Katarzyna Wójcik
Zacznij od Bachy
Grudzień 1983. W hałdzie śniegu przy ulicy Jackowskiego w Poznaniu stróż Karol Młynarek odkopuje ubranie. Nie byłoby w tym niczego sensacyjnego gdyby nie fakt, że w ubraniu znajduje się człowiek. Nieżywy i pozbawiony wnętrzności. Na miejsce przyjeżdża wyrwany z łóżka chorąży Teodor Olkiewicz i natychmiast opanowuje całą sytuacją. A ta staje się skomplikowana gdy okazuje się, iż nie dość, że trup pasuje do zbezczeszczonego na pobliskim cmentarzu grobu, z którego ktoś wyjął ciało, to jeszcze jest zaledwie wstępem do mających wkrótce nastąpić wydarzeń: znalezienia utopionego w stawie pilskiego esbeka, kolejnych zwłok bez wnętrzności i wędrującego z rąk do rąk dziwnego białego proszku, którego poszukują gangsterzy i Służba Bezpieczeństwa.
„Śliski interes” to siódma książka Ryszarda Ćwirleja, w której pierwsze skrzypce grają znani z poprzednich jego powieści milicjanci z Komendy Wojewódzkiej w Poznaniu, dowodzeni przez porucznika Alfreda Marcinkowskiego: podporucznik Mirosław Brodziak i wspomniany chorąży Olkiewicz, oraz (tu gościnnie) kapitan Szwarc z Piły. Powieści Ćwirleja, określane mianem „neomilicyjnych”, są niejako negatywem popularnych w latach 1955-89 powieści milicyjnych. Propaganda w wydawanych kilkadziesiąt lat temu książkach „Klubu Srebrnego Klucza” czy Czytelnikowej serii „z jamnikiem” była elementem koniecznym i zupełnie poważnym. W Ćwirlejowych kryminałach stanowi warstwę humorystyczną. Dobitnie widać to we wplecionych w „Śliski interes” fragmentach powieści w stylu „Ewa wzywa 07”, pisanej przez jednego z bohaterów, porucznika Tomasza Marjańskiego, marzącego o karierze literackiej. Również główni bohaterowie, a zwłaszcza chorąży Teodor Olkiewicz, są kompletnym zaprzeczeniem przystojnego i błyskotliwego milicjanta z „07 zgłoś się” czy „Kapitana Żbika”. Olkiewicz jest żywcem wyjęty z Hrabala lub Haška. Gruby, łysiejący, rubaszny i niezbyt rozgarnięty. Na wszelkie rozwiązania wpada przypadkiem. Jego jedyną pasją jest alkohol, a zwłaszcza polska wódka – dlatego też doniesienie o chrzczeniu w Polmosie Wyborowej budzi w nim uśpione instynkty śledcze i mobilizuje do natychmiastowego podjęcia tropu. Nawiasem mówiąc, Olkiewicz chyba cały czas znajduje się na lekkim (co najmniej) rauszu, bowiem opisy spożywania przez niego napojów wyskokowych powtarzają się niemal w każdej scenie, w której bierze udział.
Najnowsza książka Ćwirleja jest kontynuacją poprzedniej, „Błyskawicznej wypłaty”, choć znajomość tamtej nie jest konieczna do zrozumienia fabuły „Śliskiego interesu”. Wspólnym ich motywem, oprócz milicjantów, są cinkciarze, a konkretnie pojedynek o zwierzchność nad nimi między Żurawiem a Rychem Grubińskim – dobrym kolegą ze szkoły podporucznika Brodziaka, który po części korzysta z pomocy waluciarza, a po części jest umoczony w jego interesy. W tę dewizową intrygę zresztą wplątani są też przedstawiciele innego światka, włażący bez ceregieli śledczym z Poznania w dochodzenie. Choć Służba Bezpieczeństwa to jednoznacznie negatywny bohater, Ćwirlej nie dokonuje żadnej oceny moralnej, pokazuje za to sposoby stosowane przez ówczesne organy bezpieczeństwa państwa: fabrykowanie dowodów, pozbywanie się niewygodnych świadków, szantaż, tuszowanie prawdy.
Pomniejszymi bohaterami w powieściach Ćwirleja są zwykli mieszkańcy. Tu na szczególną uwagę zasługują opisy sposobów radzenia sobie z trudnościami, jakie przed obywatelem stawiał PRL. Można było na przykład dorobić sobie „na boku”, handlując po trzy, cztery razy bukietami pogrzebowymi, albo sprytnie obejść zakaz sprzedawania wódki przed godziną trzynastą i serwować ją spragnionym klientom w butelkach po oranżadzie. Poza tym, pięćset stron powieści czyta się błyskawicznie dzięki umiejętnemu operowaniu przez autora językiem – stosowaniem elementów humorystycznych tam, gdzie należałoby się ich spodziewać i zachowaniem powagi w sytuacjach, które tego wymagają – a także dzięki autentyczności wypowiedzi bohaterów, które w swej potoczności zawierają sporo słów z gwary poznańskiej. I choć liczba rozpoczynających się w powieści wątków może początkowo budzić przerażenie, autor mocno trzyma je w garści, by na końcu zawiązać w zgrabny supełek.
Opisanie rzeczywistości PRL-u to niełatwe zadanie. O ile w przypadku kryminałów osadzonych w latach przedwojennych i wcześniejszych świadkowie tamtych czasów dawno nie żyją (na ewentualne błędy w szczegółach zwrócą uwagę niemal wyłącznie znawcy epoki), o tyle PRL pamięta spora liczba czytelników. Ryszard Ćwirlej powieściami o milicjantach wyrwał się z zaklętego kręgu modnych od jakiegoś czasu powieści kryminalnych w stylu retro, od których można dostać zawrotu głowy.
***
„Z głośnika popłynęła delikatna melodia przeboju Zbigniewa Wodeckiego. Olkiewicz przez chwilę słuchał słów piosenki.
Zacznij od Bacha, nim słońce po dachach
zeskoczy, jak kot po nocy ćmę…
– Powinło [pisownia oryginalnna – K.W.] być chyba od Bachy, a nie od Bacha? – powiedział do siebie […]. Ale czemu nie zaśpiewa tak prosto, że o to się rozchodzi? Nie idzie mu o rymowanie, bo jakby było od Bachy, to można by zrobić słońce na dachy i by się zgadzało. Nagle puknął się w czoło otwartą dłonią. No, przecież nie mogli dać »Zacznij od Bachy«, bo zaraz by wiara wyczuła, w czym rzecz, i wszyscy by śpiewali w całym PRL-u »Zacznij od flachy«. […] Nie może być od Bachy, bo by ci z cenzury zaraz się połapali, o co chodzi, i by piosenkę zatrzymali. Pokiwał głową z uznaniem nad talentem i jednocześnie przebiegłością autora tekstu. Niezły musi być z niego wywijas, jak zaczyna już od rana, jak słońce na dachach…”.
Ryszard Ćwirlej, Śliski interes, Wyd. Muza, Warszawa 2016.