Jan Stanisław Kiczor
Marcelina Sembrich-Kochańska – primadonna – sopran koloraturowy
Marcella Sembrich, zdjęcie z 1880 roku
Pod koniec 1985 roku, wdowa po Arnoldzie Szyfmanie – znakomitej i legendarnej już postaci teatru polskiego – Maria Gordon-Smith (zamieszkała w Stanach Zjednoczonych), na łamach warszawskiego „Ruchu Muzycznego” zadała ważne pytanie: „Dlaczego dzieje tak wybitnej artystki, jak Marcelina Sembrich-Kochańska, znane są w Polsce tylko nielicznym (a i to dość powierzchownie)? Była przecież zupełnie wyjątkowym zjawiskiem muzycznym: była świetną skrzypaczką, znakomitą pianistką i nieporównaną śpiewaczką! Była artystką całego świata, ale zawsze uważała się za Polkę. Podkreślała swoje pochodzenie w wywiadach i znajdowało ono wyraz w sztuce (…) W jej międzynarodowym, żelaznym repertuarze pieśni, utworów skrzypcowych czy fortepianowych zawsze znajdowały się polskie kompozycje: Chopina, Paderewskiego, Wieniawskiego, Moniuszki, Aleksandra Zarzyckiego, Ludwika Grossmana i innych. Pieśni polskie zawsze śpiewała po polsku, bez względu na to, gdzie występowała, często akompaniując sobie na fortepianie (…) Nie jest przypadkiem, że w 1915 roku właśnie ona stanęła na czele amerykańskiej organizacji «Polish Relief», mającej na celu niesienie pomocy polskim uchodźcom…“
Ba, dlaczego? Czyżby wciąż aktualne powiedzenie: „Cudze chwalicie, swego nie znacie?”
Nieoceniony Wacław Panek, w swoim opracowaniu „MARCELINA SEMBRICH- KOCHAŃSKA– najsłynniejsza śpiewaczka polska” rozwija tę myśl dalej:
„…W latach osiemdziesiątych amerykańska firma fonograficzna „RCA” wydała, słynny już dziś, ośmiopłytowy album z okazji 100-lecia istnienia nowojorskiej Metropolitan Opera, przedstawiający historię tego teatru głosami jego solistów, którzy śpiewali w MET między 1883 a 1983 rokiem. Do albumu została dołączona książka z komentarzem historycznym; jej tekst zaczyna się od słów: „Polish soprano Marcella Sembrich…“ Polska sopranistka otwiera pisaną historię MET, a dźwiękową – nagranie naszej śpiewaczki arii Ardon gl’incenzi… z III aktu Łucji z Lammermoor Donizettiego. Znamienne jest również to, że owa „śpiewana historia MET” została opracowana w albumie firmy „RCA“, kontynuującej piękną tradycję „Yictor“ i płyt „His Master’s Yoice“, czyli zasłużonych kronikarzy fonograficznych światowej wokalistyki. Marcelina Sembrich-Kochańska była pierwszą gwiazdą w historii Metropolitan Opera, najbardziej liczącej się opery na świecie. Uznana też jest za najsłynniejszą na świecie polską śpiewaczkę. Czy dzisiaj uczniowie szkół muzycznych w Polsce znają jej nazwisko?…”
Marcella Sembrich-Kochańska foto – Archiwum
I dalej, z goryczą wywodzi: „…dziś w USA istnieje Muzeum Marceliny Sembrich-Kochańskiej, działa aktywne towarzystwo miłośników jej śpiewu o nazwie „The Marcella Sembrich Memoriał Association“, które wydało w 1950 roku pierwszą obszerniejszą biografię artystki, napisaną przez Henry Goddarda Owena. Zaś na całym świecie są wznawiane reedycje nagrań płytowych polskiej śpiewaczki… z wyjątkiem Polski. Bowiem od czasu, kiedy w Polsce zaistniała władza ludowa, która głosiła, że upowszechnia w najszerszych kręgach społeczeństwa wartościowe wzorce kultury i godne naśladowania postaci, będące chlubą tej kultury i wzorem postawy patriotycznej – Marcelina Kochańska praktycznie była stopniowo rugowana z pamięci narodowej. A jeśli nawet „pro forma“ zamieszczano o niej krótkie noty w encyklopediach, o wiele krótsze od biogramów artystów zagranicznych, czy pełnych pychy not o autorach tych encyklopedii (których jedynym dorobkiem życiowym jest to, że „zasiadali“, są członkami, współpracowali lub też wydali jakąś jedną w życiu broszurę) – to autorom tych not o Kochańskiej nawet nie chciało się sprawdzić daty jej urodzin, nie mówiąc o innych ważnych faktach z biografii. I jakże w takiej sytuacji można się dziwić, że w powojennych pokoleniach zanikła pamięć o największej w naszych dziejach śpiewaczce?…”
Marcelina Sembrich-Kochańska (foto: Getty Images)
Przyszła na świat 15 lutego 1858 roku, jako Prakseda Marcelina Kochańska (zrezygnowała ze swojego pierwszego imienia i później już dodała sobie panieńskie nazwisko matki – Sembrich, jako łatwiejsze do wymówienia) we wsi Wiśniowczyk (niektóre źródła podają Wiśniewczyk) koło Tarnopola, na ziemiach będących pod zaborem rosyjskim. Ojciec, Kazimierz Kochański był garbarzem, matka zaś, Julia Sembrichówna na kresy przywędrowała z Krakowa. Marcelina była pierwszym ich dzieckiem, później na świecie pojawił się brat. Z uwagi na zawód ojca, dzieciństwo upłynęło jej w Bolechowie, miasteczku słynącym z garbarni i wód mineralnych. Zarówno klimat tych okolic, jak i panująca bieda uodporniły młodziutką Marcelinę, i to zarówno fizycznie jak i psychicznie. Z tych odpornościowych cech swojej psychiki słynęła później, w wieku dorosłym. W dzieciństwie też nadwyrężyła wzrok, co odczuwała przez całe życie. Jak pisze Panek: „…Domowe kwartety muzykującej rodziny Kochańskich (matka – skrzypce, ojciec – wiolonczela, córka – fortepian i syn – skrzypce) wymagały zakupu za drogich, jak na familijną kieszeń, nut, więc pozostało przepisywanie. Po latach Marcelina, światowej już sławy śpiewaczka, z nostalgią w głosie, ale i pewnym żalem do losu opowiadała, że wieczorami i nocami przepisywała te nuty przy świeczce. Efekt tego był taki, że stojąc na scenie operowej z trudnością dostrzegała postać dyrygenta, nie mówiąc już o samej batucie…”
I dalej: „…Ojciec, mimo iż z garbarskiej pochodził rodziny i w garbarskim zamieszkał miasteczku, muzykę umiłował ponad wszystko. Zajmował się nią początkowo amatorsko w zespole wojskowym, potem sam zaczął uczyć gry na skrzypcach, fortepianie, a także pracować jako organista. Kazimierz Kochański był też pierwszym nauczycielem Marceliny. Mając cztery lata zaczęła się uczyć gry na fortepianie, a dwa lata później także na skrzypcach. Tak wczesna edukacja muzyczna przyniosła niebawem pierwsze efekty. To naturalne, w gronie rodzinnym, „wchodzenie w muzykę“, która poprzez domowe muzykowanie już od wczesnego dzieciństwa stała się dla Marceliny czymś tak oczywistym jak zabawy z rówieśnikami, po kilku latach zadecydowało o pierwszym ważkim kroku w życiu. Było nim wstąpienie do Konserwatorium we Lwowie. Marcelina Kochańska miała wówczas jedenaście lat i gdyby nie zdumienie, w jakie wprawiła swoją grą profesorów – z dyrektorem konserwatorium Karolem Mikuli na czele, a także współmecenasa jej nauki, pana Janowicza – niewiele by miała szans na kosztowną naukę, przerastającą możliwości finansowe rodziców.
Ale co tu ukrywać: ani dobre słowo, ani uznanie ciała pedagogicznego, ani pewna pomoc finansowa życzliwych ludzi nie uchroniły kilkunastoletniej skrzypaczki i pianistki od upokorzeń nędzy okresu nauki we Lwowie. Na utrzymanie zarabiała akompaniamentem na lekcjach rytmiki oraz… „Mam przed oczyma ten duży salon, jakby to było wczoraj – wspominał po wielu latach świadek tych zdarzeń we Lwowie, kompozytor i krytyk muzyczny, Stanisław Niewiadomski. – Panienki i w stosownym wieku chłopcy kręcili się parami w takt walca, a jakaś mała, niepokaźna osóbka siedziała przy fortepianie i grała niestrudzenie do tańca. Była to Marcella Kochańska, która w ten sposób zarabiała sobie na życie, wieczorami i nocami, aby w dzień chodzić do szkoły i pobierać naukę muzyki w konserwatorium (…) W ciągu paru lat następnych Marcella jednak słynąć zaczęła z talentu i muzykalności swojej, a bardzo pochlebne zdanie Karola Mikulego o jej zdolnościach czyniło ją w opinii całego Lwowa fenomenem, którym należało się zająć na serio. Na jednym z takich wieczorów, jak opisany powyżej, któraś z pań postanowiła spróbować, czy ta niezwykle utalentowana Marcella, grająca dotąd na fortepianie i skrzypcach, nie posiada przypadkiem głosu. Ale próba zupełnie zawiodła. Zapewne wskutek słabego fizycznego rozwoju
młodziutkiej pianistki i wiolinistki, oraz zbyt wczesnego jeszcze wieku, głos okazał się chropowaty i tak mały, że do nauki śpiewu nie nadawał się wcale…”
Kolejne cztery lata Marcelina Kochańska spędziła w lwowskim konserwatorium, ucząc się gry na skrzypcach – w klasie prof. Bruckmanna, gry na fortepianie – w klasie Wilhelma Stengela (ucznia Moschelesa) a harmonii – w klasie dyrektora Karola Mikulego (kompozytora i pianisty, ucznia Fryderyka Chopina). Kiedy w 1873 roku podjęto decyzję o wyjeździe młodziutkiej Marceliny na dalsze studia do Wiednia, jej wyjątkowy opiekun prof. Stengel, zorganizował jej koncert (chodziło o zebranie funduszy na wyjazd) w Teatrze hr. Stanisława Skarbka, który to Teatr uchodził jako najbardziej nobilitujący osoby tam występujące. Mimo młodziutkiego wieku, koncert pianistki i skrzypaczki stał się wydarzeniem, a kronikarze życia muzycznego zapisali wspaniałe wykonanie Etiudy gis-mol Chopina, oraz koncertu skrzypcowego Beriota.
W Wiedniu Marcelina dalsze ponad dwa lata doskonaliła się na studiach fortepianowych u Juliusza Epstaina i wiolinistycznych u Józefa Hellmesbergera. Rozpoczęła także naukę śpiewu pod kierunkiem Wiktora Rokitańskiego. Trudno dziś poznać powody, jednakże właśnie we Wiedniu, Marcelina podjęła ową ważką decyzję i w dalszej nauce skupiła się na śpiewie. Fama głosi, że Weimarze stanęła przed Franciszkiem Lisztem. Słynny Węgier, z przejęciem wysłuchawszy jej próbek fortepianowej, skrzypcowej i chopinowskiej pieśni „Życzenie”, skomentował: „Bóg dał ci trzy pary skrzydeł, którymi lecieć będziesz przez krainę muzyki. Nie rezygnuj z nich, ale śpiewaj, śpiewaj dla świata, bo masz głos anioła”.
Dwudziestotrzyletnia Marcelina Kochańska
1875 rok zastał Marcelinę w Mediolanie, dokąd wyjechała z matką, by w „stolicy wokalistyki” kontynuować naukę śpiewu. Spędziła tam dwa lata kształcąc się u słynnych Lampertich najpierw u syna, później u jego ojca Francesco Lampertiego. Oczekiwany debiut sceniczny miał miejsce 3 czerwca 1877 roku (Marcelina miała dziewiętnaście lat) w zespole opery włoskiej w Atenach. Wystąpiła w partii Elwiry w operze „Purytanie” Belliniego. Wtedy też ostatecznie zaczęła używać nazwiska panieńskiego matki – Sembrich. O samum debiucie wiadomości się nie zachowały, jednakże tego lata zaśpiewała w Atenach w dwudziestu czterech przedstawieniach; w „Łucji z Lammermoor” Dionizettiego i w „Dinorah” oraz „Robercie Diable” Meyerbeera. Należy domniemywać zatem, że debiut był udany. Później powróciła do Wiednia, by uczyć się repertuaru niemieckiego, zdecydowała bowiem w tej strefie językowej kontynuować karierę sceniczną Nad wokalem czuwał Richard Lewy, zaś nad interpretacją Marie Serbach. W październiku 1878 roku wystąpiła w saksońskiej Operze Dworskiej w Dreźnie i tu właśnie podpisała pierwszy kontrakt na stałe występy. W związku z tym, Witold Filler przytacza anegdotę: „… Dziewiętnastowieczny obyczaj zalecał, aby młody muzyk starający się o engagement do opery lub filharmonii złożył kurtuazyjną wizytę miejscowym sławom recenzenckim. Obyczaj kłopotliwy był dla obu stron. Debiutantowi z tremy głos zwykle zamierał w gardle, krytyk musiał na tuziny wysłuchiwać różnych rzępoleń i wrzaskliwych pisków. Ale: dura lex sed lex, zwłaszcza więc w zdyscyplinowanych Niemczech przestrzegano tych zwyczajów potulnie. Trudno się jednak dziwić renomowanemu krytykowi drezdeńskiemu, że gdy służący zaanonsował mu wizytę młodej śpiewaczki, która chciała usłyszeć jego opinię o swym śpiewie, pan M. żachnął się i burknął: «Nie mam czasu, niech czeka!».Po chwili z bawialni sąsiadującej z jego gabinetem pan M. usłyszał dźwięki Moschelesowskiej etiudy. – «A zatem diabli przynieśli i pianistę!» – Fortepian zamilkł, dały się natomiast słyszeć tony skrzypcowego Kaprysu Berlioza. «Istny najazd – myślał coraz bardziej zirytowany M. – ale nieźle grają!» – Muzyka przycichła, z kolei odezwał się głos śpiewaczki! «Ho, ho! Jaka śmiałość biegników, pewność w staccatach» – mruczał M. i… wbiegł do bawialni. Ku swemu zdumieniu zastał tam tylko jedną osobę: młodą postawną dziewczynę“. To była Marcelina Sembrich-Kochańska.
Ciekawostką jest także, że trudno określić dokładną datę jej ślubu. Wacław Panek, drążący ten temat, pisze: „…właśnie: jak to było z datą ślubu? Wiemy, że wyszła za mąż za swojego nauczyciela fortepianu i opiekuna, Wilhelma Stengela, o dwanaście lat od niej starszego. Za pierwszym biografem Kochańskiej, Harry Owenem, wszyscy powtarzają, że panna Marcelina została panią Kochańską-Stengel w 1877 roku, a ślub wzięli latem po ateńskim debiucie. Tymczasem przytoczony przed chwilą artykuł został opublikowany w czerwcu 1880 roku. Zakładając nawet, że autor jest w błędzie, jak wytłumaczyć fakt, że w programie koncertu z Brahmsem w lipskim Gewandhaus w styczniu 1879 roku widziałem anons: Fräulein Marcella Sembrich? Dopiero od początku 1881 roku zacząłem spotykać w recenzjach prasowych określenia Sembrich-Stengel lub Sembrich-Kochańska-Stengel. Myślę więc, że Marcelina i Wilhelm pobrali się w drugiej połowie 1880 roku…”
Po kolejnych występach, tym razem w Petersburgu, tamtejszy recenzent pisał: „Na horyzoncie opery włoskiej ukazała się świetna gwiazda w osobie pani Marceliny Stengel-Sembrich. Głos pani Sembrich niezbyt jest silny, ale posiada czarowną dźwięczność. Jest to sopran fenomenalnie wysoki, sięgający do górnego F, równy, świeży, młody – przypomina bardzo głos pani Patti. Nie posiada równej tamtemu metalicznej siły, ale za to jest cieplejszy i zachwyca kryształową przejrzystością i czystością. Swoboda jej głosu zadziwia, a technicznie jest bez zarzutu i najtrudniejsze pasaże, najwyższe nuty i cały głosowy akrobatyzm zwycięża z łatwością. Pod tym względem nie ustępuje Patti, a jeżeli być może w wykonaniu dostrzega się trochę mniej maszynowej doskonałości, to w zamian za to jest w nim więcej człowieczeństwa i życia”.
O Jej doskonałości przekonani byli wszyscy wielcy ówczesnego świata. Jak pisze Renata Pasternak-Mazur: „…Należała do najlepiej zarabiających śpiewaczek swojej epoki. Za dwa miesiące występów w Rosji zarobiła 26 000 rubli, podczas gdy baryton 3200, a chórmistrz zaledwie 500. “New York Times” w 1907 r. narzekał, że wywozi z USA co sezon 85 000 dol. Paryski “L’Evenement” opisywał primadonnę w roli Violetty z Traviaty Verdiego jako “witrynę z diamentami”, w skład której wchodziły: bransoleta od cara Aleksandra II, diadem od carowej Katarzyny, trzy rzucające blaski gwiazdy-zapinki do włosów od księcia na Oldenburgu, bransoleta z rubinami od króla Hiszpanii, medalion z rzadkiej czystości diamentami od lorda Caldridge’a, bransoleta w perłach i diamentach od Gye’a na pamiątkę jej debiutu w Covent Garden, i inne klejnoty od londyńskich arystokratów….” A Alan Misiewicz dodaje: „…Jej rączki całowali Giacomo Puccini, Johannes Brahms, Ignacy Kraszewski…” Od siebie już dodam, że także Ignacy Paderewski (przyjaźnili się).
Alan Misiewicz kontynuuje: „…Impresariowie pozyskali ją specjalnie do nowo tworzonej Metropolitan Opera House w Nowym Jorku, który był kaprysem nowojorskich milionerów (m.in. Johna Astora i Rockefellerów). Z czasem MET stał się największym teatrem operowym świata. Śpiewać tam oznaczało sławę i pieniądze.
Pierwszy historyczny spektakl odbył się 22 października 1883 roku, ale nie był spektakularny. Spektakularna okazała się premiera „Łucji z Lammermoor” wystawiona dwa dni później. „New York Times” czy „York Tribune” recenzowały występ Madame Sembrich w samych superlatywach, a historia opery miała udowodnić, że jej kreacja Łucji nie miała sobie równych aż do czasów Marii Callas, tj. do lat 50. XX wieku.
Sembrich stała się pierwszą królową Metropolitan Opera, o czym świadczy chociażby to, że mogła narzucać dyrygentom swoje tempa – nierzadko nawet w czasie przedstawienia. Wieść niesie, że potrafiła przerwać arię i głośno rozkazać dyrygentowi, by akompaniował tak, jak ona tego chce. Przy okazji starała się, jak mogła, oszczędzać głos, dlatego w dniu koncertu unikała rozmów.
Sembrich u szczytu sławy na 13 lat opuściła Amerykę, by udowodnić Paryżom, Wiedniom, Berlinom, że jest najlepsza. W Europie kupowała wystawne suknie, obwieszała się błyskotkami: diademami, zapinkami do włosów, medalionami i bransoletami z pereł i diamentów, które podarowali jej królowie, lordowie, arystokraci. Lubiła także wyglądać jak modelowa dama XIX wieku – w bujnych sukniach i z wielkim kapeluszem z piórami. Zapamiętano ją też jako kobietę, która uwielbiała podróżować samochodami, samolotami, korzystać z radia, telefonu, telegrafu, bicykla.
Marcelina Sembrich-Kochańska na szczytach kariery
Gdy triumfalnie powróciła do MET, zażądała 61 tys. dolarów honorarium i otrzymała je. Śpiewała w siedmiu językach przez kolejnych 11 sezonów. Giacomo Puccini, Charles Gounod, Anton Rubinstein, Adam Didur, Enrico Caruso, Gustav Mahler, Paderewski, Kraszewski mówili jej, że jest najwybitniejszą śpiewaczką przełomu XIX i XX w. A ona, mając 51 lat, powiedziała: „Lepiej odejść wówczas, gdy wszyscy pytają: dlaczego?, niż uczynić to, gdy szepcą za plecami: nareszcie”. Na gali pożegnalnej odczytano depeszę od prezydenta Theodore’a Roosevelta. Na scenę, co precyzyjnie odnotowała prasa amerykańska, wnoszono prezenty: sznur pereł, złote puzderko, srebrną wazę, złote klucze Metropolitan Opera, imponującą księgę pamiątkową. Zewsząd padały płatki róż…”
Wacław Panek, z niesamowitą dokładnością i sumiennością, opowiada o tej pożegnalnej gali: „…sobotę 6 lutego 1909 roku o ósmej wieczorem na widowni Metropolitan Opera zebrał się cały nowojorski świat muzyczny, by złożyć hołd artystce, która ćwierć wieku temu debiutowała na tej scenie, a teraz żegnała ją uroczystym występem. Wybrała na tę okoliczność fragmenty z trzech oper: Don Pasąuale (2 scena z I aktu), Cyrulik sewilski (II akt) i Traviata (I akt). Towarzyszyli jej znani w świecie artyści, z którymi występowała na tej scenie w ostatnich latach: jako doktor Malatesta partnerował jej w pierwszej z oper Antonio Scotti, w Traviacie zaś Yioletcie-jubilatce towarzyszył Enrico Caruso – w roli Alfreda, Antonio Scotti jako baron Douphol, największy w dziejach bas polski, Adam Didur – jako doktor Grenvil, wielki baryton włoski Pasąuale Amato – jako markiz d’Obigny i światowej sławy sopran, Geraldine Ferrar wystąpiła w małej rólce Flory. Wielkie gwiazdy (co w światku operowym prawie nie do pomyślenia) godzą się na podrzędne partie tylko dlatego, by złożyć hołd Madame Sembrich. I nie tylko: trzy inne wielkie śpiewaczki: Emma Destinn, Emma Eames i Maria Gay, dla których zabrakło ról, weszły na scenę jako chórzystki, by choć w ten sposób zamanifestować swoją atencję do największej jak dotąd śpiewaczki i ustępującej królowej MET…”
Dalsze Jej losy też poznajemy za przyczyną m.in. Wacława Panka: „…w 1922 roku artystka kupiła w letniskowej miejscowości Bolton pod Nowym Jorkiem (gdzie mieszkała) teren, na którym wybudowała dom-studio wokalne. W czasie wakacji do willi tej zapraszała na dodatkowe korepetycje grupkę swoich najbardziej uzdolnionych uczniów. A były wśród nich tak znane śpiewaczki, jak Maria Jeritza, Alma Gluck czy Dusolina Giannini. Ostatnie lata życia spędziła Kochańska w swojej willi-studio w Bolton nad jeziorem George…”
Tablica ku czci Marceliny Sembrich-Kochańskiej na budynku Opery Wrocławskiej. praca własna
„Po jej śmierci – pisała Maria Gordon-Smith – studio przeszło na własność jej jedynego syna (drugi zmarł jako dziecko w roku 1901 na gruźlicę), który przeżył matkę tylko o parę lat. Willę przejęła wdowa po nim, Juliet de Copet Stengel (…) Roztoczyła nad studiem staranną opiekę, doprowadziła do zinwentaryzowania i skatalogowania nie tylko rzeczy osobistych swej teściowej, ale też jej bogatego archiwum muzycznego. Dzięki niej także powstało w 1937 roku „The Marcella Sembrich Memoriał Association”, któremu ofiarowała studio, zastrzegając równocześnie, iż ma być ono zachowane jako muzeum. Stowarzyszenie nadal istnieje, opiekuje się studiem, organizuje odczyty i wystawy poświęcone Marcelinie Sembrich-Kochańskiej lub tematom z nią związanym. (…) Wizyta w zacisznej willi o różowych ścianach, otoczonej wysokimi sosnami i wierzbami, przenosi zwiedzającego w zaczarowany świat «złotego wieku» opery, którego blask tak podniosła polska primadonna. «Jedna z nieśmiertelnych postaci sztuki śpiewu» – jak ją nazwał znany krytyk muzyczny, William J. Henderson.”
Zmarła w Nowym Jorku 11 stycznia 1935 r. w swoim apartamencie na dziewiątym piętrze przy 151 Central Park West. Miała 77 lat. Wraz z mężem została pochowana na cmentarzu Johannisfriedhof w Dreźnie.
Korzystałem z:
1. Wacław Panek (Maestro.pl) – „MARCELINA SEMBRICH-KOCHAŃSKA – najsłynniejsza śpiewaczka polska
2. Renata Pasternak-Mazur „Marcella Sembrich-Kochańska: Pierwsza Diwa Met” /opublikowano: piątek 12 lipca 2013 – Nowy Dziennik –Polish Dajly News/
3. Marcelina Sembrich – Kochańska –w 150 lecie jej urodzin /Stowarzyszenie Miłośników Opery Krakowskiej ARIA/
4. Alan Misiewicz „Kiedyś królowa była tylko jedna. Historia Marceliny Sembrich-Kochańskiej /ForbesLife – nr 13/2016/
5. Marcelina Sembrich – Kochańska /Polonia-Dresden/
6. Marcelina Sembrich-Kochańska – Wikipedia, wolna encyklopedia