Andrzej Wołosewicz
Jak odróżnić poezję od prozy?
Mimo tytułu nie będzie to tekst instruktażowy. Aż tak głupi to nie jestem, by wymądrzać się na wyjątkowo śliski temat. Ale podzielę się swoimi spostrzeżeniami i uwagami, które znalazłem u innych, a które wydają mi się warte zastanowienia.
Wiemy, że kiedyś wiersz to był wiersz i widząc gonie mieliśmy wątpliwości, że z nim a nie z proza mamy do czynienia. Samo słowo „wiersz” wystarczyło do… zidentyfikowania danego tekstu jako wiersza właśnie. Proste jak słońce? Proste. No tak, ale tylko do momentu – tu jest granica owego kiedyś – gdy zaczynamy mówić: wiersz biały. Można by złośliwie zapytać, to tamten był w jakimś innym kolorze? Czy w zielonym? Oczywiście w żadnym, słowo wiersz wystarczało, dokładnie tak jak z demokracją (póki nie zaczęliśmy jej dodawać różne przymiotniki: socjalistyczna, liberalna itd.) opuśćmy jednak poletko ekwilibrystyki słownej i darujmy sobie zabawy słowne, które można by ciągnąć w nieskończoność.
Wiersz przed wierszem białym był ze swej natury rymowany, sylabotoniczny, rytmiczny i co tam jeszcze. A biały? On zniósł te wymogi i dał pełną (do)wolność autorowi. I publiczność literacka się pogubiła. Najlepszym dowodem tego pogubienia się jest następujący fragment z Kazimierza Wyki dotyczący jakże dobrego operacyjnie terminu rezerwy czytelniczej: „Pozostawiliśmy dotąd bez odpowiedzi pytanie, czy Kwiat polskie przez swoje 10000 rozprzedanych egzemplarzy mobilizują dla poezji nowych czytelników, czy też dla tego jedynie poematu uaktywniają dawnych. Przesłanki tej odpowiedzi mamy zebrane tak obficie, że wypaść ona może całkiem krótko: tylko dla tego poematu uaktywniają one licznych widocznie , a nie dających się przekonać dotąd do innego typu poezji czytelników poezji skamandrytów. (…) pokolenie skamandrytów było ostatnią generacją poetycką, jaka posiadała swoją liczną rezerwę czytelniczą (podkreślenie moje). Wszystkie późniejsze formacje i grupy nie dorównały pokoleniu Tuwima pod tym względem. Mało tego, ich przełomy i wydarzenia były wydarzeniami coraz ciaśniejszego i coraz wyłączniej inteligenckiego kręgu odbiorców. Trzy zimy Miłosza miały w roku 1936 aż trzysta egzemplarzy nakładu.” To tak dla otrzeźwienia nas wszystkich, że poezja ma tak słabe notowania dopiero teraz…
Pierwsze określenie bardzo trafne, pozwalające rozpoznać wiersz po przełomie wiersz/ wiersz biały przytaczam za Dariuszem Foksem: wiersz jest wtedy, gdy z lewej strony jest równo a z prawej nie równo (cytuję za Jurkiem Jankowskim, który często przytacza tę definicję i chwała mu za to, bo warto dobre – a i jeszcze dowcipne – określenie utrwalać). Tyle definicja. Oczywiście często mielibyśmy kłopot z jej zastosowaniem gdybyśmy tekstu nie widzieli (słynny artykuł Stanleya Fisha „Jak rozpoznać wiersz, gdy się go widzi”), gdybyśmy nie mogli zobaczyć, z której strony jest równo a z której nie jest, gdy tekst byłby nam czytany, znany tylko ze słyszenia. I to jest miejsce, w którym znowu przechodzę do
Po latach tortur z białym wierszem, swoim i nie swoim, wpadłem na pomysł, który często stosuję: to, co wymyka mi się z ust i przeradza w zapis jako wiersz (biały, podkreślmy) a wobec czego nabieram wątpliwości: wiersz to, czy nie wiersz, rozpisuję tzw. ciurkiem, jako prozę. I albo to się da zrobić bez żadnej straty dla tekstu i jego przekazu, albo nie ze względów różnych, choćby rytmu, frazy, przerzutni, o którą w prozie raczej trudno itd. Tyle mego eksperymentu. Oczywiście stosuję go wyłącznie do swoich tekstów, gdy mam wątpliwości. Wówczas takie ćwiczenie, takie „poobracanie” tekstu a to w stronę prozy a to w stronę wiersza przynosi czasem ukojenie, pozwala wypracować ostateczną decyzję. Wobec tekstów innych autorów zachowuję ostrożność i należny ich licentia poetica szacunek. Pozwalam sobie wobec nich czasami jedynie na krótki eksperyment myślowy z wyżej opisanym ćwiczeniem. Ćwiczeni jak ćwiczenie, nawet zacząłem czuć się jego wyłącznym pomysłodawcą, bo nie znalazłem jego śladów u innych krytyków czy literatów. Aż tu nagle pozbawił mnie tej wyłączności Kazimierz Wyka. I… bardzo się z tego cieszę, bo to wzmacnia moje myślenie: nie jest tak źle, bo inni – wcześniej – tez na to wpadli. Nie jestem sam.
Co zrobił Wyka? W tekście z roku 1945 „Wola wymiernego kształtu” pisze o Przybosiu, o jego wierszach m.in.: „Wiersz Przybosia nie mieści się w ramach żadnego z trzech systemów wersyfikacyjnych istniejących w momencie startu krakowskiej awangardy. System sylabiczny, sylabotoniczny, toniczny – w tym się nie mieści. Treściowe powody odrębności są łatwe do odczytania: ascetyczna wierność samemu obrazowi, niechęć do wszelkiej innej wypowiedzi zastępczej nie dopuszczają do tego, ażeby w imię tradycyjnego rygoru wersyfikacyjnego materię poetycką dopełniać zbędnymi dodatkami. W nowoczesnej, w prawdziwie nowoczesnej poezji opis wiersza niemożliwy jest do przeprowadzenia bez opisu dyrektywy twórczej i jej konsekwencji dla przyjmowanych bądź odrzucanych założeń wersyfikacyjnych. W tej poezji twórca żadną strofą czy ileśtamzgłoskowcem się nie „posługuje”, lecz zawsze – urabia i przystosowuje. To jako wstęp do zakończenia nadchodzącej części rozważań.
Więc? Niestety, zmuszony jestem pisać skrótami, zakładając pewną wiedzę czytelnika w rozpatrywanym zakresie. Ani sylabiczny, ani sylabotoniczny, ani toniczny rytm rządzi takim układem, jakże typowym dla Przybosia:
Tu
sztywny kraj podnosił się z ramp
widocznie,
jedno pole, drugie pole, trzeci zalas,
i pustkowie potrąciło o pni.
… I wyrzucił mnie ze stacji, jak ze skoczni
w pola.
W zmykające pochylnie śniegów!
Tam – mur. Wiatr.
Wiatr łachmaniarzem chorążył
żałobnie.
(Ballada zimowa)
Ten wiersz można by napisać: „Tu sztywny kraj podnosił się z ramp widocznie, jedno pole, drugie pole, trzeci zalas, i pustkowie potrąciło o pnie.” I tak dalej. Tymczasem właśnie że nie można go tak napisać na sposób prozaiczny, chociaż całość zdaje się spoczywać tak blisko prozy. Dwa pytania przeto powstają domagając się odpowiedzi. Po pierwsze: co to znaczy, że tak blisko prozy? Po drugie: dlaczego nie można zburzyć układu graficznego i przepisać prozą?”
Nie będę przytaczał odpowiedzi Wyki, zaciekawionych nią odsyłam do jego tekstu (w: Rzecz wyobraźni, Warszawa PIW 1977, str. 231-232), ale ten dłuższy cytat był mi niezbędny, by krótko acz w pełni wyjaśnić, o co chodzi w takim eksperymencie i że jest on jak najbardziej możliwy! Jeżeli tako rzecze Wyka i pozwala sobie na ćwiczenie z tekstem mocnego poety, to zaprawdę powiadam wam piszącym i czytającym, warto dokonywać podobnych eksperymentów wyjaśniających wobec innych autorów, ale przede wszystkim wobec własnych, jeśli się pisze i jeśli nachodzą nas wątpliwości, co do tego, co się nam napisało.