Andrzej Tyszka
Mateczniki Polskości i potencjał kulturowy regionów
Chodzi nie tyle o regiony – o każdy region z osobna – ale o sumę potencjałów kultury polskiej zawartą w regionach. Mam na myśli nie statystykę, lecz „kapitał kulturowy” zlokalizowany na terenie pozastołecznym i nierzadko na uboczu, z dala od aglomeracji wielkomiejskich. Ale chciałbym być dobrze zrozumiany – nie mówię tutaj o kulturze „prowincji”, o osiedlowej, czy gminnej infrastrukturze, słowem o całej tak niegdyś zwanej „kulturze terenowej”. Zupełnie nie o to mi chodzi. Badam w pierwszym rzędzie i usiłuję sumować fenomeny kultury rangi wysokiej, a niekiedy najwyższej, kulturę górnego poziomu ambicji, jakie możemy mieć w Polsce. A nie są one w tym pozastołecznym obszarze niższe od analogicznych osiągnięć krajowych i europejskich.
Gdy mówimy o Teatrze Wierszalin z Supraśla, o Ośrodkach Chopinowskich w Antoninie lub Szafarni (nie mówiąc o Żelazowej Woli lub Sannikach), o pałacu w Radziejowicach, czy o Fundacji Pro Musica Narolense w Narolu – nie może być mowy o prowincjonalizmie w żadnym z przyjętych znaczeń. Mamy tam do czynienia z wybitnymi instytucjami, niekiedy unikalnymi środowiskami twórczymi, z ich awangardową, dojrzałą działalnością artystyczną. Tyle, że umiejscowioną poza centrami i układami wielkomiejskimi. To samo możemy rzec o Muzeum w Kórniku, Dworze na Wysokiej i „Bractwie Lutni”, o pałacu Potockich w Łańcucie, czy „Mateczniku” w Karolinie, gdzie przy Zespole Pieśni i Tańca „Mazowsze” działa centrum kultury regionalnej i narodowej.
W tych razach możemy mówić już raczej nie o „matecznikach”, ale o „bastionach kultury”. Natomiast jako wzorcowe lub modelowe mateczniki można wskazać Dom Służebny Polskiej Sztuce Słowa, Muzyki i Obrazu w Nadrzeczu k/ Biłgoraja prowadzony przez Stefana Szmidta lub Dwór Szyba k/Nowej Soli będący własnością Wojciecha Jachimowicza (organomistrza z zawodu), gdzie znajduje się muzeum instrumentów muzycznych, miejsce spotkań edukacyjnych, plenerów i ekspozycji, redakcja miesięcznika regionalnego oraz pokoje gościnne. Ośrodek fundacji „Pogranicze” w Sejnach prowadzi pod kierownictwem Krzysztofa Czyżewskiego studia i akcje warsztatowe, edukacyjne, wystawiennicze i edytorskie na polu wielokulturowości pogranicza. Muzeum Lwowa i Kresów urządziła w Kulkówce ze środków prywatnych p. Aleksandra Bieniszewska. Podobną rolę „matecznika” kultury i sztuki stanowił dwór Wojciecha Siemiona w Petrykozach (po jego śmierci i spaleniu dworu – niestety przestał istnieć).
Także siedziby sławnych pisarzy i twórców, jak Pracownia Literacka im. Arkadego Fiedlera w Puszczykowie, dom Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów w Stawisku, Henryka Sienkiewicza w Oblęgorku i Woli Okrzejskiej, czy Muzeum Ignacego Kraszewskiego w Romanowie lub Marii Konopnickiej w Żarnowcu – by wymienić tylko niektóre – spełniają o wiele więcej funkcji niż przewidziano dla muzeów biograficznych, do których powrócę osobno.
Zresztą nie w tym rzecz, by mnożyć przykłady, których jest pod dostatkiem. Trzeba natomiast zdać sobie sprawę z faktu podstawowego, lecz trudno przebijającego się do opinii powszechnej i świadomości decydentów – mamy do czynienia z rozwojem niezwykle doniosłego zjawiska – z nowo tworzącym się stanem kultury narodowej.
Policentryzm kultury
Już w roku Kongresu Kultury Polskiej 2000 można było gołym okiem dostrzec konsekwencje i rezultaty zmian ustrojowych rozpoczętych w roku 1989.
W Przesłaniu Kongresu do uczestników i opinii publicznej znalazła się znamienna diagnoza stanu kultury. Jej motywem przewodnim stało się hasło i zjawisko jej policentryzacji. Czytamy tam: Od dziesięciu lat ustępuje scentralizowany, patronalno-hegemoniczny nadzór nad „całokształtem kultury”. Zastępuje go demokratyczny, pluralistyczny system samoorganizacji i samorządności. Pojawiło się wiele nowych społecznych inicjatyw […] Energia i bogactwo życia artystycznego, wieloraka aktywność kulturalna i twórcza przemieszcza się masywnie z centrum ku wielu obszarom życia regionalnego, a także lokalnego. Ta swoista deglomeracja i policentryzacja nastąpiła z ambicją dorównania zarówno krajowym, co i europejskim standardom.
Minęło kolejnych kilkanaście lat. Zarysowana diagnoza i ocena nie straciła swego znaczenia. Życie kulturalne wręcz nabrało nowych napędów, wytworzyło nowe zjawiska i treści. Rzeczywistość bowiem nie stanęła w miejscu, ale podążyła dalej tropem dostrzeżonym już w roku 2000. Dziś ta deglomeracja i oddolny ruch na rzecz kultury – tak powszechnej, jak i wysokiej – rozwinęły się okazale i stały zupełnie nowym zjawiskiem na forum krajowym. Sternicy nawy państwowej, którzy zwołali w międzyczasie nowy Kongres Kultury Polskiej (Kraków, wrzesień 2009), nie dostrzegli jakby tego procesu, lub zachowali się jak przysłowiowy ślepiec, który prowadzi kulawego. Sternicy resortu Kultury zachowują się jak „palacze sypiący węgiel pod kotły, ale nie mają pojęcia dokąd płynie statek” (zdanie M. Ujazdowskiego).
W optyce ministerialnej zaistniały w programie Kongresu 2009 tylko, lub głównie, centralne instrumenty zarządzania i finansowania kultury dotowanej wprost z Ministerstwa. Przeszli oni do porządku nad protestami i kontestacjami programu tego Kongresu. Udali również, że nie dostrzegają Kongresu Kultury Polskiej 2000 z jego programem aktywizacji i animacji wielu pluralistycznych ośrodków kulturotwórczych. A tymczasem one pod wpływem tej zachęty, którą wówczas otrzymały, potraktowały serio hasło policentryzmu i pluralizmu kultury (rzucone zresztą o wiele dawniej, bo jeszcze na Kongresie roku 1981!). Potraktowały to jako zielone światło dla samorozwoju.
Również organizatorzy Kongresu Kultury Europejskiej 2011 we Wrocławiu usilnie starali się nie zauważyć kultury regionów i pominęli wiele z ewidentnych fenomenów stworzonych przez życie – a więc kulturę małych ośrodków lokalnych i regionalnych, wkład organizacji „pozarządowych”, sektora kultury nieprofesjonalnej i nie-elitarnej, ludowej, małomiasteczkowej, młodzieżowej, kościelnej i sakralnej. Zapatrzeni w kilka głośnych osobistości dekorujących Kongres, przynależnych do europejskiego „salonu” oraz – w rzeczywistość wielkomiejską Krakowa, Warszawy, Wrocławia, czy Poznania – pominęli całą resztę zagadnień polskiej panoramy kulturalnej, w tym i liczne jej „mateczniki”. Jawnie forsowali też prymat państwa w polityce wobec kultury oraz dominację kultury reprezentacyjnej, medialnej.
Dziś mamy sytuację z jednej strony narastania „od dołu” nowych warstw dorobku kultury narodowej, których nie zdołały zniwelować lub wyeliminować z życia niesprzyjające warunki, ani zatrzymać istniejące bariery rozwoju. Z drugiej – zaś próbę „sieciowania”, nałożenia czapy administracyjnej i forsowania preferencji finansowych „centrum”. Preferencji – dodajmy, wobec wybranych zjawisk – komercjalizacji przemysłów kulturowych, narodowych instytucji artystycznych oraz promocji kultury medialnej – telewizji państwowej i komercyjnej – o nastawieniu globalistycznym, unifikacyjnym, reglamentacyjnym i kontrolowanym oraz, niestety – nierzadko otwarcie antynarodowych, kosmopolitycznych.
Zaczynając od „mateczników”
Na darmo szukalibyśmy zjawiska ”mateczników kultury” nie tylko w dokumentach kongresów, ale w programach i strategiach, czy w oficjalnych statystykach kultury. Nie istnieje ani taka rubryka w rocznikach statystycznych, ani w agencjach resortowych, ani choćby w świadomości decydentów. Trudnością dla nich wszystkich jest dostrzeżenie nowości tego fenomenu, gdyż nie dość sformalizowany jest jego charakter. Nie oficjalny, a bardziej potoczny i przenośny, alegoryczny jest także sposób pojmowania samego słowa „matecznik”. Spotykany w rzadkiej literaturze przedmiotu, nie zdobył sobie jeszcze (niestety) prawa obywatelstwa w nazewnictwie, tak ministerialnym, jak i gazetowym.
Można jednak pójść tropem rozważań np. Józefa Burszty, Jerzego Damrosza, czy Seweryna Wisłockiego. Przy pomocy ich pierwszych usiłowań definicyjnych trzeba próbować zdać sobie sprawę z zaistnienia nowego zjawiska kulturowego, w istocie kontynuującego tradycje od dawna obecne, bo wspominał tym słowem zjawisko kultury małych ojczyzn już Władysław Orkan w latach II RP.
Pozornie nic bardziej oczywistego i jednoznacznego – pisze Wisłocki – jak „matecznik małej ojczyzny”. A jednak uważam, że pojęcie to trzeba uściślić … abyśmy się właściwie i wzajemnie rozumieli, kiedy przyjdzie się nim posługiwać, dosłownie, lub metaforycznie…
… Analizując, z konieczności pobieżnie, jego źródłosłów, „matecznik” wywodzi się od matki, mateczki, ale też od staropolskiej „maci” (także „macieży”). Tam czuliśmy się najbardziej bezpiecznie i swojsko.
J.Damrosz pisze: …w myślistwie matecznikiem nazywa się „ostoję zwierzyny”; w leśnictwie – „rozsadnik roślin matecznych”, materiału sadzonkowego; w pszczelarstwie – „komórkę w plastrze do wychowu matki pszczelej”. W rozpowszechnionym obecnie wyrazie „matecznik”, znajdziemy syntezę różnych znaczeń, przede wszystkim w sensie przenośnym. „Matecznik” odnosi się do źródłowości, czyli oryginalności … Wyraz ten stosowany jest na określenie najrozmaitszych źródeł i źródełek tworzących kulturę w wymiarze lokalnym i regionalnym. Czyli matecznik jest źródłem animacji, wyrazem działalności ludzi w instytucjach i organizacjach, dopływem nowych energii do zjawiska zwanego tożsamością.
Ten sam trop odnajdujemy u J. Burszty: Pielęgnacja historii w mnogości jej lokalnych wydarzeń związanych z ludźmi, ale też z miejscami w terenie, z epizodami, które nie wchodzą do podręczników, ale stają się istotnymi składnikami świadomości społecznej – to po prostu pilnowanie swego „matecznika”, czyli swej regionalnej tożsamości.
Wspólne mianowniki
Pewną trudność rozumienia stanowi fakt, że „mateczniki” nie stały się uznaną kategorią w praktyce obserwacji i naukowego poznania kultury. Także stan rozproszenia terytorialnego „mateczników”, „gniazd”, czy „ognisk”, fakt, że nie mają one ze sobą łączności, ani porozumienia każdy z każdym, że nie funkcjonują w koalicji, „w sieci” (co jest dziś warunkiem publicznego zaistnienia), stanowi o trudności w ich pojmowaniu. Podległość rozmaitym władzom nadrzędnym jest także oczywista.
Matecznik matecznikowi nie równy. Jest to pochodną różnorodności i bogactwa treści ich działania, inicjatyw, postaci i form organizacyjnych. Niektóre z nich są bezpośrednio zależne od Ministra, inne od Urzędów Marszałkowskich, niektóre, nawet te bardzo wybitne, wiszą u klamki starosty, a nawet podlegają wójtom. Pewne z nich są także dziełem Fundacji, autonomicznych stowarzyszeń, inicjatyw samorządowych, przedsięwzięć publiczno-prywatnych lub – najczęściej, wręcz czysto prywatnych, niezależnych od administracji. Te ostatnie będą nas w dalszym ciągu rozważań interesować w szczególności.
Także więc, z konieczności, nieostre są kryteria, które muszą być bardzo szerokie i luźne, aby wszystkie je objąć. Mamy bowiem do czynienia z instytucjami niekiedy całkiem niewspółmiernymi. Dla przykładu: wspaniałość książęcego pałacu w Pszczynie kontrastuje ze skromnym, rodzinnym Domem Zofii Kossak („Kossakówką”) w Górkach Wielkich, czy z prywatnym Muzeum Sztuki Ludowej prof. Mariana Pokropka w Otrębusach, czy z Matecznikiem Karolin, choć można go stawiać w jednym szeregu z niejednymi zbiorami sztuki ludowej w muzeach etnograficznych. A Dwór Wysoka i działalność w nim Bractwa Lutni mogą wydać się szlachetną i unikalną inicjatywą koncertową i muzyczną, lecz znikomą wobec rozmachu na przykład Międzynarodowych Festiwali Chopinowskich w Dusznikach Zdroju lub Festiwalu „Muzyki źródeł” w Jarosławiu.
To prawda, ale są i wspólne mianowniki: autentyczne zaangażowanie liderów, znawstwo organizatorów, talent i kwalifikacje ich animatorów; wysoka jakość i niepowtarzalna swoistość produktu kulturowego, jaki wytwarzają – bez względu na jego rozmiary; oraz promieniowanie tej jakości – na zewnątrz, ku kręgom publiczności i środowiskom miłośników. Cechą kapitalną „mateczników” jest wytworzony, a często zastany genius loci, związany z ich siedzibą, na ogół pełną lokalnych, zaszczytnych i wspaniałych tradycji. Charakterystyczne jest także łączenie wysokiego poziomu, kompetencji profesjonalnych organizatorów, z pracą i społecznikowskim zaangażowaniem wolontariatu. W sumie więc są to wspomniane wcześniej „źródła i źródełka” energii kulturotwórczej. Te okoliczności wydają się decydujące w pojmowaniu ich roli.
Mateczniki kultury okrzepły w swych strukturach jako małe przystanie twórczości. Przetrwały przeciwności, jakie miały do pokonania, pomimo tego, że są to przedsięwzięcia najczęściej prywatne. Ich pozycja i umocowanie są dziś, po kilku lub kilkunastu latach, oparte na trwałych zasadach, choć na skromnych środkach. Nie da się ich wymieść z rzeczywistości, z taką łatwością, jak to uczyniono w pierwszych latach „transformacji” z tysiącami gminnych bibliotek i „nierentownych” domów kultury, klubów osiedlowych i innych małych, lecz powszechnych placówek kultury, pozostałych po PRL-u.
Jeśli stwierdzimy, że na obszarze kraju jest ich już nie dziesiątki, a liczba rzędu setek, staje się jasne, jak znaczny potencjał one reprezentują i jaką sumę wartości wnoszą „mateczniki” do całej kultury narodowej.
Więcej niż mateczniki
Niektóre z mateczników okazują się ośrodkami promowania i promieniowania kultury w wymiarze lokalnym, lecz ponadto także „celami wycieczkowymi”, atrakcjami turystyki kulturowej. Nie sposób jednakże pomylić ich istoty i sprowadzić je do tej roli. Istotą mateczników nie jest to, by ściągały turystów, lecz że wytwarzają produkt i tworzą atmosferę kulturalną budującą tożsamość miejsca, animują środowisko kulturowe skupione wokół niego będąc źródłem integracji i partycypacji społecznej.
Taką rolę spełniają również w mniejszej skali miejsca/ośrodki, które dla odróżnienia nazwać by można „gniazdami”, bądź „ siedliskami” kultury. Te w zasadzie również nie mają za zadanie ściągać przyjezdnych, lecz często czyniąc to – organizują wokół siebie aktywność bliskiego środowiska. Są to przeważnie prywatne domy mieszkalne przystosowane przez gospodarzy do pełnienia funkcji publicznej na skalę środowiskową. Kilka przykładów może zilustrować tę kategorię instytucji kultury.
Galeria „Biłasówka” w Radoszycach (pow. konecki) mieści się w posesji artysty malarza i fotografika, Tadeusza Czarneckiego, zajmując osobny, stary dom wyremontowany własnym kosztem, zaadaptowany na pracownię i do funkcji wystawowych. Co dwa-trzy miesiące zmienia się tam ekspozycja prac plastyków amatorów i profesjonalistów, miejscowych i zewnętrznych, połączona ze spotkaniem integracyjnym znajomych i sympatyków gospodarza.
Izba pamięci Adama Bienia, urządzona w jego domu we wsi Ossala (pow. staszowski) – jest minimuzeum, gdzie spadkobiercy (Hanna i Stanisław Bielscy) zgromadzili materiały biograficzne i rodzinne, dokumenty polityczne i historyczne, pierwodruki literackie, pamiątki stanowiące spuściznę po wybitnym człowieku – wiciarzu, prawniku, polityku, „ostatnim z szesnastu”, a także działaczu regionalnym i twórcy kultury.
„Zagroda Guciów” na Roztoczu jest domem mieszkalnym i gospodarstwem pp. A. i S. Jachymków, gdzie obok funkcji agroturystycznych prowadzona jest działalność ekologiczna, równie dobrze, jak praca naukowo-obserwacyjna i warsztaty artystyczne oraz miniskansen.
Na obrzeżach Grodziska Mazowieckiego mieści się prywatna Galeria Instrumentów Folkowych im. Antoniego Kani, kolekcjonera zbioru. Zawiera ona ponad 1000 eksponatów w postaci oryginalnych, historycznych instrumentów muzycznych, nie spotykanych nawet w renomowanych muzeach. Obok mieści się „Klub przedszkolaka” służący wychowaniu muzycznemu z wykorzystaniem instrumentów i zabawek muzycznych galerii.
Anna i Piotr Łukasiewiczowie prowadzą w Podkowie Leśnej, we własnym domu mieszkalnym, Pracownię Artystyczną „Artefakt”. Odbywa się tam na bieżąco warsztat malarstwa sztalugowego, pracownia witraży, rzeźby, malarstwa na jedwabiu i innych sztuk plastycznych, a ponadto plenery wyjazdowe w kraju i za granicą.
W Zagnańsku, w prywatnym domu Ludomiry i Macieja Zarębskich gospodarze umieścili w osobnej sali wzniesionej z własnych funduszy, Ośrodek Regionalizmu Świętokrzyskiego o wielofunkcyjnym przeznaczeniu. Obok zbiorów sztuki, obszernej biblioteki i księgozbioru, znajduje się pracownia edytorska Biblioteki Świętokrzyskiej, „Gońca Świętokrzyskiego”, miejsce spotkań UTW, konferencji popularno-naukowych, imprez artystycznych i towarzyskich.
Listę tych przykładów można by bez trudu przedłużyć do kilkuset w całym kraju, ale tutaj służą one jedynie dla wyrywkowej ilustracji. Przywołuję je w tym celu, aby wypełnić obraz „mateczników” i zobrazować gęstość tego rodzaju infrastruktury kulturalnej na mapie kraju.
Konkluzja
Z historii ruchu regionalistycznego, jeszcze z czasu II RP przywołajmy kilka faktów: Apel Władysława Orkana, nawołujący w „Manifeście do Związku Podhalan” (1926) o powołanie sieci muzeów regionalnych wszystkich „ziem polskich”. Aleksander Patkowski zainicjował wespół z Janowskim akcje szkolnych wycieczek wakacyjnych i obozów turystyczno-krajoznawczych. Stały się one trwałą częścią programu wychowawczego i edukacyjnego w systemie szkolnictwa w Polsce. Obok placówek Instytutu Teatrów Ludowych (A.Cierniaka), Kół wiejskich „Wici”, obok Uniwersytetów Ludowych (Ignacego i Zofii Solarzów), gdzie wykształciła się młoda elita ruchu chłopskiego, właśnie – muzea regionalne stały się bazą i przystanią kultury regionów. Wedle danych statystycznych funkcjonuje ich w Polsce obecnie około 190 (informacja ta jest nie precyzyjna i zaniżona). Po upływie niemal stulecia ten apel i te usiłowania należy uznać za spełnione, nawet spełnione z nawiązką.
Poszukiwano dobrego nośnika i narzędzia instytucjonalnego dla promocji idei i rozwoju regionalnego. Poszukiwania te dały rezultat, aktualny do dziś. Łączy ich istotę to, że stanowią one zasobniki świadectw lokalności i rozsadniki kultury regionalnej. Dzisiaj tę rolę podejmują na nowo Mateczniki Kultury i Patriotyzmu (Mateczniki Polskości).
Andrzej Tyszka, prof. socjologii, publicysta, pisarz, regionalista