Marii” powierza równie wspaniałej Annie Karinie. Oczywistym atutem filmu był urokliwy, stary kolonialny Algier; wystąpiły też palmy, plaże, Arabowie, burnusy, białe kasby jednym słowem – egzotyka. No i autorytet Viscontiego, wsparty jak Leonidas o honor Spartanina na opowiadaniu wprawdzie martwego ale nieśmiertelnie wielkiego Alberta. Taka mieszanka musiała lub co najmniej powinna zaowocować skończonym arcydziełem. Niestety! Film to beznadzieja pod każdym względem; nie pomogła doskonałość reżysera i genialni aktorzy. To o beznadziejach powiadają: „I w Paryżu nie zrobią z owsa ryżu” zatem w roku 1968 „Obcy” nominowany do Złotego Globu w kategorii „Najlepszy film zagraniczny” przepada z kretesem na rzecz „Vivre pour Vivre” Claude Leloucha. Bo „Obcy” to powieść nawet nie to, że słaba ile po prostu zła a w porównaniu z „Dżumą”… Nie, taka paralela byłaby wysoce nieprzyzwoita! „Dżuma” jest wielka i ponadczasowa; jest przemyślana od A do Zet a jedyny (dla polskiego Czytelnika) jej feler, to lichutkie tłumaczenie „żywcem” z literackiego francuskiego, na licho wie, jaki polski.

Twierdzę, że „Obcy” to zła powieść. Pod jakim względem? Łatwiej mi wymienić, pod jakim względem jest dobra. W oryginale słowa Camusa brzmią znakomicie, bo francuski w ogóle znakomicie brzmi a Camus posługuje się słowem po mistrzowsku. To warte podkreślenia, bowiem „Obcy” przełożony na ten zdumiewający „polski” w jakim go do dziś czytamy, jest ostatecznym coup de grâce twórczej myśli „egzystencjalizmu literackiego”, wiekopomnych idei i tego wszystkiego, czego tam dla mnie nie ma i (dla mnie) nigdy nie było.

Wielokrotnie zastanawiałem się, dlaczego pisarz tego formatu co Camus, napisał takie byleco? Czy dlatego, że kiedy tworzył „Obcego” był jeszcze „niezupełnie wielki”? Wszak dystans czasowy jaki dzieli oba utwory – „Obcy” rok 1942 i „Dżuma” rok 1948 to ledwie 6 lat. Ledwie? Chyba tutaj się kryje częściowe wyjaśnienie: dla pisarza 6 lat to cała era; może się stać pisarzem dojrzałym do stworzenia arcydzieła, pisarzem genialnym. I takim właśnie Albert Camus jest w 1948 roku a ów rok 1948 to niebywale ważna data w jego życiu i twórczości, prawdziwy Rubikon; po zerwaniu z Sartrem i jego literackimi satelitami, po nieskutecznych próbach kategorycznego odcięcia się od przypisywanego mu statusu kreatora literackiego egzystencjalizmu, pisze „Dżumę”. Ale teraz dla mnie ważny jest ów rok 1942, kiedy to  Camus zasiada do biurka z zamiarem napisania jakiegoś „manifestu” egzystencjalizmu w literaturze, któremu nadaje tytuł „Obcy”, jakże przystający do nurtu wyznawanej wówczas filozofii. Lecz Camus A.D.1942 nie jest jeszcze pisarzem „wielkim”, ani literacko “dojrzałym”, którym będzie za lat sześć a które zaowocują przyznaniem mu Nagrody Nobla. I wcale nie za ”Dżumę” jak twierdzą dzieci i niektórzy krytycy, tylko za całokształt twórczości. W  uzasadnieniu z 1957 roku, Komitet noblowski stwierdził: “za ogromny wkład w literaturę, ukazującą znaczenie ludzkiego sumienia”. Ani słowa o „Dżumie”, zapamiętajcie sobie! W jednym z ostatnich wywiadów Camus wyznaje:

 

„Streściłem „Obcego” jakiś czas temu, w zdaniu, które uznaję za paradoksalne: – W naszym społeczeństwie każdy człowiek, który nie płacze na pogrzebie swojej matki, ryzykuje bycie skazanym na śmierć. Chciałem tylko powiedzieć, że bohater książki jest skazany, ponieważ nie bierze udziału w grze. W tym sensie jest Obcym dla społeczeństwa, w którym żyje, błądzi na marginesie, na obrzeżach życia prywatnego, samotniczego, zmysłowego. Dlatego czytelnicy skłaniają się do traktowania go jako bankruta. Meursault nie bierze udziału w grze. Odpowiedź jest prosta: odmawia kłamstwa”

Och, cóż za żałosna, wiekopomna bzdura! Bo kim jest Arthur Meursault? Jest nikim. Oczywiście, ma imię, nazwisko, wiek, wzrost i na pewno ma jakąś przeszłość. Jaką? Nieważne. Ma jakieś pragnienia? Z pewnością; każdy człowiek, żywy człowiek je ma. A więc, jakie namiętności i pragnienia targają Panem Arthurem Meursault? Nie pytajmy, nieważne! Dlaczego to, co w prawdziwym życiu jest ważne, w „Obcym” przeciwnie, ważne nie jest? Nie wiem. Nie rozumiem.

Camus budując akcję za pomocą narracji-monologu Arthura, buduje portret psychologiczny wysterylizowanego z jakichkolwiek pasji, labilnego, bezpłciowego socjopaty o emocjach polipa, całkowicie pozbawionego uczuciowości wyższej; człowieka który wzbudza moją wielką niechęć i wzruszenie ramion a więc kogoś, kogo bez wahania nazwę popieprzonym, chorym facetem a najtrafniej: „człowiekiem nieożywionym”.To nie ja, to Camus stworzył postać, która cokolwiek robi i czuje, czuje i robi beznamiętnie. Beznamiętnie przesypia się z Marią, dawną koleżanką z biura a kiedy ta stawia pytanie czy się z nią ożeni, beznamiętnie odpowiada, że tak lecz kiedy Maria domaga się wyjaśnienia czy to, że się z nią ożeni jest równoznaczne z tym, że ją kocha, Arthur „uczciwie” stwierdza, że to „bez znaczenia”. Bo dla Obcego nic nie ma znaczenia; na propozycję wyjazdu do pracy w Paryżu (a więc lepsze perspektywy) oświadcza równie beznamiętnie, że jest mu wszystko jedno. Godzi się postawić pytanie: czy Arthur Meursault jest inteligentny? W więzieniu najbardziej dokucza mu brak kobiet i papierosów i dopiero strażnik „uświadomił mu”, że więzienie „wiąże się z karą i stąd te restrykcje”. Zatem, raz jeszcze: czy Arthur Meursault jest inteligentny? A jeśli nie jest, czy nie będzie zasadne określenie „Obcego” mianem niezamierzonej prowokacji literackiej, zamiast „powieści napisanej na podobieństwo powiastki filozoficznej Woltera” jak napisał ten stary cudak-maoista J. P. Sartre. Od śmierci Camusa mija nieledwie półwiecze a niemilknące chóry krytyków i badaczy literatury, kiwając się jak Żydzi nad Torą nieustannie zachwalają tę powieść, jako naraz drzewce i sztandar literackiego egzystencjalizmu i objawiają nam coraz to nowe „drugie dna” tej historii człowieka o rozumku po lobotomii, żadnej osobowości i systemie emocjonalnym wykastrowanego leniwca. Apologeci „Obcego” jako żywo przypominają mi starą anegdotę z życia wyższych sfer, w której pewna dama uraczyła spacerującego z nią księcia takim oto pochlebstwem:

– Sire, masz pan tak poetycką duszę, że nawet w gównie dostrzeżesz piękno.

Ale są chwile w których nachodzi mnie zwątpienie; kiedy odnoszę wrażenie, iż Camus zastawił na Czytelników niebywale podstępną pułapkę intelektualną: napisał groteskową humoreskę, którą wszyscy potraktowali poważnie. Pamiętajmy, że z Oranu Camus na stałe przyjeżdża do Paryża dopiero w 1942 roku, więc może tak było, że na podstawie prasowej notatki i relacji z procesu (opisywane zabójstwo Araba przez urzędnika francuskiego rzeczywiście miało miejsce, Camus wspomina o tym w „Dżumie”) pisarz z premedytacją, absolutnie świadomie napisał albo opisał historię tego mentalnego warzywa? I dopiero zwolennicy różańcowego kółka Sartrea i Beauvoir przypisali jej wartości „wolterowskiej powiastki”, dopinając jednocześnie do surduta pisarza odznakę Pierwszego Między Egzystencjalistami? Camusowy chichot zza grobu? Ale nie! Psiakrew, nie! Nie istnieje żadna „pułapka intelektualna”! Nie słychać żadnego „chichotu zza grobu” bo nagie fakty zawarte na stronach „Obcego” dosadnie temu przeczą a potwierdza, niczym badanie DNA właśnie ów nieszczęsny wywiad w którym Camus wyznaje:

 

”Meursault nie bierze udziału w grze. Odpowiedź jest prosta: odmawia kłamstwa.”

Na Boga! W jakich, „kłamstwach”, w jakiej „grze” odmawia swojego udziału ten beznadziejny półgłówek? Bo Meursault to oczywisty półgłówek, którego stworzył Camus, więc? W literaturze prawie nigdy nie zdarza się spotkać historii o niczym, napisanej w sposób genialny; „bo co tu dużo mówić, jak nie ma o czym gadać” jakbyśmy dziś powiedzieli. Oczywiście, zawsze znajdzie się jakiś wyjątek, który potwierdzi regułę. Takim wyjątkiem jest hemingwayowskie opowiadanie „Motyl i czołg”; ledwie kilkadziesiąt zdań a mamy przed oczyma bez mała cały epos. Dlaczego?

Dlatego, że po zakończeniu lektury „Motyla i…” możemy sobie dopowiedzieć wszystko, co tylko nam przyjdzie do głowy. Nic nie jest ostatecznie zamknięte a w „Obcym” bohater wstępując na szafot, na szafocie ginie i nie ma już czego dopowiadać. Dokonało się, więc Tirez le rideau, farce est jouée! * A może (bo zawsze jest jakieś „może”) przyczyn bylejakości i nicości „Obcego” należy szukać w fatalizmie do którego skłaniał się pisarz? W ateizmie i fatalizmie, którym zdawali się hołdować pospołu Camus-Geniusz i… Obcy-Meursault? Camus nie krył swojego ateizmu, zaś ateizm Obcego najlepiej uwidocznił w scenie przesłuchania, kiedy to na oświadczenie Meursaulta, iż „nie wierzy w Boga”, przerażony i wstrząśnięty do granic sędzia śledczy wywija przed nim krucyfiksem w nadziei, że skruszony zbrodniarz wytoczy choćby jedną łzę „przed tym wizerunkiem boleści”. Jednak łatwiej wielbłądowi będzie przejść przez ucho igielne, niż sędziemu wytoczyć „choćby jedną łzę” z oka Obcego. Dlaczego? Bo Meursault jest „znudzony” całą tą sytuacją i wcale „nie zamierza udawać czegoś, czego nie czuje.” A czuje cokolwiek? Tego Camus nie napisał.

Ale załóżmy, że głębia i wartości moralne „Obcego” i jakieś utajone a niezapoznane przesłania kryją się w fatalizmie samego Camusa. Załóżmy, bo co nam szkodzi? Zawsze zdumiewali mnie fataliści deklarujący niewiarę w Boga. Jeżeli nie ma żadnej siły sprawczej, to któż zdeterminował los fatalisty? Fatalista jest człowiekiem który wierzy, że wszystko jest a priori zapisane, zważone i podzielone; wie również, że „jakieś coś”, jakiś Duch czy Bóg w ramy fatalizmu wtłoczył nieskończoną ilość możliwych wariantów egzystencji jego, fatalisty, i że tylko od niego, fatalisty zależy, co wybierze na „długie, zimowe wieczory” po śmierci – Raj czy Piekło. Wolna wola, mopanku!

Lecz jeśli tak, jeśli Camus (zakładajmy nadal) był takim właśnie fatalistą-deistą (którym, oczywiście, nie był), to dlaczego jego bohater nie idzie przez życie w niezachwianej pewności, że dokądkolwiek się wybierze – dojdzie, tylko kręci się dokoła osi zdarzeń bezwładny, labilny i obojętny na wszystko, jak osławione gówno w przerębli życia? No, chyba, że Camus był wyznawcą takiego Boga, którego święte księgi składają się z samych niezapisanych kart a jego Dekalog ma tylko numery porządkowe bez treści przykazań. Dlaczego nie? W „Obcym”, podobnie jak w książce telefonicznej, nie ma żadnego przesłania a tym bardziej – żadnej filozofii. Meursault nie tylko ”nie bierze udziału w grze”; nie tylko nie ”odmawia kłamstwa” jak twierdzi pisarz w cytowanym wywiadzie, ponieważ „napisany Meursault” nie przyjmuje świadomie postawy jak czynią w prawdziwym życiu, prawdziwi ludzie broniąc jakichś przekonań, „Lebensraumu”, stylu życia czy czego tam jeszcze. Prawdziwi ludzie stosują koturny i sztafaż, szantaż i donosy; paskudnicy zakładają piękne maski kryjąc prawdziwe oblicza; urodzone dziwki zgrywają Joanny D’Arc, uczciwi z pozoru kradną i oszukują, święci okazują się być dewiantami ale wszyscy czynią to z jakiegoś powodu. Na znak protestu zaszywają się w pustelniach, rzucają bomby, dosypują trutki do zupy kochance lub ze sztyletem w dłoni rzucają się na tyrana. Dlaczego? Dlatego, że oni żyją. Żyją i odczuwają emocje. W prawdziwym, niewydumanym życiu, faceci śpią z kobietami kierując się pożądaniem; pożądaniem nawet jeśli nie jej duszy to tego, co kobieta ma pomiędzy nogami. Kiedy prawdziwi urzędnicy zabijają Araba czy Duńczyka, a nawet Bogu ducha winnego Eskimosa, zabijają go z miłości, nienawiści, pogardy; dla forsy, dla skóry foczej, sań i psiego zaprzęgu ale nigdy dlatego, że jest im obojętne czy ofiara będzie czy też – nie będzie żyć. Taki powód istnieć nie może, bo nie istnieje. Bo nie jest powodem. Nie istnieje? Wolnego! Nie dla Camusa a tym samym – nie dla Meursaulta. Dlaczego? Bo Meursault jest „znudzony” całą tą sytuacją i „nie zamierza udawać czegoś, czego nie czuje.”

Wyżej postawiłem pytanie: jakie namiętności i pragnienia targają Arthurem Meursault? Odpowiedziałem, iż żadne więc spieszę z uzupełnieniem; owszem, jest coś, czego pragnie Obcy i bynajmniej nie jest to pragnienie wolności! On pragnie by tłum zgromadzony dokoła „jego” szafotu, powitał go okrzykami nienawiści. Och, cóż to za popieprzony idiotyzm! Jeżeli przez napisanie „Obcego” Camus chciał wyłożyć jakąkolwiek filozofię, to była to nie tyle filozofia moralnej nędzy ile (parafrazując Engelsa) nędza jego, Camusa ówczesnej filozofii.

Czy według mnie „Obcy” w ogóle posiada jakieś zalety? Zaskoczę wielu: posiada! Camus był mistrzem pióra; jako ex-dziennikarz potrafił we wszystkim co pisał, w każdym kawałeczku swojej prozy lapidarnie wyłożyć to, co chciał wyłożyć. Non plus ultra. „Obcego” czyta się doskonale od pierwszej do ostatniej strony. I właśnie dopiero ta ostatnia uświadamia nam, że przeczytaliśmy genialnie, mistrzowsko napisane, literackie nic. Nic, ale jakże genialnie napisane!

 

 

Postscriptum

 

W latach sześćdziesiątych, po obejrzeniu filmu Viscontiego w gdańskim kinie „Kameralne”, spytałem idącego obok mnie Kolegę:

– No i co z tego?

W odpowiedzi z zakłopotaniem wzruszył ramionami. Dziś nie pytam nikogo, bo znam odpowiedź:

– No i nic z tego.

 

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko