Andrzej Walter
Pestki ze sklepu z książkami
Jedni ludzie trwonią zarobione pieniądze na jedzenie. Inni na wszelkiego rodzaju dobra luksusowe. Jeszcze inni … na przysłowiowe … Szwarc, mydło i powidło.
My z Żoną trwonimy je na książki. Tak, wiem. Są gorsze patologie. Gorsze nawyki, zboczenia i jeszcze gorsze dewiacje. W tak poukładanym świecie to zaiste, przypadłość uznawana za chorobliwą, zwłaszcza, że woluminy się kurzą, zwłaszcza, że są siedliskiem stęchlizny, wylęgarnią moli (w tym książkowych) oraz forpocztą nienowoczesności, aż wreszcie są też przecież przejawem wstecznictwa leczonego namiętnym wpatrywaniem się w ekrany. To tam właśnie toczy się życie, tam wydarza się świat i tam szuka się prawd i emocji. Stamtąd czerpie się wzorce i naukę o tym świecie.
Cóż. Jesteśmy ludźmi „starej daty” i mamy prawo do pewnego rodzaju dziwactw. Nasze emocje zatrzymały się w słowie i w słowie jako takim, ale z ogromną lubością wchłanianym, jako ramolom z kazamaty minionego wieku, w słowie właśnie drukowanym odnalazły swoje żywe ucieleśnienie. Na szczęście jest jeszcze na tym świecie spora grupa nam podobnych.
I tak oto w końcu miałem trochę więcej czasu, aby sobie do woli poszperać w … sklepie z książkami. No tak, niestety tradycyjne księgarnie pozamykano, a obecnie przekształcono je w sklepy z książkami. Sklepy te charakteryzują się tym, iż sprzedawca z reguły nie wie, co sprzedaje, że zaopatrzono je w różnego rodzaju gadżety, artykuły papiernicze i edukacyjne, a nawet, z łagodniejszych przykładów, dajmy na to, w kubki do napojów. Dziś w sklepie z książkami możemy doprawdy doświadczyć przeróżnych przygód. Na szczęście nadal jednak są tam również książki. Dotarcie do, coraz skromniejszej, (jeśli w ogóle), półeczki z poezją jest / bywa przeżyciem ekstremalnym i budzącym szczere zdziwienie sprzedawcy połączone z wielkim zakłopotaniem. No, bo komu potrzebna jest dziś poezja? …
Ja jednak na taką półkę zwykłem zaglądać, choć muszę przyznać, że odnalezienie na niej jakiegokolwiek klucza uporządkowania, jakiegoś najdrobniejszego okruchu sensu i metodologii prezentacji owych tomów i tomików graniczy z cudem. Kiedy już przebrnę przez Twardowskiego (w wersjach komiksowych), tudzież Szymborską (w wersjach gadżeciarskich), kiedy przekopię się przez Mickiewiczów, Słowackich czy Asnyków (w wersji the best of, bądź też dla szkół), kiedy już w końcu ominę Pawlikowskie-Jasnorzewskie i Poświatowskie (w wersjach dla co mądrzejszych pensjonarek) w końcu mogę natrafić na jakąś efemerydę, jakoweś indywiduum oraz cud mniemany w postaci tomu „z kosmosu”. W tych eksploracjach człowiek nie zna dnia ani godziny. Raz trafi na Wawrzkiewicza, raz na Wencla, raz na Baśkę Gruszkę-Zych, a czasem nawet na Janka Strządałę. No cóż. Kurzu ci tam dostatek, a że mało kto tam zagląda ciężko o utrzymanie powagi narracyjnej tej opowieści… Może jednak sarkazm też ma swoje granice? W tym przypadku bożonarodzeniowe.
Azaliż doszedłem do sedna? Poniekąd, gdyż nie jest to ani recenzja, ani nie jest to jakaś dogłębna analiza czy też poważny fachowy esej literacki w temacie i na temat. Otóż moja ostatnia wizyta okraszona została odnalezieniem małego, apetycznego i bardzo skromnie wydanego tomiku Mirosława Welza „Pestki”. Jak się okazało Mirek jest moim, nieznanym mi dotąd, a właśnie odnalezionym (na półeczce z poezją), w sklepie z książkami – poetą – a jednocześnie Kolegą z Rzeszowskiego Oddziału Związku Literatów Polskich. Tomik jest iście znakomity. Te wiersze chodzą za mną i dźwięczą w myślach pewną harmonią percepcji. Ich lapidarna mądrość, stoickie wyciszenie i zdecydowana łagodność nie pozwalają przejść wobec nich obojętnie i właśnie dlatego chciałem dziś o nich kilka słów skreślić. Ów przydługi wstęp nie jest właściwie wstępem do opowieści, gdyż „właściwie” jest – znalazł się – w takim obszarze komunikacji z czytelnikiem spoza kręgu środowiska, rodziny i przyjaciół, w którym funkcjonujemy, my – poeci doby ponowoczesności, zależni od sklepów z książkami i eliminacji literatury z przestrzeni ważnej i istotnej dla kultury naszego państwa. Państwo literatów i poetów ma po prostu w … pewnym mało szlachetnym miejscu, no, dajmy już temu spokój. (toż to paskudna dygresja)
„Pestki” są znakomite. Jak już sygnalizowałem. To są bardzo „stare pestki” zasadzone w naszej pamięci, z których nie wyrosły żadne drzewa… A w świecie dla poety trudnym, dla ludzi „starej daty” coraz gorszym, w świecie barbarzyńców oraz wtórnych analfabetów, w świecie pogan i hedonistów można powiedzieć za Mirkiem:
Czasami
Chce się zniknąć / Wyjechać nie być / Zapaść pod ziemię / Na końcu świata
Albo schować / W wygodnym rowie / Przy starej drodze / Znikąd donikąd
Najlepiej tam
I najlepiej gdziekolwiek poza czasem, rzeczywistością i zgiełkiem. Mirosław Welz posługuje się bardzo skoncentrowaną, prostą, acz wyjątkowo silną metaforą. Uderza ona punktowo w naszą jaźń i trwa w niej na dłużej. Ona właściwie tworzy nowe światy i początki rozważań, jest pytaniem, wyzwaniem i sygnałem. Ona miota się i szarpie, aby odkrywać nowe przestrzenie i płaszczyzny wątpliwości, naszych rozterek i spojrzeń na ten brzydki świat. Przepięknie, lapidarnie i zasadniczo ujął to Leszek Żuliński, autor Posłowia w ostatnim jego zdaniu: „Mogę to tylko tak spuentować: taki „prosty” tomik, a taki mądry, poruszający i czuły …”.
Doskonała konkluzja – ten tom jest poruszający i czuły. Są tam wiersze, które w trakcie pierwszego czytania wywołują głębokie wzruszenie i ciężko opanować mocno zaszklone oczy, nawet mężczyźnie. To kwestia naszych skojarzeń, emocji i zapewne istniejących w nas głęboko strun wrażliwości, jednakże chyba po to właśnie jest poezja, aby jej piękno nas nie tylko urzekało, ale właśnie w ten sposób działało na zmysły i reakcje. W moim przypadku chyba nawet stało się coś więcej. Kiedy przeczytałem wiersz „Psie serce” miałem mieszane uczucia …
Psie serce (*)
W schronisku psim od rana gwar
Może już dziś – w czekaniu trwam
Twój ludzki los odnajdzie mnie
Zabierz mnie stąd – chcę być twoim psem
Miskę mi daj miłości swej
Za uchem drap chwal – dobry pies
Nocą pod koc do łóżka bierz
Będę cię strzegł przed czarnym snem
Cóż mogę dać ja stary pies
Prócz czterech łap mam serce psie
Na wrogów kły gdy przyjdzie czas
I wierność psa twojego psa
Wiem dobrze że to życie psie
Któregoś dnia zakończy się
Ale to nic dobrze też wiem
Jak przeżyć je – chcę być twoim psem
(*) Tekst piosenki wykonanej przez Marię Lamers.
Ta mieszanka uczuć, o której wspomniałem wynikła z tego, że nie lubię czytać wierszy, które są tekstami piosenek, ale bardzo je lubię słuchać jako piosenki. Jakoś dziwnie się czyta poezję „piosenkową”. Jednak tutaj treść zawładnęła formą, a kiedy przeczytać ten wiersz na nowo, z włączeniem wyobraźni muzycznej to … dotykamy kulminacji.
No i tak się składało, że jako wolontariusz czasami wykonuję sesje fotograficzne w schronisku. Dziś sobie uświadomiłem, że między innymi czytałem i ten wiersz. W weekend poprzedzający ową sesję. Nie pamiętałem o nim. Tak mi się wydawało. Efekt jest taki, że od kilku dni mamy w domu … czwartego psa, starszą maleńką suczkę o imieniu Balbina… To był – tam w schronisku – jakiś impuls, coś co kazało mi wrócić i ją zabrać, coś co kazało ją przygarnąć i przyjąć do nas pomimo kłopotliwej (ale miłej sercu) zgrai osiadłych już domowników (trzy psy i dwa koty) … Teraz po części „obwiniam” i ten wiersz. Oczywiście między innymi, gdyż z pewnością taka decyzja ma i inne podłoża, motywacje, barwy odwagi (emocjonalnej i uczuciowej) oraz odpowiedzialności z tym związanej. Choć wtedy się o tym, jednak tak zasadniczo nie myśli. Przecież poezja też jest impulsem, siłą spoza świadomości, siłą znacząco „wyższą” i jakby jedną z najmocniejszych. Czy staje się potem dobrą i uznawaną za wyjątkową? To już zupełnie inna bajka. W niej trzeba jasno powiedzieć, że tom Mirosława Welza jest … przeogromny. Taki mały, a taki wielki… Bowiem zwierzęta są tylko drobną cząstką tej całości – jak pisze Leszek:
„Wielu z nas wzruszą zapewne zwierzaki, które dostały się na scenę tych wierszy. Rzecz prosta: Welz jest weterynarzem… (…) tu, empatia jest poruszająca. (…)”
Jednak tom Mirka to o wiele więcej niż zwierzaki. Znajdziemy tam niesamowite świadectwo poszukiwania harmonii życia i Natury. Znajdziemy prostą, acz właśnie poruszającą filozofię bycia, trwania, stawania się. Znajdziemy siebie i znajdziemy ludzi, którzy nam towarzyszą, a wszystko to jakby za woalem wielkiej nostalgii, czułości i wrażliwości. Z tej niepohamowanej nostalgii rodzi się właśnie poezja i pomaga nam żyć, pomaga przetrwać, koncentruje zmysły, uczucia i stany świadomości. Kto jej nie doznaje jest jakby martwy, obumarły za życia i odarty z pełnego wymiaru człowieczeństwa. Poezja ta ma w sobie wiele skromności, wiele pokory wobec wszystkiego co nam się wydarza. Mirek przekroczył Rubikon empatii. Zmieszał cuda z życiem. Skotłował myśli z opłatkami wiatru, a poetów z aniołami, scalił duszę ze słowami, a słowa uskrzydlił do wymiaru symboli. I w końcu uderzył nas jednym, jedynym, najprostszym z możliwych stwierdzeniem, że … „Najtrudniej nauczyć się / Nie podawać łapy
I w tej lekturze, i w naszym życiu, po czasie burz i czasie zgiełku przychodzi ukojenie, przychodzi moment, kiedy jest się „coraz bliżej / Tajemnicy ognia” i wtedy odważnie nie cofa się dłoni…
Bardzo ważne słowa padają też w wierszu „Na Wigilię”:
Przełam we mnie
Gdy sam nie umiem
To co jeszcze
Nieprzełamane
Chyba trudniej prościej wyrazić cały mechanizm sensu naszego życia? Całe znaczenie „opłatka wiatru”, którym łamiemy się z nim i z nieprzypadkowo spotykanymi ludźmi, aby być bliżej. Bliżej czego? Bliżej szczęścia, bliżej łagodności, bliżej przebaczenia i najbliżej … miłości. Do wszystkiego i wszystkich. Niemożliwy i nierealny idealizm? Ależ tak. Za to jak podany na tacy słowa … chapeau bas
Tak oto, życzę Wam, Drodzy Czytelnicy, przełamania w Was tego, co jeszcze nieprzełamane. Na te Święta, na kolejny rok, na całe Wasze – jakże ważne dla świata i dla Was – życie … Życzę wielu mądrych słów, poruszających wersów, aż w końcu jak najwięcej czułości i wyśmiewanego dziś idealizmu. Bądźcie zdrowi i szczęśliwi … walczcie po swojemu o lepszy świat.
Chyba warto czasem zanurzyć się, w coraz bardziej dziś obcą, coraz głębiej schowaną w najciemniejszym kącie sklepu z książkami, półkę z poezją, aby odnaleźć tam jakieś „Pestki” – skromny tomik Mirosława Welza , który potrafi – bez żadnej przesady – po prostu odmienić czyjeś życie. Balbina właśnie podeszła i polizała mi rękę … Podobno zwierzęta ze schroniska przynoszą … szczęście. Takie hasło wymyślił jeden z naszych z Żoną przyjaciół – Tomasz Wałek – gliwicki fizyk, mąż kobiety o wielkim sercu – Basi – kierowniczki gliwickiego Schroniska dla Zwierząt. I nigdy w tym kontekście nie zrozumiem motywacji ludzi, którzy kupują sobie rasowe psy, podczas gdy te schroniska są nadal pełne niesamowitych zwierząt, które kochają tak, że aż trudno to ogarnąć jakimkolwiek ludzkim umysłem.
Andrzej Walter
Mirosław Welz „Pestki”. Wydawnictwo Libra, Rzeszów 2016. Stron 64. ISBN 978-83-63526-90-0