Krzysztof Miklaszewski – Jubileuszowe wyznania

0
482

Krzysztof Miklaszewski


Jubileusz

50 lat Teatru STU



Jubileuszowe wyznania

stu rocznica


Żeby dobrze rozumieć czyjeś  pięćdziesięciolecie, trzeba mieć co najmniej lat …siedemdziesiąt . To uprawnia mnie to wyznań historycznych tego wieczoru, jaki obecni tu  dwudziestolatkowie  obchodzić będą mogli za równe lat pięćdziesiąt .Moje wspomnienie zajmuje trzy ważne dla mnie  karty   p a m i ę c i.

K a r t a   p i e r w s z a – to postać Ojca Dyrektora, współzałożyciela Teatru STU – taką skrótową nazwą przeszła do historii teatru grupa, której droga do zawodowstwa wiodła od  rewolucji, jakiej dokonała w światowym ruchu teatru niezależnego. Krzysztof  Jasiński  to nie tylko wypróbowany druh, to także bohater wielu moich publikacji  oraz dokumentów filmowych i telewizyjnych. Przynajmniej  trzy z nich, z trzech dekad historii jego Teatru, mówią wszystko swoimi tytułami: Żyć jak Krzysztof (1977), Kłopoty z Jasińskim (1980), Jasiński, Kantor i… głębsze znaczenie (1990). Bardzo prywatnie    rok 2016 uznaję rokiem Krzysztofa Jasińskiego. Namawiam usilnie do tego  całe teatralne środowisko, nie tylko dlatego, że jako człowiek teatralnej branży podziwiam   hart ducha i niezłomność artystycznego trwania  mojego  Przyjaciela. Po prostu – tacy zdolni ludzie i  odważni artyści to  są najlepsze światowe wizytówki Polski.

K a r t ę   d r u g ą  stanowi  dziesiątka moich Przyjaciół  z pierwszej dekady historii Teatru STU –  odeszli, ale dzisiejszej lutowej nocy przyglądają się nam uważnie. Wymienię ich w kolejności, w jakiej nas opuszczali: Jan  Łukowski  (zmarł 1970 ) –  Andrzej Zaucha (1991) – Zofia  Niwińska (1994) – Bolesław   Greczyński (1995) – Roman Kowal (2003) – Marek  Grechuta (2006) – Halina  Wyrodek (2008) – Krystyna   Gonet  (2009 ) –  Aleksander   Gierczak  (2012) – Jan   Sawka (2012 ). Każdy z nas nosi w sobie kartę Teatru Pamięci, którą warto dzisiaj – jeszcze przed północą – otworzyć. Dlatego krótkie uzasadnienia – najbardziej  subiektywne.
       Łukowski –  najzdolniejszy i najlepiej rokujący spośród swojego pokolenia reżyser teatralny, którego pierwsze realizacje sceniczne (Pamiętnik wariata – 1967, a potem Kobieta – Demon) wróżyły wielką, nie tylko krajową, karierę,  a  Teatrowi STU przyniosły już w pierwszym roku istnienia rozgłos  światowy  (triumfy na międzynarodowych festiwalach w Erlangen i Zagrzebiu).

      Zaucha –  muzyk, twórca zespołu „Dżamble”, stawiającego w latach 60. pierwsze kroki w słynnym Klubie Pod Jaszczurami, którego miałem szczęście być kierownikiem programowym. Zaistniał i odnajdywał  się życiowo – aż do tragicznej śmierci – w Teatrze STU, nie tylko jako muzyk, ale i musicalowy aktor (Pan Twardowski – 1990).

       Niwińska – pierwsza diva krakowskiej sceny, której każda rola w Starym Teatrze  była wydarzeniem. W swoim młodzieńczym niepokoju poszukiwań artystycznych, nie odmówiła Jasińskiemu  występów pod namiotem w musicalu Grechuty i Pawluśkiewicza  Szalona lokomotywa (1977)

       Greczyński – najzdolniejszy ze zdolnych, których Jasiński swoim sposobem przysposobił do aktorskiej kariery, czego dowodem kreacja w Senniku polskim (1971). Zapowiadał się jako twórca wszechstronny: taką nadzieję dawały jego pierwsze samodzielne wystawy plastyczne (był absolwentem krakowskiej ASP ), jak i pierwsze etiudy filmowe pod okiem Mistrza Formana w czasie nowojorskich studiów na słynnym Columbia University.

       Kowal – prawdziwa encyklopedia światowego jazzu (prace nad dziełem życia były bardzo zaawansowane). Jednocześnie bardzo inteligentny, czujący teatr kompozytor, stąd stała  współpraca z Łukowskim i autorstwo oprawy muzycznej jego spektakli..

       Grechuta – muzycznej rekomendacji nie wymaga, warto jednak podkreślić jego olbrzymi talent aktorski, czego dał dowód w prowadzącej partii  Szalonej lokomotywy.

       Wyrodek – aktorka, która znakomitymi warunkami wokalnymi  podbijała snobistyczną  co-sobotnią  publiczność Piwnicy pod Baranami, a występami w namiocie Teatru STU  stała się idolem tłumów walących w każdy wieczór na musical według Witkacego.

        Gonet – socjoloźce z zawodu, a prawdziwemu Człowiekowi Teatru z zamiłowania     (działalność w Teatrze STU, ale i  wspaniałe rozmowy z Krystianem Lupą) zawdzięczmy odkrywczą adaptację  powieści Michaiła Bułhakowa Mistrz i Małgorzata (Pacjenci – 1976).          

       Gierczak – niezapomniany odtwórca roli Karła w mojej scenicznej adaptacji, a inscenizacji Jasińskiego (według powieści Par Lagerkvista – 1967). Przejdzie do historii Teatru STU jako laureat największej ilości nagród aktorskich na polskich i międzynarodowych festiwalach

      Sawka  – najbardziej chyba utalentowany i wszechstronny malarz polski naszego pokolenia. Swoimi plakatami dla STU sprawiał, że  artystyczna ranga tych głośnych w świecie teatralnych wydarzeń rosła jeszcze  dodatkową siłą oddziaływania jego  prawdziwych arcydzieł  

K a r t a   t r z e c i a  – nie do końca na szczęście zapisana, to lista  Przyjaciół żyjących – świadków naszego wspólnego bytowania. Im w obliczu  jubileuszu dedykuję przesłanie mego prawdziwego  Mistrza – Tadeusza Kantora, który pojmował  trud losu   usiłującego znaleźć swoje miejsce w społeczeństwie artysty: „To nieprawda, że artysta jest bohaterem i zdobywcą niewzruszonym. Wierzcie mi, że artysta  to   c z ł o w i e k    b i e d n y   i   b e z b r o n n o ś ć  jest jego udziałem, w y b r a ł bowiem  s w o j e    m i e j s c a  naprzeciwko  l ę k u…”

        Przeglądając listę 39 nazwisk, które uzupełnić mają   Wspaniałą Dziesiątkę Tych  Co Odeszli, pamiętając jednocześnie  o królującej – zarówno nad  „wodami przeszłości”, jak i nurtem współczesnym – sylwetce  Ojca Dyrektora,  dostrzegam niesprawiedliwość wyboru: teatralna  emocjonalna pamięć dokonuje drastycznych korekt zdarzeń i spotkań, które miały wpływ na nasze życie –  prywatne i artystyczne  zarazem. Przecież każde  kolejne spotkanie z nimi  budzi u mnie  takie same – jak przed laty – emocje.

Zacznę od dwójki, którą  znałem od dzieciństwa. To  Jan Polewka  – sąsiad z Krupniczej 22 (słynna siedziba Związku Literatów ) i  Jerzy Fedorowicz, Przyjaciel Domu, uczęszczający z moim bratem Stanisławem, profesorem krakowskiego Uniwersytetu Ekonomicznego, do V Liceum. Nigdy nie przypuszczałem, że  zamienią się rolami: Jasiu, świadom kłopotów politycznych swego słynnego Ojca,   pozostał wierny teatrowi; Jurek przeciwnie – zamienił scenę, na której schronił się Jego Ojciec  na arenę polityczną  (po kilku kadencjach poselskich jest obecnie senatorem). Potem pojawili się w moim życiu – w roku 1964 –   Janusz Szydłowski i Jerzy Stuhr, jako aktorzy Studenckiego Teatrzyku Sowizdrzał,  przynależnego do Kombinatu Twórczego „Sowizdrzał”. Szydłowski już wtedy, jeszcze przed wokalnymi popisami na Jaszczurowej estradzie Teatru STU, ostrzył swoje bel canto w publicystycznych montażach  wydziałowej, polonistycznej  scenki,  a student filologii Stuhr   szokował teatralnym instynktem, który zawiódł  go – zanim został  „rewizorem czasów odnowy” – najpierw do Teatru STU, a następnie do PWST. Szydłowskiego – dziś  dyrektora wymarzonej przez siebie placówki krakowskiego Teatru Variete – pamiętam jako perwersyjnego amanta w szokującej prezentacji poglądów Ojca Masochizmu (Kobieta-Demon). Stuhr na zawsze pozostanie w pamięci nie tylko jako  Kontrabasista czy Hamlet najlepszej sceny zawodowej, jaką był  w latach 70. Stary Teatr  – jeszcze   bardziej przekonała mnie o  jego możliwościach debiutancka kreacja Wielkiej Stopy w Pożądaniu schwytanym za ogon Pabla Picassa, zrealizowanym przez  Jasińskiego na „najmniejszej scence świata”  przy Brackiej 15 w Krakowie w roku1969. Wracając  zaś do „Sowizdrzała”, trzeba pamiętać, że  na początku lat 60. nad  wieloma zespołami tego  Kombinatu   panował  Leszek Aleksander Moczulski, niezawodny mój   przewodnik po klubie Nowy Żaczek  i zdolny nauczyciel obowiązkowego kursu tańców suwalskich, których „metafizykę” pamiętam do dziś, mimo że mnie kształtowały Jaszczury, gdzie królowała zawsze niezawodna kompanka Nina Repetowska, szefowa konkurencyjnego z Sowizdrzałem – Hefajstosa,  Z Niną poznał mnie Edward  Chudziński, jeden z Jaszczurowych  bywalców (trójcę klubowych „muszkieterów”  stanowili w II połowie lat 60:  Artur Bober –  historyk, późniejszy prezenter Telewizji Kraków, Jan Konieczkowski – potem inspektor  finansowy i wspomniany Chudziński – polonista, wtedy asystent krakowskiej WSP, a już wkrótce jeden z założycieli miesięcznika „Student”.  Jemu   zawdzięczam nie tylko pierwsze rozmowy o „studenckiej teatralności”, ale  i kilka znaczących odpowiedzi na dręczące nas pytanie – dlaczego najpierw Spadanie, a dopiero potem Sennik polski;  nota bene : nad konstrukcją rewolucyjnych – jak się okazało – spektakli spędziliśmy wiele dni. To z  nim  także – jako redaktorem „Kuriera Akademickiego” dokonywałem korekt pierwszego mojego artykułu  o Teatrze STU – Od Osborne’a [pierwszy spektakl STU „Nie do obrony” 1966] do „Spadania”,  analizy trafnej, bo osadzającej nasz zespół w samym środku polityki, chociaż „Teatralna zmiana warty” odbywała się powoli i bunt pierwszych sezonów podlegał realizacji  buńczucznego hasła: „Teatr, który nie potrzebuje dramaturga”. Brała w nim udział – obok Jasińskiego i Łukowskiego –  studencka  plejada „młodych zdolnych” z krakowskiej PWST,  jak  Grażyna Malec  i  Wojciech Pszoniak. Uwiedli swoimi talentami niewiele od nich starszego pedagoga –  Edwarda Dobrzańskiego, który jako dziekan uczelni, zwalczającej przejawy twórczej samodzielności, wyłamał się z szeregu artystycznej profesury i zrealizował z tą  dwójką  znakomitą  studyjną Lekcję Ionesco (1967). Do Teatru STU akces zgłosili jednocześnie   Jerzy Trela (Pamiętnik wariata, ale  i Kobieta – demon  perwersyjna estrada według tekstów Sacher-Masocha – 1968) i  Olgierd Łukaszewicz, twórca poetyckiego spektaklu według  Harasymowicza  Lichtarz ruski – 1967, dziś znany i popularny dzięki kreacjom filmowym prezes ZASP, a także   Mieczysław  Franaszek – ekspresyjny odtwórca monodramu o Bułacie Okudżawie, bardzo wszechstronny wykonawca dziesiątków ról scenicznych, któremu żywioł aktywności nakazał  dodatkową samorealizację w trudnym zawodzie fotoreportera–globtrottera.  Pszoniak i Trela stali się jednymi z pierwszych bohaterów mojego cyklu Twarze Teatru, w którym wbrew teatralnej warszawce postanowiłem wylansować grupę „aktorów prowincjonalnych”.  Prawdziwą gwiazdą początków „romantycznego klasycyzmu”, jak nazwałem  przed-Spadaniowy okres  STU,  była  dziewczyna  zjawiskowej wręcz urody – Danuta Maksymowicz (Kabała według Leśmiana, grana w 1968 roku w Jaszczurach). Najsympatyczniejszym enfant terrible zespołu z tego okresu pozostał  Wiesław Wójcik, aktor tak wszechstronny, jak niewykorzystany. Wiem, co mówię, bo  zostałem przez niego dopuszczony do jednej z jego artystycznych „tajemnic ostatecznych”, a  była nią  prywatna filmowa wersja Fredrowskiej Zemsty, w której zagrał… wszystkie role.  

             Premiera Spadania (1970)  to był prawdziwy wysyp talentów  aktorskich nie-studentów PWST, którzy dopiero z czasem stali się profesjonalistami.  Najbardziej aktywni i       najbardziej wierni Teatrowi STU: Włodzimierz Jasiński i Franciszek Muła  pozostali do dziś  znaczącymi  wychowankami pierwszego aktorskiego Studia Teatru STU, którego program miał być wyzwaniem dla polskich uczelni teatralnych. Włodzimierz Staniewski  od razu po Spadaniu zaliczył  „lekcję” Grotowskiego, dzisiaj zaliczany jest do ścisłej  czołówki twórców europejskiego teatru; miałem szczęście towarzyszyć w jego  Gardzienickiej Przygodzie Życia. Fascynująca  talentem i skalą głosu Olga Szwajgier – niegdysiejsza towarzyszka życia      Krzysztofa Szwajgiera, wspaniałego  twórcy muzyki  Spadania i Sennika polskiego – jest pedagogiczną  gwiazdą światowego formatu w zakresie emisji głosowego aparatu śpiewaka i aktora . Nie sposób nie wspomnieć o innych członkach aktorskich ansambli spektakli, które markę Teatru STU ukształtowały. Najpierw  dziewczyny ze Spadania – przede wszystkim   dwie najbardziej wyraziste  „Baśki”: Barbara Kruk-Solecka, potem aktorka  scen krakowskich (w Teatrze STU – pamiętna Matka z Szalonej lokomotywy)  i  Barbara Natkaniec-Pacułowa, aktywna  reporterka „Echa Krakowa”, wnikliwa recenzentka wszystkich kulturalnych wydarzeń. Zaraz potem  duet Exodusu  1974  – Małgorzata Siembab-Tusiewicz, po latach  przygody fotomodelki, długoletnia pracownica koordynacji artystycznej Starego Teatru i  Ryszard Radwański, po karierze w Teatrze STU – aktor wrocławskiej sceny, dziś wspaniały tłumacz i lektor filmowej zagranicznej kroniki filmowej. W moim wspomnieniu  wiele miejsca zajmuje męski „zastęp”  Sennika – obok  wspomnianych Bolka Greczyńskiego oraz krakauerów z wyboru: Włodzimierza Jasińskiego i Franciszka Muły – Tadeusz Smolicki, Jerzy Zoń, Józef Małocha. Ten ostatni po latach artystycznej przygody w Polsce i zagranicą powrócił na łono Teatru STU.  Smolicki i Zoń kształtują od lat swoją samodzielną drogę artystyczną: pierwszy – jako wspaniały, niezależny i oryginalny  scenograf, drugi – jako szef i prawodawca Teatru KTO, znanej w całym świecie  sceny plenerowej. W Senniku pośród zdolnej młodzieży nie trudno było rozpoznać  Krzysztofa Błońskiego, dziś znakomitego tłumacza z francuskiego, twórczego kontynuatora prac swojego Ojca – Jana.  Nie chcę też zapomnieć o Stanisławie Bysiewiczu, zdolnym asystencie AGH, najbliższym przez lata współpracowniku Jasińskiego w zakresie coraz bogatszej realizacji technicznej spektakli.

             W dobrej  (bo młodzieńczej) pamięci  o Teatrze mają miejsce odtwórcy bohaterów niezwykłej w swej oryginalności wersji  powieści Bułhakowa – Olga Titkow-Stokłosa, dzisiaj aktorka i  warszawska prominentka kultury, Dominique   Lesage –  „polski Francuz”, od lat profilujący naszą wersję Canal+ czy Andrzej Słabiak, powracający do Polski po latach amerykańskiej artystycznej  przygody. A wśród solistów Szalonej lokomotywy (kręciłem dokument o narodzinach tego spektaklu Witkacy pod namiotem – 1977), obok Zofii Niwińskiej, Haliny Wyrodek, Barbary Kruk-Soleckiej, Marka Grechuty, Jerzego Stuhra, Włodzimierza Jasińskiego – piosenkarska gwiazda pierwszej wielkości, czyli Maryla Rodowicz. Wszyscy, teraz i wcześniej przywołani,  zaistnieli dzięki plejadzie kompozytorskiej, na której czele mają miejsce  Janusz Stokłosa –  autor muzyki do Exodusu Moczulskiego – 1974,  potem kompozytor  polskiego hitu Metro oraz  Jan Kanty Pawluśkiewicz – wraz z Grechutą współautor musicalu Szalona lokomotywa, fascynujący  do dziś swoimi dokonaniami.

             I jeszcze jedno: nie byłoby ani Teatru STU, ani jego przedstawień, gdyby nie grupa inspicjencko-asystencka Ojca Dyrektora, z których najbardziej cenię   Andrzeja Bogunię-Paczyńskiego – wzorowego dokumentalistę, Szczęsnego Wrońskiego – powieściopisarza i poetę  oraz Grażynę Solarczyk, która prowadzące aktora światło  sceny zamieniła  w STU na  stałe, bardziej jeszcze  stresujące, inspicjenckie  miejsce w kulisie, gdzie na długo pozostała…

                                                                       *

 Coś chciałbym jeszcze dodać. Stoję przed Wami  dzisiejszej nocy, jak kiedyś stałem w ławce szkolnej, wywołany do odpowiedzi.  O nikim – chyba – nie zapomniałem… Nie zapomniałem o wszystkich, o których nie chcę zapomnieć.  To prawda, Panowie i Panie…

Krzysztof Miklaszewski

Zapisane w Londynie  17 lutego 2016 roku,  nie wygłoszone w Krakowie (jak planowałem)  20 lutego 2016 roku. Dlatego poprawione  na początku marca 2016 nad Tamizą.


Przedruk za zgodą redakcji kwartalnika kultury i edukacji teatralnej SCENA


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko