Ryszard Tomczyk – W dwudziestą rocznicę śmierci Stanisława Filipowicza

0
290
Ryszard Tomczyk

Ryszard Tomczyk
 

 

W dwudziestą rocznicę śmierci Stanisława Filipowicza

 

Ryszard Tomczyk            Znałem go od schyłku lat siedemdziesiątych. Związany był z pobliskim Dzierzgoniem, gdzie pełnił funkcje kierownika miejscowego Domu Kultury. Był filarem elbląskiego Klubu Literackiego funkcjonującego pod auspicjami ETK. Miał już dość bogatą biografię literacką (wszak debiutował w r. 1968 na  łamach gdańskich „Liter” opowiadaniem pt. Powiedz, jaka jest prawda) w tym wiele tomików poetyckich i nagród (w tym prestiżowych). Odwiedzał mnie jako prezesa ETK, redaktora „Tygla” i po prostu przyjaciela 4 do 5 razy w roku. Najczęściej z maszynopisami  utworów do „Tygla”, przygotowanymi składami wierszy do wglądu i oceny, zawsze zaś pełen planów na przyszłość. Zaraz po wycieczce do Wilna (gdzie urodził się w 1934 r.), ściśle zaś po wydrukowaniu powstałego na gruncie tej wyprawy tomiku pt. Etiudy wileńskie, (Elbląg 1993) urządziłem mu w Elblągu spotkanie ze środowiskiem  ETK oraz postarałem się o sprzedanie znacznej części nakładu Etiud…młodzieży licealnej. Staszek był pod wrażeniem niektórych  serii moich prac malarskich, wpadł też na pomysł edycji wspólnej, złożonej z jego wierszy i reprodukcji moich obrazów. Byłem już przyzwyczajony do dłuższych jego nieobecności powodowanych chorobą i leczeniem szpitalnym. Tej „mimozowatości” jego organizmu zdawał się zaprzeczać słuszny wzrost i atletyczna budowa ciała, będąca np. znamieniem sportowców, bo przecież Staszek od lat pracował w klubach sportowych jako trener lekkiej atletyki. Stąd też i niedomogów, na które się uskarżał, jakoś nie brałem, tzn. nie braliśmy całkiem serio.

            Na całe pół roku zniknął mi z pola widzenia jesienią 1995 r., zostawiwszy podczas ostatniej wizyty maszynopis znacznej części przygotowywanej do druku książki o tematyce marynistycznej pt. Cała wstecz. Skąd miałem wiedzieć, że powieści tej już nie dokończy?

            Jakoż zjawił się przy Ratuszowej nagle w kwietniu 1996 r. Był dziwnie blady, pocił się, zaś jego oczy – jakby rozbiegane – przerażały znamienną dla ludzi funkcjonujących już na krawędzi dziwną pomrocznością. – Ryszard – mówił już od progu, uprzedzając moje pytania i i śpiesząc się – mam białaczkę. Dopiero co wyszedłem ze szpitala. Zostało mi jeszcze najwyżej pół roku, a przy szczęściu trzy kwartały… Nie trwońmy czasu na dotyczące tego relacje. W szpitalu nie zmarnowałem czasu. Oto ostatni cykl wierszy, które zostawiam po sobie. Trzeba mi się śpieszyć, ale nie wiem, czy zdołam się doczekać.. Wracam do koncepcji połączenia moich wierszy z twoimi obrazami. Pomóż mi wybrać kilkanaście ilustracji w czerni i bieli…

            Byłem roztrzęsiony nie mniej niż on, bo zdawał się być już oswojony z nową sytuacją. Gdyby nie znamienna, charakterystyczna, mroczna toń nieskończoności, wyzierającej z jego rozszerzonych źrenic i przejrzystość twarzy, trudno byłoby mi to przyjąć do wiadomości.

            Rzuciłem się do czytania maszynopisu wierszy. Zbiór złożony z 97 utworów i zatytułowany Razem dotykamy ciemności (towarzyszem szpitalnego  umierania był współpacjent o imieniu Hubert, był pisany z wyraźnie zaciśniętymi szczękami, w stężeniu materii słowno-stylistycznej, w skupieniu i bez ukierunkowania na jakąkolwiek ornamentykę. Były to teksty raczej krótkie, nabrzmiałe ciężarem, pisane całą duszą, energią, jakiej nawet u niego nie znajdowałem, w tym samym stopniu drążące ostateczność, co i nurzające się w pulsującej materii życia z całą zmysłowością, pełne prostoty i klarowności, w ogóle wspaniale. Wiersze, wiersze mówiły więcej niż twarz Staszka i źrenice oczu w głąb zapatrzone.

            Staszek wpadł raz jeszcze, po tygodniu. Skarżył mi się, że prezeska Elbląskiego Towarzystwa Kulturalnego, do której zwrócił się o wyasygnowanie jakichś sponsoralnych środków na wydanie tomiku, odprawiła go z admonicją:     „Nie mamy możliwości. Nadto – Za wiele pan napisał tekstów rozrachunkowych, szkalujących poprzednie , „nasze” czasy, byśmy mieli się czuć zainteresowani wydawaniem pańskich tekstów” . Na szczęście jednak wydania książki podjął się zupełnie dla nas nieoczekiwanie Jacek Nowiński, dyrektor WOKu.

            Zgarnęliśmy zatem kartki maszynopisu i reprodukcje, by pośpieszyć do WOKu. Uzgodniliśmy, co należało.  Staszek, świadom tego, że jego czas się zbliża, zobowiązał mnie do pilotowania toku wydawniczego na miejscu, do korekt etc. Był przygotowany już na wszystko i wiedział, że nie będzie mu już łatwo przyjeżdżać z Dzierzgonia na lada zawołanie. Pożegnaliśmy się. Przystąpiłem do przekonywania władz miejskich do uhonorowania S. Filipowicza nagrodą roku.

            Wiadomość dotarła do Elbląga już 4 czerwca 1966 r. Niespodziewana Zmarł poprzedniego dnia i na to, co było mu sądzone. Przyplątało się z nagła zapalenie płuc czy coś w tym rodzaju. Nie zdążył osobiście odebrać przyznanej mu nagrody Prezydenta Miasta.

            Dyrektor WOKu dotrzymał słowa, czym zaskarbił sobie moje uznanie, gdyż od lat pozostawałem z nim wówczas jako organizatorem życia kulturalnego, niezbyt życzliwego muzom środowiskowym, w sporze o wartości.

 

            Stanisław Filipowicz był niewątpliwie najznakomitszym po wojnie  (t.zn. przed rokiem 2000) poetą i w ogóle „słowiarzem” środowiska elbląskiego. Dla mnie także przyjacielem. Jako redaktor „Tygla” szczególnie sobie ceniłem składane mi teksty poetyckie i prozatorskie. Zaszczytem też była dla mnie była możliwość komentowania, opracowywania i publikowania pierwszych recenzji jego opowiadań i powieści. Niektóre z moich szkiców o twórczości Filipowicza były publikowane na łamach „Tygla” (przedruk w Recenzjach literackich  nr 1 w 2002 r.

            We wnioskach końcowych analitycznego tekstu o „oswajaniu ciemności” , tj. o tomiku Razem dotykamy ciemności pisałem m. in. Oswajanie ciszy to nic innego jak oswajanie ciemności, równoznaczne z ubezpieczaniem się przed jej grozą. Ostatni odruch człowieka żyjącego, ale pozbawionego już nadziei. Z tego powodu cykl ten wpisuje się w tradycje poezji „ars moriendi” („sztuka umierania”), choć nie sądzę, że jego twórca był do końca tego świadom.  Sam zdaje sobie sprawę z daremności wysiłku, jakim jest „zagadywanie śmierci”. Wie też, że żadna z masek, którą mógłby włożyć na spotkanie z ostatecznością, nie jest w stanie sprostać sytuacji. /…/ Głębszym nurtem cyklu jest dyskurs z Bogiem, tzn. po trosze z naiwną wiarą w niebo, po trosze z naturalnym porządkiem świata i z tragiczną kondycją człowieka daremnie wydeptującego swoje ścieżki ku linii horyzontu, w gruncie rzeczy samotnego, skazanego na ułudę, cierpienie i lęk, tragiczną beznadziejność i bezradne poszukiwanie pociechy.

            „Razem dotykamy ciemności” to najlepszy cykl poetycki powstały pod niebem Elbląga, najdojrzalszy (także w sensie artystycznym) wyraz świadomości człowieka odnoszącego triumf nad tym, co nietrwale i znikome. O zupełnie już wyjątkowej postawie podmiotu lirycznego, pochylonego nad swą skończonością a zarazem przeciwstawiającego jej swoją obecność, a zarazem poetycki koncept, dowcip i pazur zgoła satyryczny są np. wiersze:

 

            Akt śmierci:

                                   pewien malarz

                                   namalował śmierć

                                   pozowała mu

                                   w czasie choroby

 

                                   zaprzyjaźnił się

                                   z nią

                                   na dłużej

                                   zwyczajnie

                                   jak to malarz

 

                                   kiedy umarł

                                   udał się do nieba –

 

                                   oto jest mój akt

                                   śmierci –

                                   powiedział

 

                                   świętemu zbladła

                                   aureola

 

                                   a gdzie zgonu?

 

            Czy  Powrót do Edenu:

                                   myślę Hubercie że nie było

                                   żadnego raju tylko drzewo

                                   bardzo Złych Wiadomości

 

                                   od najmłodszych lat

                                   zrywaliśmy z niego

                                   niedojrzale owoce

                                   i kwaśno nam do dziś

                                   choć po każdym złudzeniu

                                   cisza brzmi inaczej

 

                                   Hubert nie odpowiada

 

                                   od paru dni jest w Raju

                                   pod kopczykiem

                                   marcowej ziemi

 

            Zdaję sobie sprawę, że powyższe wspominanie nie oddaje w pełni ani Staszka, ani jego twórczości. We wszystkich jego biografiach niezmiennie odnotowywany jest ważny szczegół z jego biografii. Chodzi o represję, jaka dotknęła go już jako ucznia liceum w Sopocie w okresie 1949 – 52 w postaci dwu i pół letniego więzienia za „próbę obalenia ustroju”, zaś w najwyższym stopniu przysłużył mu się dyrektor tej szkoły, którego osobiście znałem, boć sam do r. 1950 byłem uczniem tego uczyliszcza. Doświadczenie odsiadki więziennej  wraz z rozlicznymi następstwami (również psychicznymi) tegoż  w pełni tłumaczy zarówno trwale obecny w jego utworach poetyckich i prozatorskich wątek alergii na zbrodniczy charakter minionego systemu.  Tematyka ta dochodzi do głosu w powieści Życie bez Marii(1993), jak i w zbiorze opowiadań dotyczących absurdalności socjalistycznych struktur w PRL

(Infekcja w raju). S. Filipowicz napisał nadto książki poetyckie o tytułach: Buty z podłogą (1981), Lot i kara (1984), Po amputacji (1991), Blues na cztery ręce (1992) – by na tych poprzestać. Zdobywał prestiżowe nagrody . Miał wielu recenzentów. W załączeniu do jego zbiorku pt. Zamiast antyfony(1992) znajduję fragment tekstu krytycznego Stanisława Gostkowskiego. Czytam m. in.: Ocaleniem dla człowieka, jego idei w mrocznej krainie śmierci, wiecznego odchodzenia, również azylem staje się poezja, wiara w słowo, myśl: „nie płacz wdowo w tym kraju poeci  żyją wiecznie. W tym miejscu zawsze mi się jawi twarz żony poety, pani Heleny, zatroskanej o pamięć dla Staszka i zabiegającej o przypomnienie edytorskiej jego spuścizny.

            Faktem jest, że Staszek nie bez reszty przesączył się na drugi brzeg cienia – jak mówi sam w jednym z ostatnich wierszy. Bez reszty?  – On jeden z niewielu w tutejszym środowisku, odchodząc, miał prawo powiedzieć o sobie: non omnis moriar.


Ryszard Tomczyk

 

 

         Załączam wiersz S. Filipowicza z cyklu Blues na cztery ręce, 1992

           

                        Erotyk

 

                        nie dzwoń nie trzeba

                        o czym chcesz rozmawiać?

                        o deszczu co siąpie

                        o wczorajszym  śniegu?

 

                        a może o latach

                        co zwiędły

                        jak  parku kasztany

                        i jesień

                        któraś tam z rzędu

                        ramy przymierza

                        do starych obrazów

 

                        mówisz że miłość

                        nie rozumiem

                        poczekaj

                        wezmę tylko słownik

                        obcych wyrazów


Reklama
Poprzedni artykułZ cyklu miniatur Marka Ławrynowicza – Pan Pasikonik
Następny artykułStanisław Nyczaj – Wspomnienie o Januszu Władysławie Szymańskim

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę wprowadź nazwisko