Wacław Holewiński – Mebluję głowę książkami

0
308

Wacław Holewiński



Mebluję głowę książkami


mebluje-glowe



Ciekawostka?

 

listy-z-afrykiHenryk Sienkiewicz… Tylu próbuje nam wtłoczyć w głowy, że to pisarz marny, nieznaczący, niewart przypominania. Mija właśnie sto lat od jego śmierci. I naprawdę nie warto? Chciałoby się powiedzieć: gadaj zdrów, Polacy Sienkiewicza kochali, kochają i kochać będą. Za „Trylogię”, „Qvo vadis”, „Krzyżaków”, za „Janka Muzykanta”, „Latarnika”. Te książki rok w rok mają kolejne – i dobrze – edycje.

Ale są i takie tytuły w dorobku pisarza, których rodacy praktycznie nie znają. Za taki utwór przez lata uchodziły „Wiry”, za taki uznać też trzeba „Listy z Afryki”, mające ledwie dwa powojenne wydania książkowe! Dwa przez ponad siedemdziesiąt lat!

W Wikipedii napisano, że to reportaże. Może. Bo przecież autor był, widział, opisał. Z drugiej strony, pisane w 1891 roku „Listy…” to zapis przygody naszego noblisty. To zapis jego ciekawości świata. To jakiś rodzaj bedekera, przewodnika. Więc może pamiętnik? Albo kronika?

Nie wznawiano tego utworu po wojnie z przyczyn, wydaje się, oczywistych. Bo w dzisiejszym świecie nikt takich książek nie pisze. Ba, takich książek nikt nie ma prawa pisać. Gdyby ktokolwiek zechciał przyjąć słownictwo, opis, system wartości Sienkiewicza, byłby zniszczony w ciągu paru chwil. Słowo „rasista” to byłby najłagodniejszy z epitetów. „Wyznaję, iż miałem mimowolną obawę, czy nie posmolę o jego czarną skórę mego białego ubrania.” „Ospa nie jest niebezpieczna dla Europejczyków. Rzuca się ona na nich rzadko, a w danym razie przechodzi dość łatwo i nie zostawia wielkich śladów; sroży się natomiast głównie miedzy Murzynami wyznającymi islam, którzy unikają stosunków z misjami, nie mogą tym samym być szczepieni.” „Zwiedzając murzyńską część miasta ani się domyślisz, widząc tych wszystkich ludzi zarówno czarnych, zarówno gołych, w jednakich chatach mieszkających, że tam jeden jest właścicielem, drugi rzeczą, że jeden ma wszystkie prawa, drugi żadnych. A jednak tak jest – Murzyni posiadają także swoich Murzynów, niewolnicy swoich niewolników – i wszyscy uważają ten stosunek za tak naturalny, jak i to, że jeden jest silniejszy, drugi słabszy, jeden wysoki, drugi maleńki.” „Przez czas jakiś kazałem się nieść na swoim polowym łóżku, ale był to zły sposób. Wyziewy ciał murzyńskich dusiły mnie, a słońce piekło jeszcze mocniej.” „Bardzo lubię Murzynów, wyznaję jednak, że w tej chwili z pewną satysfakcją przypomniałem sobie, że krokodyle lubią ich także i że w ogóle czują większy pociąg do czarnego mięsa niż do białego.” Takich fragmentów znajdziecie Państwo w tej książce pewnie setkę, może więcej, ale… ale cóż z tego? Problem w tym, że nie wolno, nikt nie ma prawa przykładać dzisiejszych norm do końca wieku XIX! Nie ma prawa! Ten świat był inny! To tak jak zrównywać antysemityzm przed i po holokauście. Możemy się zżymać, ale to po prostu nadużycie.

Sięgając po literaturę tamtego czasu, po opis podróży Anglików, Niemców, Holendrów, Francuzów, kogokolwiek, u każdego znajdziemy nieakceptowane dziś fragmenty. Tylko co z tego? Zabronić, spalić, nie pokazywać? Uznać, że tego świata nie było? Przecież to absurd.

Sienkiewicz ruszył do Afryki z Neapolu 25 grudnia 1890 roku. Egzotyczną wyprawę sfinansowała redakcja warszawskiego „Słowa”. List pierwszy napisał 18 stycznia 1891 roku z Kairu. 27 stycznia udał się ze swoim współtowarzyszem, młodym hrabią Tyszkiewiczem, koleją z Kairu do Suezu i dalej niemieckim statkiem wojskowym do Zanzibaru.

Niewiele wiedział Sienkiewicz o Afryce. Był źle do tej wyprawy przygotowany, źle wyekwipowany, mało odporny na trudy podróży. Co więcej, zdaje się, że jego obserwacje były raczej powierzchowne, naskórkowe. Całą wiedzę o Afryce posiadał z książek. Ale niby skąd miał czerpać inną? Znów wracam do swojej tezy: świat był inny. Warto pamiętać, że podróż w tamtych czasach z jednej miejscowości do innej w Kongresówce czy innym zaborze trwała kilka dni, że pociąg stanowił wciąż pewien rodzaj zbytku, że samochód czy samolot to były wynalazki kompletnie jeszcze nieznane, ze fotografia był czymś szczególnym. Tak, byli podróżnicy, którzy – najczęściej otoczeni zbrojnym oddziałem – zapuszczali się w nieznane, niezbadane tereny. Często przypłacali to zdrowiem, a czasem i życiem. Tak, Afryka była już podzielona między wielkie państwa europejskie. Ale władza kolonizatorów ograniczała się najczęściej do wybranych punktów – reszta pozostawała w stanie podobnym do tego sprzed dwóch, trzech stuleci. Znamienny jest jeden z opisów Sienkiewicza: ucieczka czarnych kobiet z pola, które uprawiały na widok ich wyprawy. Uciekały, bo… bo w pamięci miały arabskie polowania na niewolników (a kobiety były szczególnym łupem). Dokładnie tak samo zachowywali się mężczyźni w innym miejscu – gdyby nie uciekli, zostaliby pojmani przez niemieckich żołnierzy i zmuszeni do pracy przy transportowaniu towarów.

Sienkiewicz wzburzyłby też ekologów. Pojechał do Afryki polować. Hipopotamy, krokodyle, antylopy, różny rodzaj ptactwa. To nie był powód do wstydu – odwrotnie, czym więcej ubitych zwierząt, tym lepiej.

Wierzył, że kolonizatorzy cywilizuję Afrykę (a kto wówczas nie miał takiej wiary?), że katolickie misje mają sens nie tylko ewangeliczny, że są rozsadnikami postępu, wierzył w białego człowieka. Bał się postępu islamu. Porównywał, wyciągał wnioski – często fałszywe, ale… ale on tam był… Iluż Polaków mogło to wówczas o sobie powiedzieć. Dziesięciu, stu? No przecież nie więcej. Ilu umiało pisać tak, jak Sienkiewicz?

Kupował pamiątki. „Przy targach miewałem jednak jeszcze chwile chorobliwego zniecierpliwienia, zwłaszcza gdy próbowano mnie oszukać zbyt bezczelnie. Zrzucałem wówczas ze schodów przekupniów i towary”.

Zachorował na febrę. Bał się śmierci. Uciekał z Afryki. Ale przecież miał się czego bać. Wrócił do Zanzibaru. „Gdy towarzysz mój poszedł zmienić pieniądze do angielskiego banku, dowiedział się, że w domu wybuchła epidemiczna febra i że trzej jedyni urzędnicy bankowi byli już od kilkunastu dni na pobliskiej wysepce, czyli na cmentarzu.” Tak, Afryka to nie był wówczas kraj przyjazny dla Europejczyków. Ciągnęła ich i odpychała jednocześnie. I choć zakładał zapewne dłuższą korespondencję – skończyło się na dwudziestu trzech listach. Do Kairu wrócił 3 kwietnia.

Znajdziecie Państwo w tej książce sporo momentów śmiesznych – Hindusi dla Sienkiewicza to Indianie – znajdziecie określenia, które wyszły zupełnie z obiegu: „pas karłowatych krzów”, „niestrudzony łowiec”, „ruchy błyskawicowe”, „pustosze”. Ma to przecież swój urok…

„Listy z Afryki” są utworem szczególnym. Ciekawostką? Być może. Ale w moim odczuciu bardziej świadectwem czasu. Świadectwem minionej epoki. Choćby z tego względu warto po nie sięgnąć.


Henryk Sienkiewicz – Listy z Afryki, Wydawnictwo MOST, Warszawa 2016, str. 195.


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko