Z Markiem Ławrynowiczem rozmawia Krzysztof Lubczyński
Spodobało mi się jedno z określeń odnoszących się do Pana opowieści „Mundur” – że to rzecz o tym, jak inteligent, człowiek myślący nie mieści się duchem i ciałem w opresyjnej strukturze wojska. Czy w Pana odczuciu to dobra definicja tej Pana prozy?
Zgadzam się, z tym, że chętnie bym to nieco rozszerzył, ponieważ wojsko jest symbolem każdej totalitarnej struktury społecznej. Bohaterowie muszą w niej egzystować fizycznie, ale duchowo robią wszystko by w niej nie uczestniczyć. Skazani na czyszczenie kibla rozmawiają o Kafce, Becketcie, wspominają Mozarta, słowem pozostają nadal w obszarze wysokiej kultury, która jest ich naturalnym środowiskiem. Nie uskarżają się na swój los, nie próbują go zmienić, bo w ich odczuciu wszystko w koszarach jest dla nich nie do zaakceptowania, więc nie ma żadnego znaczenia, co tam robią. Ważne jest by przetrwać czas, który muszą tam spędzić minimalizując duchowe straty. Ich celem jest ocalić siebie jako inteligentów, nie dać się zastraszyć, zagonić, zdemoralizować tak jak to się przydarza niektórym ich kolegom.
O ile nie, to co w takim razie kierowało Panem by napisać „Mundur”?
Odpowiedziałem tak, ale warto wspomnieć co mnie skłoniło właśnie teraz do napisania „Munduru”. Wydaje mi się, że obecnie w Polsce toczy się bardzo poważna wojna kulturowa, ludzie podzielili się na wrogie armie i z własnej nieprzymuszonej woli powkładali mundury. Skutek tego jest taki, że nie ocenia się już człowieka wedle jego zalet czy wad, ani tego co zrobił w życiu, tylko poprzez mundur, który nosi. Nasi są dobrzy – tamci źli. Nasi są mądrzy i utalentowani – tamci to skretyniałe beztalencia. Itd. itp. Przez całe życie miałem wokół siebie ludzi o bardzo różnych poglądach, zawsze byłem ciekaw ludzi myślących zupełnie inaczej niż ja, jako pisarza interesowały mnie też postawy skrajne, aberracyjne. W takim umundurowanym społeczeństwie czuję się okropnie, po prostu się duszę, mam ochotę im powiedzieć: odczepcie się, bawcie się beze mnie. Ja nie mam w sobie waszej zawziętości i nienawiści, wciąż jestem ciekaw świata i ludzi, różnych ludzi. „Mundur” to taki jednoosobowy, metaforyczny, artystyczny protest przeciwko temu co się dzieje, a co moim zdaniem jest ciężką, może nawet śmiertelną chorobą społeczeństwa. Oczywiście jest to śmieszny, samotny protest idioty, który wyszedł na ulicę z białą flagą w czarne kropki.
Jest Pan pisarzem, w którego prozie dominuje ton groteski. Czy to właśnie ten język wydaje się Panu najtrafniejszy do opisu naszej egzystencji czy to przede wszystkim efekt Pana twórczego temperamentu?
Myślę, że postrzeganie świata, jako groteskowego, absurdalnego to moja naturalna „przypadłość”. Od kiedy pamiętam zawsze przepadałem za tego rodzaju literaturą, zwłaszcza Rosjanami Gogolem, Sałtykowem – Szczedrinem, Czechowem, później Bułhakowem. Kocham też od zawsze literaturę czeską zwłaszcza Hrabala, wczesnego Kunderę, ale też filmy Formana i Menzla. W ogóle film odegrał w mojej artystycznej edukacji rolę nie mniejszą niż literatura, zwłaszcza Chaplin, Fellini, a w Polsce „Zezowate szczęście” Munka. Jak widać cały jestem z groteskowo – absurdalnej tradycji.
Jeśli lektura „Munduru” wywoła u części czytelników skojarzenia z haskowymi przygodami dobrego wojaka Szwejka czy z „Paragrafem 22” Hellera, to nie należy się temu dziwić. Czy jednak także Pan, autor, przyznaje się do tego ducha i tych pokrewieństw?
Pokrewieństwa są oczywiste, z tym, że w moim wypadku to jest o wiele bardziej Haszek niż Heller. Szwejka przeczytałem po raz pierwszy bardzo wcześnie chyba miałem czternaście lat i z miejsca mnie zachwycił. Czytałem go wielokrotnie, fragmenty znam na pamięć. Jeśli mówimy o „Mundurze” to mój bohater nie jest Szwejkiem, to raczej jednoroczny ochotnik Marek. Ale poza tematem wojskowym jest tu inne ważne podobieństwo: bohaterowie Haszka i moi nie służą w armii swojego kraju, lecz wojsku podległym imperium, które ich kraj podbiło. Stosunek Szwejka do Franciszka Józefa I jest mniej więcej taki jak nasz w swoim czasie do Leonida Breżniewa. Nie czuliśmy z nimi żadnej więzi emocjonalnej. Ich wojny nie były naszymi wojnami. To czyni sytuację o wiele bardziej absurdalną. Myślę, że każdy kto cokolwiek napisze na ten temat będzie porównywany do Haszka, Hellera i wielu innych. Ale przecież to chyba nie powód by na ten temat nie pisać.
Opisał Pan w „Mundurze” służbę wojskową czasów PRL, ale nie łudźmy się – ono było i jest takie zawsze i wszędzie, niezależnie od takich czy innych modyfikacji. Jak Pan myśli, czy PiS-owskim promotorom nowej militaryzacji ducha społecznego w Polsce, z Macierewiczem na czele, spodobałaby się Pana powieść?
Muszę powiedzieć, że wielokrotnie spotykałem się z pytaniem: „a co na to Macierewicz?”. Nawet pewna troszkę przestraszona pani upierała, że minister Macierewicz w życiu nie dopuści, żeby ta powieść została wydana. Jak widać wydali. Co na to Macierewicz nie mam pojęcia. Nie sądzę, żeby tę książkę kiedykolwiek przeczytał. Generalnie nie piszę dla prezydentów, premierów, ministrów itp. tylko dla zwykłych ludzi, którzy chcą mnie czytać. Kwestii, co sobie władza pomyśli w ogóle nie biorę pod uwagę, bo natychmiast skończyłbym się jako pisarz. Oni żyją sobie a ja sobie. A że ten koszarowy schemat zawsze się powtarza? Święta prawda. Widać jest głęboko powiązany z naturą ludzką.
Dziękuję za rozmowę.