Andrzej Wołosewicz – Notatki z lektur

0
131

Andrzej Wołosewicz

 

Notatki z lektur

 

durer922            To, co napisałem tydzień temu o radości czytania chcę wykorzystać, to znaczy chcę wykorzystać tę radość. Pomyślałem, że przecież istnieje przestrzeń między biegunem recenzji, która „więzi” piszącego w niejakim uzawodowieniu a biegunem milczenia z powodu owej wspomnianej intymnej radości czytania. Spróbuję przekuć te chwile radości w coś, co roboczo nazywam  notatkami z lektur. Recenzja ma swoje wymogi, powinna być jakoś sprawiedliwa wobec tomiku, dawać czytelnikowi poczucie (bo przecież nie pewność), że nie jest wprowadzany w błąd itd., itp. Kluczę trochę w tym opisie recenzenckich powinności, ale mam dobry argument, dobre wsparcie w postaci słów Irzykowskiego – cytuję za Kazimierzem Wyką („Rzecz wyobraźni”, Warszawa 1977, s. 139) – „każdy krytyk winien być zdolny w każdej roztrząsanej sprawie do propozycji  i kontrpropozycji, do recenzji i kontr recenzji.”.  Notatki zaś, to notatki. Ot, uchwytujemy pierwszą myśl o przeczytanym, odnotowujemy swój zachwyt (właśnie!) czy zniechęcenie. Potem, jeśli radość czy ciekawość nas nie opuszcza, stawiamy wierszowi i sobie, swojej lekturze pytania: co?, jak?, dlaczego? Takie podejście pozwala też pisać o czytanej poezji źle, pisać, że nam się nie podoba, że nie zgadzamy się z dominującym odbiorem kogoś uznanego, albo że właśnie uznanemu coś się nie udało (bo nie mówię tu o pisaniu o złej poezji, której ilość jest nieprzebrana; na nią szkoda czasu).

            Wspomniałem ostatnio o trzech tomikach w jednej przesyłce od wydawnictwa Zaułek Wydawniczy Pomyłka. Wiersze Dariusza Szymanowskiego cytowałem przed tygodniem. Co ja o tych tomikach wynotowałem? Szymańskiego czytało mi się dobrze, z zaciekawieniem. Niczego nie znalazłem w tomiku o samym autorze, pewnie w internecie coś jest, ale nie chce mi się szukać, nie lubię. Poza tym znajdowałem w tej lekturze pewną perwersyjną radość obcowania z samymi wierszami. Że przez brak jakichkolwiek wieści o autorze zostałem pozbawiony wszelkich wtrętów, nic mi się do wierszy nie wtrącało, a  że to a to napisał, tu a tu publikuje, nic, same wiersze.

            Drugi tomik, „Sonet. Spętanie”, zaciekawiający już samą szatą graficzną, bo cały, włącznie z posłowiem, wydrukowany nie w żadnych arielach czy cambriach tylko jak na starej dobrej maszynie do pisania. (Ona też miała jakiś krój czcionki, ale czy – to do tych z Państwa, którzy jeszcze taki wynalazek jak maszyna do pisania pamiętają – kogoś z nas interesował rodzaj czcionki? Tym bardziej, że był, jaki był. Był jeden i kwita. Tomik „Sonet. Spętanie” jest książką czterech autorów (jak oni się dogadali?), co już stanowi ciekawostkę. Doskonałe wiersze Izabeli Fietkiewicz-Paszek choć z męczącą tematyką, męczącą dla mnie gdyż połowa ze znanych mi doktorantów i ich lektur krąży wokół pamiętania Holocaustu, ale oczywiście to mój problem, wiersze Izabeli nie mają z tym nic wspólnego. One się bardzo dobrze czytają, pomyślałem nawet – to nagroda za ową męczącą tematykę – że znacznie lepiej opowiadają Holocaust niż uczone teksty i dysertacje, których się nasłuchałem i naczytałem. Tak się zdarza, że czasami wiersz jest pojemniejszy!

            Z lektury trzeciego tomiku jestem najmniej zadowolony. Tomik Krzysztofa Syrka „O przenikaniu” (tak jak i pozostałe wydał go szczeciński Zaułek Wydawniczy „Pomyłka” Cezarego Sikorskiego) złożony z trzech części wywołał we mnie od początku uczucie skrępowania, z którego zawsze chcę się wyzwolić. Polega to na tym, że wiersze z części pierwszej, zatytułowanej „O sztuce pływania” są dla mnie tak pogmatwane, że sobie z nimi nie poradziłem. Pogmatwane, ale nie żeby złe i od razu do odrzucenia, po prostu pomyślałem, że muszę im i sobie dać drugą szansę ponownej, spokojniejszej lektury, za powiedzmy dzień, dwa, albo za kilka miesięcy. No  ale najpierw doczytam tomik do końca. I tu się rozczarowałem, bo gmatwanina pozostałych dwóch części (o tytułach „O sztuce chodzenia” i „O sztuce latania”) nie trzyma już nawet poziomu pierwszej, której (i sobie oczywiście) dam drugą czytelnicza szansę. Aż takiego zaufania do moich wyroków, że są niepodważalne  to ja nie mam, raczej wolę, gdy coś mi  przeszkadza, ale nie pozwala na odrzucenie jako złe i słabe przeczytać ponownie, choć nie zawsze od razu. Czasami potrzebuję ochłonąć i odpocząć, ale przeczytać po raz wtóry jak najbardziej. Zobaczymy więc… Na razie wobec Krzysztofa Syrka notuję, że zostaję z wrażeniem, że mówi do mnie w moim polskim poetyckim narzeczu, ale zupełnie nie wiem, nie słyszę, co on do mnie mówi. A za komunikację, przy całym szacunku dla licentia poetica, odpowiada też i autor. Sprywatyzowanie przekazu poetyckiego, jak najbardziej dopuszczalne, nie może gubić – nawet stawiając czytelnikowi wymagania, nie uchylam się przed nimi jako czytelnik właśnie – minimum komunikatywności.


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko