Andrzej Wołosewicz – Wrócić do normalnego czytania

0
320

Andrzej Wołosewicz



Wrócić do normalnego czytania

 

Marian Bogusz    Dostałem z zaprzyjaźnionego wydawnictwa trzy książki poetyckie. Zacząłem czytać. Spodobały mi się już pierwsze wiersze pierwszego tomiku. Spodobały na tyle, że – zajęty tymczasem czymś innym – odłożyłem do wieczornego czytania przed snem. Wtedy nic już nie przeszkadza, wszystkie sprawy dnia pozamykane albo przynajmniej odłożone do jutra. Dwa pierwsze ze „spodobanych” zacytuję:

 

Pociąg

Dziękuję, że pojawiasz się co dzień

o tej samej porze, nie mając pojęcia

o moim istnieniu, w pociągu niejasnej relacji

Chorzów – Katowice.

Kim jesteś w swoich obcisłych spodniach

i białej zmęczonej koszuli, z wyrazem

twarzy chłopca, który jeszcze nigdy

nie poczuł kobiety? Mogą wprowadzić w błąd

twoje siwe włosy, przygarbione barki,

na które brałeś zbyt wiele. Kim jesteś

ze swoimi całodobowym apetytem,

który w każdej chwili domaga się zaspokojenia?

Mogłoby się wydawać, że cały ten spektakl

rozkołysanych bioder jest jedynie ochronną

strategią. I ten moment, gdy rozbierasz wzrokiem

te wszystkie konduktorki, księgowe i studentki,

trwać będzie mimo wszystko.

A może po prostu.

 

Kłopoty z istnieniem

Może być nieznany, bądź tylko z pozoru,

z daleka bądź z bliska i zawsze spóźniony.

Oddany na własność i zupełnie niczyj.

 

Niech zna twój głos, rozmiar butów, nieistotne fakty.

Niech wygląda zwyczajnie na dwunożne zwierzę.

Garnitur, powiedzmy: szary,

broda od Jakuba Boheme. Niech będzie

nie za wysoki, względnie szczupły.

I w swojej dobroci niech go nie opuszcza

oddech płytki, bezsenność, imiona,

które przychodzą już tylko w snach.

Obcy niech mu będzie tryb rozkazujący

i wszelka władza, która jest w istocie

tylko pożądaniem.

 

Nie musisz nic robić,

powiedz tylko słowo.

Możesz być nieznany, bądź.

 

 

Wiersze te, autorstwa Dariusza Szymanowskiego z tomiku Żywoty polecone (Wydawnictwo Zaułek Wydawniczy Pomyłka, Szczecin 2016) były na tyle dobre, że mimo iż zajęty byłem jakąś wieczorną krzątaniną chodziły za mną jak robią to czasami melodie wpadające w ucho. Z tym, że to, co najbardziej chodziło za mną z tych wierszy, to nie ich konkretna treść, forma czy zapamiętane sformułowania, ale taka ogólna radość z ich czytania. To ona zdominowała pierwsze lekturowe uczucie. Na tyle mnie ono urzekło, że się… przestraszyłem. Czego się przestraszyłem?  Tego, że będę chciał, może powinienem?, coś o tych książkach napisać. Wydawca nie zgłosił takiej potrzeby, nic nie ustalaliśmy, po prostu przysyła mi niektóre nowości i tyle, więc „będę chciał” wygenerowało mi się samo! I tego się przestraszyłem! Że już mi trudno czytać bez tekstu o czytanym na horyzoncie, że czytam książki poetyckie w horyzoncie potencjalnej recenzji o nich. I robię to odruchowo, automatycznie, bez aktu woli! To mnie przestraszyło w sytuacji, gdy właśnie przeczytałem początek przywołanego już tomiku z niczym nie zakłóconą radością czytania dla czytania, bez recenzenckich zobowiązań. Tak mi się spodobało. jakbym na nowo się urodził, na nowo, czyli z niczym nie zakłóconą ciekawością czytania.

            Nowonarodzony, wokół wszystko nowe, pierwsze! Nowonarodzony, jeszcze bez planu na życie, tu: na tomik, co z nim zrobić, jaki znaleźć klucz do napisania czegoś o przeczytanych wierszach. Poczułem taka radość z tych dziewiczych doznań, ja, facet z sześćdziesiątka na karku, z kilkudziesięcioma latami ślęczenia nad rozmaitymi tekstami, a tu taka radość. Radość i strach, że ona zaraz pryśnie. Ech, wrócić tak do czytania bez zobowiązań, bez wewnętrznych przymuszeń, bez recenzenckiego ja z tyłu głowy. Może się uda… Piszę o tym odkryciu, o tej oczywistej oczywistości z radości czytania, bo stała mi się ona nieoczywistą przez wypracowane przez lata uzawodowienie własnego czytania, które przeradza się niemal w instynkt zjawiający się przy kontakcie z dowolną lekturą, a tu nagle radość. Nie chciałbym jej zgubić.

            Piszę o tym, abyście docenili, wszyscy Wy, których pochłania ambicja, by być chętnie czytanym recenzentem, bo to oznacza, że nas drukują, a  na tym zależy wszystkim piszącym, czy to recenzje, czy wiersze. Ta możliwość bycia drukowanym to przecież krwiobieg literackiego życia, bez którego więdniemy, umieramy na suchoty. Piszę więc, abyście docenili stan zupełnie odwrotny: nieuzawodowionego obcowania z literaturą.

Tak jakoś jest, najpierw piszemy z nadzieją na debiut, później z nadzieją na zauważenie, potem z nadzieją wyraźniejszą i dłuższą na – najlepiej regularną – obecność w pismach, witrynach, na księgarskich półkach. I to jest normalne, nie widzę w tym niczego złego. Ale niesie to zagrożenie, któremu poświęciłem niniejszy tekst, zagrożenie, że to droga w dużej mierze w jedną stronę, bez powrotu, nie łatwo z niej zawrócić nawet na chwilę, dlatego ceńmy te chwile, jeśli są nam dane wrócić do normalnego czytania.

Jeżeli więc będę znikał na dłuższe okresy z portalu, to wiedzcie, że się nie lenię a tylko  ratuję się przed zawodowym skostnieniem w rejony chronionej intymności czytania.


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko