Wacław Holewiński – Mebluję głowę książkami

0
340

Wacław Holewiński



Mebluję głowę książkami


mebluje-glowe



Gdybyż mu się chciało…

 

wczoraj-na-wyrywkiSą książki, które czyta się z wypiekami na twarzy od pierwszej do ostatniej strony. To raczej rzadkość. Są takie, które ciska się ze złością w kąt po kilkunastu stronach. Są też takie, w których znajdujesz zdanie, akapit, jakiś fragment, który cię urzeka, daje do myślenia, weryfikuje Twoją wiedzę. Tak też jest z tą książką. Warto po nią sięgnąć? Absolutnie! Warto czytać każdy tekst? Nie warto!

Po kolei. Karol Zbyszewski znany jest polskiemu czytelnikowi (czy na pewno znany?) tylko z jednej, fantastycznej zresztą książki – pamfletu „Niemcewicz od przodu i tyłu”. Wikipedia podaje, że w Londynie wydano mu siedem książek – żadna nie zdobyła nawet grama popularności tej pierwszej. I nie ma się co dziwić. Ale oto, dwa lata temu, Wydawnictwo LTW postanowiło przypomnieć dwie z nich – łącząc je, nie wiedzieć czemu, w jedną książkę.

„Nogami do sławy” to zbiór tekstów Zbyszewskiego poświęconych piłkarskim mistrzostwom świata z 1974 (także eliminacjom do nich). Wielki, wielki sukces polskiej drużyny, opisany przez fanatyka futbolu. Gdyby pominąć niektóre zdania-perełki („Na polskim polu karnym każdy Anglik był pilnowany niczym przestępca skazany na dożywotnie więzienie.”), spokojnie tę część (64 strony) można sobie darować. Nawet dla takiego wariata futbolowego jak ja – nic w tych sprawozdaniach nie budzi już emocji.

Przejdźmy więc do „Wczoraj na wyrywki”. O ileż one ciekawsze! Ale znów pytanie: czytać wszystko? A skąd! Czytać trzeba przede wszystkim znakomity tekst o królu Stanisławie Leszczyńskim. Nie waham się, gdyby Zbyszewskiemu chciało się rozwinąć ten felieton (?), zamiast dwudziestu pięciu stron napisać dwieście pięćdziesiąt – książka taka byłaby legendą nie mniejszą od „Niemcewicza…”. To ten sam poziom wiedzy, ta sama doza złośliwości, ironii, to samo, przenikliwe spojrzenie na naszą historię, na polskie szanse, obsesje, na nasze wady, na Europę, na naszych wrogów. Ale nade wszystko to język, którego pozazdrościć mogli Zbyszewskiemu nie tylko mu współcześni, ale i dzisiejsi, pożal się Boże, pamfleciści. Tak, autor „Stanisława Leszczyńskiego króla-emigranta” chłoszcze swego bohatera od pierwszej strony: „Jak koniokradztwo bywa dziedziczne w pewnych rodzinach cygańskich, tak opozycyjność wobec monarchów była główną tradycją w rodzinie Leszczyńskich”. Co i raz posyła pocisk: „Tylko atletyczny matoł, August II, pamiętał o Leszczyńskim. Nasyłał nań morderców, urządził aż trzy skrytobójcze zamachy. Żaden się nie udał. Leszczyński zamiast być wdzięcznym za te poczciwe dowody pamięci, zamiast radości, że ktoś jeszcze uważa go za groźną i niebezpieczną siłę, okropnie się przeraził.”. Ale, ale… Pewnie jak przy „Niemcewiczu…” wielu skupi się na tych, rzucanych przecież z wdziękiem, obelgach. To zły trop. Bo Zbyszewski był przede wszystkim znakomitym historykiem, szperaczem, człowiekiem, którego studia nie ograniczały się do jednego dokumentu. Każdą, najbardziej kontrowersyjną tezę umiał obudować sprawdzonym materiałem, godzinami studiów. „Zawodowy karciarz nie rozdaje przez całe życie tylu złych kart, ile Leszczyński napisał załganych listów. Był ich fontanną, fabryką, lawiną.” On te listy czytał! Jeden po drugim. I pewnie wiele razy! Leszczyński nie był dobrym polskim królem. Abdykował i uparcie próbował ten tron odzyskać. Abdykował i znów. I tak trzy razy. Łasił się do wszystkich możnych Europy, organizował armie, przegrywał, miotał się, aż wreszcie, dzięki ślubowi córki z Ludwikiem XV został… władcą Księstwa Lotaryngii. I to tam pokazał, że potrafi być władcą… idealnym. Szanowanym i kochanym. Gospodarzem lepszym od innych. Zresztą nie tylko gospodarzem. „Był urodzonym felietonistą. Pisał zwięzłe, żywe rozprawki na tak różne tematy, jak o miłości bliźniego, o niebezpieczeństwie dowcipu, o handlu, oszczędności, o zbytku, o rozkoszach, o szczęściu, o literaturze.” I znów: jestem pewien, że Zbyszewski znał te teksty króla-banity.

Dwa w tej książce jeszcze teksty, które czytać trzeba koniecznie. „Zgoda będzie zgubą” idzie w poprzek wszystkim twierdzeniom, że „tylko zgoda buduje”. Odwrotnie! To właśnie ferment, to granie na wielu fortepianach, dogadywanie się z wieloma wrogami, to umiejętność dostrzeżenia szansy tam, gdzie jej pozornie nie widać – jest polską szansą, nadzieją na byt niezależny, na naszą niepodległość. I znów piękny cytat: „Niemiecki kronikarz Dytmar, taki Goebbels z czasów Bolesława Chrobrego, notuje: «Na wschód od Łaby mieszkali Polanie. Dziwaczne to plemię nie chciało nic poczynać bez jednomyślnej zgody. Skoro więc trzeba było coś przedsięwziąć – większość póty kołami tłukła mniejszość, aż ją zatłukła lub do zgody przymusiła»”. Przykład za przykładem. Czasami to bolesna wiedza, ale… ale konieczna.

Tom kończy tekst o Kazimierzu Pułaskim „Bohater znający tylko klęski”. I znów… gdybyż chciało się Zbyszewskiemu rozwinąć temat, gdyby zamiast trzydziestu siedmiu stron… Gryzę się w język. Za późno… Już nie dopisze ani słowa. Widzieliście państwo jakieś relacje z nowojorskich parad Pułaskiego? Z tego wielkiego święta amerykańskiej Polonii? Przeczytajcie państwo ten tekst, a złapiecie się za głowę. Facet, który nie znał słowa „sukces”, synonim klęsk, staje się bohaterem dwu krajów. Jak to możliwe? Dowódca, który tracił ludzi w każdej bitwie, który nie potrafił rozliczyć się z powierzonych mu pieniędzy, człowiek, który gotów był iść na służbę do każdego, kto go zaprosi… Może to i dobrze, że Zbyszewski nie wziął się za tylu innych naszych herosów. Nie mam złudzeń, ściągnąłby ich z pomników w trymiga.

Czytając nie tylko te teksty Zbyszewskiego, odnosiłem wrażenie, że pisząc je, dobrze się bawił. Stukał w klawisze maszyny i zarykiwał się ze śmiechu. A jego czytelnicy? Nie mam wątpliwości: oni się też dobrze bawią. Ale z tej zabawy sporo zostaje w głowach. I czasami te pozostałości to gorzka refleksja!

 

Karol Zbyszewski – Wczoraj na wyrywki. Nogami do sławy, LTW, Łomianki 2014, str. 223.

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko