Andrzej Wołosewicz – Czy literatura jest zdolna nie fałszować cierpienia?

0
358

Andrzej Wołosewicz


Czy literatura jest zdolna nie fałszować cierpienia?

 

raton1Kazimierz Ratoń, poeta-kloszard (a może kloszard-poeta?) umierał długo i publicznie a zmarł cicho i w zapomnieniu. Przyjaciele – wedle słów Krzysztofa Gąsiorowskiego – niewiele mogli mu pomóc, jeśli w ogóle cokolwiek. Gąsiorowski pożegnał Ratonia i rozliczył swoją znajomość tekstem „De profundis” (Poezja, nr 1 1984). Ja od tamtego czasu szukam odpowiedzi na pytanie, co nam zostało po cierpieniu Ratonia, a jeśli tak, to na ile literatura jest zdolna do empatii? Czy w ogóle jest zdolna nie fałszować cierpienia?

O śmierci pisano wiele. Literatura i malarstwo, podstawowe przez tysiąclecia aktywności penetrujące nasze dusze pełne są kostuchy straszącej na wszelkie sposoby. Śmierć patrzy na nas z płócien malarstwa, przemierza karty literatury siejąc strach i wprawiając w zadumę. Towarzyszy świadomości potocznej (choć zdaje się bardziej stanowiąc jej nurt ukryty niż jawny), jest medialnym bohaterem wiadomości. Nieraz miała piękną twarz, jak u Malczewskiego. Filozoficzną analizę śmierci od starożytności po współczesność zaprezentował Georg Scherber w książce „Filozofia śmierci od Anaksymandra do Adorno” (Kraków 2008). To śmierć, ale cierpienie? A przecież związane jest z nią nieodłącznie. Cierpienie pojawia się raczej jako finansowe niedomaganie służby zdrowia niż dramat tych, których dopadło.

Jeśli o Kestsie mówiono, że był wrażliwości takiej, że mógł cierpienia dotknąć rękami, to wiersze Ratonia są takim dotykiem. Trzy przykłady, dwa wiersze z tomu „Poezje” Ratonia (Warszawa 2002) i wstęp do tegoż zbioru. Wstęp jest autorstwa samego Kazimierza Ratonia. Wedle słów Zdzisława Brudnickiego – największego znawcy twórczości Ratonia, jej propagatora i strażnika pamięci, powtarzam to i będę powtarzał pókim żyw, nawet do znudzenia, bo Zdzisław zasługuje na to robiąc to, co robi z Ratoniową spuścizną – wstęp ten zatytułowany Zamiast creda pochodzi najprawdopodobniej z odpowiedzi na jedną z ankiet, których nie brakowało w latach siedemdziesiątych.

 

 

***

 

Gdzie są świadkowie mojego istnienia

Gdzie są sędziowie i kaci

Gdzie jest Bóg

Gdzie są ci którzy oglądają absurdalny taniec mego życia

Taniec zbłąkanego który stracił wiarę

Taniec mordercy spragnionego czystości

Taniec zadręczonego winą i litością

Taniec buntownika

Rzucającego wokół przekleństwa i rozgrzeszenia

Taniec błazna który uwielbił swoje błazeństwa

Uwielbił samobiczowanie i gwałt

Kiedy odebrano mu gniewną twarz Boga

Wepchnięto w studnię wypełnioną nadzieją i trwogą

By w niej poczuł jak cuchnie jego ciało

Jak cuchną wszystkie rzeczy i krwawią

Jak czernieje niebo po amputacji świtu

Jak rozprasza się myśl i uczucia

W studni podmywanej śmiertelnymi źródłami

 

Gdzie są świadkowie mojego istnienia

Gdzie są sędziowie i kaci

Gdzie jest Bóg

 

 

***

 

Powiedzcie mi jeszcze

powiedzcie nim odejdę

powiedzcie mi dokąd idziecie

i czy idziecie sami

czy macie przewodnika

czy idziecie sami

i dokąd tak idziecie

Powiedzcie mi wreszcie

powiedzcie nim odejdę

wolę kłamstwo od milczenia

nie niosę tej ciszy

Powiedzcie dokąd idziecie

 

I anonsowany wstęp zatytułowany Zamiast creda:

 

„Czasie mego życia i czasie mej śmierci. Słońce, słońce, ubóstwiam się bardziej niż ciemności, choć znam twe iluzje i twą nędzę. O pustynie, na które uciekałem, by zginąć lub skonać. I nie umrzeć przy tym. Oto ucieczka w wolność straszliwą i złowieszczą. Potem nieubłagane powroty, ciężar czasu i nowych podróży. Życie, życie, które jesteś nieustająca, potworną agonią i płomiennymi urodzinami. Ten wielki, długi szok, wstręt i zachwyt, który stawał się moim grobem, krzyżem, nadzieją… Czyż wszelkie nadzieje bywają tylko złudzeniami i są daremne?… Nie! Nie! trwam dzięki nim i miłościom. O serce moje, które zmienne jesteś; tak różne jak kilka moich twarzy. Mam dla was czułość i nienawiść palącą jak ogień. O istoty ludzkie, mogę was znieść, lecz trudno mi znieść wasze życie. o poezjo i sztuko, które ocalacie byt i nadajecie mu sens. Święta naiwności… Osiągnąłem pustkę, aby stawać się później po stokroć pełniejszym. O poezjo i sztuko, mój drogi okręcie, mój orle szalony. I ty mój losie trwożliwy, przeklinany tylekroć, nieubłagany. Floro, fauno, wszystkie zwierzęta – wzywam was oto – otoczcie moje wiary, zwątpienia i wszelkie cmentarze boskim natchnieniem. Lecz może Stwórca… Dość!… Dość! Nie sięgam dziś nieba, by je obalać lub utrwalać. Więc dość! Stałem się zbyt smutnym, o jakże okropnym dla siebie nawet. Więc dość!… Spokój i cisza opanowują ziemię. By potem!… Lecz dość! Zbyt wiele potu, rozpaczy, łez i krwi.”

 

Nie wiem, jak dla Ciebie, Czytelniku, nie chcę nic sugerować, ale dla mnie śmierć nie jest tematem wierszy Ratonia, ani cierpienie (choć to je wezwałem w tytule na pomoc), ani ból, bo same te wiersze są śmiercią, bólem, cierpieniem, umieraniem. One nie są wyrazem dotyku, one są – jak u Keatsa – samym tym dotykiem. Mierzymy się tu z problemem wykroczenia, przekroczenia jakiejś bariery, gdzie zawsze jest literatura, jaka by nie była (od starożytności po postmodernizm) i jej otoczenie, gdzie jest literatura i życie, nawet gdy pozostaje ona istotną w konkretnym wypadku tegoż życia częścią. U Ratonia takich granic nie widzę. A jeśli takich granic nie ma, to co? Mówimy o literaturze w sytuacji utraty przez nią ontologicznego (decydującego o jej literackości, powiedziałby fenomenolog) statusu. Mówimy o literaturze w sytuacji zgoła i  z gruntu poza-literackiej, czyli mówimy o nie-literaturze. To jest sytuacja paradoksalna. Ratoń chce a właściwie wyskakuje poza literaturę, Ratoń nie pisze literatury – on wyje z bólu. Wycie trudno nazwać literaturą. To my pisane wycie Ratonia z bólu oswajamy jako literaturę. Ale to jej wtórna, na pewno nie pierwsza funkcja.

Twórczość Ratonia jest jednym z bardzo nielicznych, moim zdaniem, wypadków w psychologii cierpienia (jeśli takowa istnieje) gdzie sztuka, wiersz byłby nie wyrazem ale objawem cierpienia. W kategoriach medycznych mówiąc: krzykiem, raną a nie podręcznikowym (nawet doskonałym) opisem zjawiska. Tą różnicę zdaje się dostrzegali Brudnicki i Gąsiorowski. Ten pierwszy trzymając pieczę nad pamięcią po Ratoniu, ten drugi pisząc: „Po co się tu dalej wykręcać. To było nie do zniesienia. I przynajmniej to, że jego obecność była nie do zniesienia, powinno się Ratoniowi jednak przyznać, z szacunku. Zaprzeczyć temu zawahałby się chyba nawet pewien zawodowy moralista, który po śmierci Wojaczka dął na całą Polskę, że nikt się wtedy poetą nie zajął. To, co działo się z Kazikiem Ratoniem, naprawdę nie było do wytrzymania na dłużej, dla nikogo:

 

Widzę twoją twarz

jest coraz bardziej czarna

jest coraz bardziej zaropiała

widzę ją nieprzerwanie

widzę jak gnije

widzę jak umiera

nie mogę na nią patrzeć

nie mogę…

 

jeśli się miało wybór, a oto dalsza część wiersza:

 

… a muszę patrzeć

bo to ja jestem

to jest taka moja twarz…,

 

już nas nie dotyczyła, gdyż nie musiało się wierzyć, że:

 

… to jest twarz wszystkich,

 

Wówczas naprawdę nie pozostawało nic innego, niż unikać Kazika Ratonia. Nawet przy mobilizacji wszystkich rezerw moralnych to było na dłużej niż na kilka minut nie do wytrzymania.”

            Krzysztof w drażniącym (polecam całość) tekście, drażniącym tym, że współczucie nie wystarcza, nie chroni nas, naszej empatii (jeśli ją mamy) przed zniechęceniem, zniecierpliwieniem, ucieczką, powiedział to, czego inni bali się pomyśleć. Życie Ratonia było rozciągnięte ponad miarę ludzkiej wytrzymałości. My, świat, otoczenie, literatura, inni ludzie, życie nawet, to tylko tzw. życie – to wszystko fantasmagorie, iluzje, widy i zjawy, nierzeczywistość. Rzeczywistość cierpienia Kazimierza Ratonia wszystko inne czyniła nierzeczywistym. Dlatego zastanawiam się, czy literatura jest zdolna nie fałszować cierpienia? Pytam o to w czasie, gdy najbliższy czas przypomni nam Naszych Zmarłych i granicę, którą oni , jak Ratoń i Gąsiorowski, już przekroczyli….

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko