Ryszard Tomczyk – Jubileuszowy Cud mniemany

0
200

Ryszard Tomczyk


 

Jubileuszowy Cud mniemany


 

krak i goral        19 listopada  teatr elbląski obchodził jubileusz swego czterdziestolecia. Było tłumnie, ciasno i gwarnie – w sumie uroczyście,  że i  w antraktach nie podobna było wyłowić  kogoś z przyjaciół dla okolicznościowego ściskania rąk. Zresztą wielu bliskich nam, szczególnie zasłużonych dla teatru ludzi nie przybyło. W tej liczbie zabrakło  Józefa i Ewy Jasielskich, Stanisława Tyma, Henryka Majcherka i Stanisława Brodackiego (nb. znakomitego Miechodmucha z tutejszej  realizacji Cudu mniemanego W. Bogusławskiego w r.1992).

        Co dotyczy premiery jubileuszowej –  tym razem z inicjatywy dyr. M. Siedlera porwano się właśnie na realizację Krakowiaków i górali –  więc prezentację czegoś i stosownego na okazję jubileuszu, i bardzo polskiego, i mądrego, i bezdyskusyjnie zabawnego . Wiadomo też, że dobrze jest raz na jakiś czas zmierzyć wszystkie siły zespołu z zadaniem wymagającym najwyższej sprawności  i  zogniskowania wszystkich rzemiosł na teatr się składających, więc i sprawdzenia  możliwości wokalno-muzycznych zespołu (rzecz przecież jest widowiskiem  muzycznym  i choreograficznym), jego sprawności wykonawczej oraz umiejętności sprzężenia rozlicznych materii teatru. Tym razem są powody do radości – tkwiące przecież nie tylko w „zaliczeniu” czterdziestu lat służby artystycznej –  zmajstrowano bowiem realizację, która – mimo niektórych rozwiązań dyskusyjnych – nie ustępuje dobrym a niekiedy i najlepszym  elbląskim  i olsztyńskim tradycjom inscenizacji tego utworu.

        Roztętniła się więc scena ruchem i choreografią  przypomnianych i zawsze bliskich naszemu sercu tańców narodowych w opracowaniu reżysera całości i  doświadczonego choreografa Emila Wesołowskiego. Rozbrzmiała piękną, wywiedzioną z folkloru muzyką  Stefaniego i zawsze wzruszającą wokalistyką  – tym razem w wykonaniu aktorów oraz prowadzonego przez Wojciecha Karpińskiego zespołu muzycznego, rekrutującego się z uczniów miejscowej PSM. Przestrzeń sceny, skądinąd niemałej  niemal pękała w szwach od intensywnego ruchu grup wykonawczych sięgających w sumie 55 osób. W każdym razie scenicznego „dziania się” i tanecznego ruchu znaleźliśmy w przedstawieniu pod dostatkiem. Było zatem co do oglądania jak i słuchania.

        Przedstawienie miało być i było tyleż zabawne, sycące oko i uszy. I  historyczne, to znaczy przypominające niegdysiejsze gusta, jak i okoliczności związane z działaniem najświatlejszych grup społeczeństwa oświeceniowego na rzecz krzewienia wiedzy i ruchu patriotycznego, idei zgody narodowej oraz równości obywatelskiej.  Cieszę się , że w programie spektaklu nawiązano do jednej z najcenniejszych, najbardziej kompetentnych i najpiękniejszych książek polskiej literatury biograficznej, poświęconej Wojciechowi Bogusławskiemu, pióra Zbigniewa Raszewskiego, która – o czym  można już wnioskować –  stała się podstawą natchnień reżyserskich inscenizatorów. Intencją inscenizacji miała zatem być i ładność widowiska, jego barwność i bogactwo tkwiące w różnorodności typów ludzkich i komplikacji  wątków, wreszcie w rozlicznych aluzjach do rzeczywistości historycznej nabrzmiałej konfliktami i dydaktyka obywatelska, której głównym popularyzatorem w utworze jest biedny student Bardos. W tym też kierunku zdążają wysiłki reżysera, by „historyczność” Cudu mniemanego zabrzmiała w przedstawieniu zrozumiale, zabawnie i z wdziękiem właściwym oglądaniu pielęgnowanych staroci. Tak też rozumie swoje zadanie scenograf czyli Tatiana Kwiatkowska zabudowując scenę dekoracjami syntetyzującymi tradycyjną ludowość pejzażu a równocześnie przemawiającymi swą aluzyjnością, jak i przywdziewając obie grupy zespołu wykonawczego w tradycyjne, konwencjonalne, barwne kostiumy. Temu też – to znaczy przypomnieniu nam pięknej i barwnej muzyki Stefaniego , stanowiącej przecież w naszej historii pierwszą , jakże rozpoznawalną – artystyczną interpretację autentycznej muzyki i wokalistyki ludowej.

        Przyznać trzeba, że rzecz została opracowana  z ogromnym nakładem pracy i ogromną sumiennością; z troską o logikę i różnorodność ruchu w spektaklu wiodącego, rozwijającego anegdotę widowiska; o ekspozycję postaci charakterystycznych i dramatyczności konfliktu. . Jak zawsze i tym razem, iż  tak właśnie chce akcja, scenom tłumnym towarzyszą na zasadzie kontrastu pełne wdzięku i prostoty  sceny kameralne. Czym bowiem byłoby to widowisko o domniemanym cudzie bez miłości, zazdrości, schadzek, intrygi, podstępów oraz działań rzecz uczłowieczających.

        Ogromny nakład pracy zespołu widać w prezentacji scen zarówno zespołowych, tj. w reżyserii wielopostaciowego  ruchu, jak i w scenach kameralnych. W sprzęganiu tegoż z muzyką i wokalistyką, jak i w odpowiednim różnicowaniu i dozowaniu nastrojów, ze  staraniem, by rzecz – gdy trzeba – pohukiwała albo by również miękko oscylowała między dowcipem i komizmem a liryzmem. Wyzwaniu sprostał zespół ciesząc barwą kostiumów, wyrazem, ekspresją,  niezłym jak na zespoły aktorskie roztańczeniem i trafnością obsady. Opukiwanie wszystkich wykonawców mijałoby się z  celem, poprzestanę więc na aktorach wiodących spektakl. Urzeka więc sprawna, dobra wokalistycznie i dysponująca miłą aparycją, a występująca gościnnie Marta Bacajewska w roli Basi. Z pełną równorzędnością wykonawczą (świetna wokalistyka) partneruje jej także występujący gościnnie Jerzy Michalski w roli Stacha.  Wiele dobrego można powiedzieć i o innych wykonawcach, myślę zaś, że  w pamięci widzów utrwalą się – jak zawsze znakomity w rolach  wymagających brawury, temperamentu, sprawności i nieskażonej aparycji Piotr Boratyński w roli Bryndasa. Mówię też o dowcipnie, i zręcznie zagranej Dorocie Anny Suchowieckiej, o  świetnej interpretacji Jonka w także gościnnym wykonaniu Alana Bochnaka, o lekko dźwigniętych i soczyście zinterpretowanych rolach Bartłomieja (Jacek Gudejko), Wawrzeńca) Lesława Staszkiewicza, o pracowicie i z dyscypliną zinterpretowanej roli Mikołaja Ostrowskiego jako Bardosa. Właśnie w związku z interpretacją tej roli miałbym co nieco do powiedzenia. Tyle, że rzecz dotyczy nie tyle wykonawcy, ile interpretacji narzuconej Bardosowi przez twórców spektaklu – tu głównie  przez scenografkę.

        Rola Bardosa jest chyba najtrudniejszą rolą w utworze. Nie przypadkowo Wojciech Bogusławski rezerwował ją zawsze dla siebie.

Wszak Bardos to jeden z prawzorów bohatera pozytywnego w polskim dramacie oświeceniowym, człowieka oświeconego, więc zdążającego z postępem i rozumnego, krzewiciela dobrych obyczajów i – jak byśmy dziś powiedzieli – „postawy obywatelskiej”, nauczyciela zgody, przyjaźni i porozumienia, przy tym zaś człowieka biednego, usytuowanego przez  czasy na niskim szczeblu społecznym. Jakże łatwo dziś interpelatorom tej postaci przeholowywać w nieznośnej dydaktyce. Znamy takie nieszczęsne interpretacje utworu Bogu sławskiego.

        Elbląska interpretacja – i to zdaje mi się niefortunne – w wątkach, które skupia Bardos, zanadto eksponuje sprawę fatalnej kondycji społecznej bohatera, jego skrzeczącej i urągającej przyzwoitości biedy, co mocno sygnalizuje katastrofalnie zdarty sweter ( tu dodam, że tego rodzaju kostium uchodzi w najliczniejszych kręgach awangardyzującej poprzez tzw. „szmating” młodzieży, za przejaw najmodniejszego luksusu – w związku z czym  większość nastolatków  ma prawo raczej zazdrościć niż współczuć obnosicielowi tego łachmana). A już zupełnie nie rozumiem, dlaczego Bardos musi paradować po scenie w czapce dziewiętnastowiecznego agitatora rewolucjonisty. Natręctwo takiego kostiumu (osobiście postulowałbym kostium niezauważalny lub wręcz historyczny) na tyle rozprasza uwagę odbiorcy, że nie ułatwia mu  rozgarnąć się w złożoności i wielofunkcyjności tej postaci. Dodam, że wszelkie prawdy, które artykułuje na scenie tak ukształtowany strach na wróble, przestają być dla normalnego odbiorcy przekonywające. Stąd też już nie poddaję szerszej ocenie wykonawcy elbląskiego Bardosa.

        Należy oddać szacunek i sprawiedliwość wykonawstwu muzycznemu, jako integralnemu składnikowi widowiska. Zrobiono wszystko na miarę teatru, którego przecież nie stać na więcej. Zespół muzyczny złożony z dziatwy „wypożyczonej” z PPSM zagrał „od ucha”, gromko, sprawnie, nieźle różnicując  nastroje i rytmy, chwytając  za serce dojrzałą  znajomością ducha naszej narodowej muzyczności i indywidualności stylu Stefaniego. Aliści i tu należy się relacji łyżeczka dziegciu. Mam na myśli niestety zbyt dostrzegalne  ciągoty Wojciecha Karpińskiego jako artysty odpowiedzialnego za walory muzyczne spektaklu do wzmacniania ekspiracji, do prowadzenia orkiestry, więc i wokalistów na możliwie najwyższych diapazonach. Temperament miejscami zdaje się ponosić  dyrygenta i orkiestrę. W tym zakresie wykonawstwo staje się nazbyt monotonne. Miejscami akompaniament muzyczny pobrzmiewa zbyt  siarczyście i zbyt gromko , co staje w kolizji z niektórymi śpiewkami  liryczno-sentymentalnymi, wymagającymi ściszenia, stonowania i czystości tonu.

        Summa summarum wystawą „Cudu mniemanego” scena elbląska dorzuciła do składnicy swego dorobku opracowanie ambitne, mimo usterek piękne i pełne wdzięku,  kompensujące widzom przedłużające się ostatnio oczekiwania na kolejne premiery.

        Dodać należy, że z okazji jubileuszu Teatr zlecił opracowanie, następnie zaś zdobył się na realizację czteroczęściowego wydawnictwa pt. Teatr w Elblągu. Na całość składają się części: Lecha Słodownika – Zarys dziejów teatru w Elblągu 1536 – 1945, Tomasza Glinieckiego – Teatr w Elblągu 1975 – 2015 oraz Ryszarda Tomczyka – Teatr elbląski 1945 – 1975 (Elbląska działalność olsztyńskiego Teatru im. S. Jaracza) oraz  Okiem recenzenta 1975 – 2015. Edycję sfinansowano dzięki środkom Marszałka Województwa Warmińsko-Mazurskiego oraz Prezydenta m. Elbląg..

       

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko