Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego

0
211

Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego




Kafka – kronikarz opresji

opowiesci-i-przypowiesciNa początek oddaję należne pierwszeństwo prawdziwemu znawcy twórczości Franza Kafki, Romanowi Karstowi, który w swoim studium „Drogi samotności. Rzecz o Franzu Kafce” (1960) pisał tak: „Pierwsze spotkanie z Kafką budzi uczucie grozy. Wydaje się, że wstępujemy do mrocznej krypty, gdzie odprawiają się upiorne obrzędy. (…) Przenosimy się, zdawałoby się, z realnego świata do w sferę urojenia, w kraj tysiąca zagadek.Ale to tylko pierwsze wrażenie. Im głębiej zapuszczamy się w czarny labirynt, tym więcej dostrzegamy światła. (…) W ciszy, którą autor otacza swoje postacie, rozlega się wołanie człowieka udręczonego samotnością. Z pustkowia wybiega droga do ludzi. Nierealne obrazy poczynają krążyć wokół rzeczywistości. Z dziwacznych wizji wyłaniają się klarowne tezy, tak bezwzględnie konsekwentne i bezkompromisowe, że graniczące z obsesją. (…) Twórczość Kafki jest próbą uporządkowania chaosu, w którym pogrążyło się według niego nasze stulecie (…) jako poszukiwanie nowych możliwości istnienia w życiu, które zadało kłam ludzkim wyobrażeniom o prawdzie i wolności”. O podstawowej metodzie twórczej Kafki, czyli zastosowaniu paraboli pisał Karst tak: „Z konkretnych elementów opisanych z naturalistyczną skrupulatnością powstaje nowy schemat łączący logikę z absurdem, rzeczywistość z fantazją. Z obrazów Kafki wyłania się paraboliczny model życia, nie dający się bezpośrednio urzeczywistnić w sferze empirycznej, ale pośrednio wskazujący, jak człowiek powinien postępować, i burzący złudzenie, że nasze życie jest rozumną i na moralnej zasadzie opartą jednością. Wizje kafkowskie są parabolami, metaforycznymi znakami ogólnych pojęć i problemów”.

Z tą grozą z pierwszego zdania zacytowanego fragmentu wywodu Karsta, to niewątpliwie przesada. Prawdziwą grozą to wieje z prawdziwego życia, ale warto sięgnąć po te pracę przed, po lub równolegle z lektura samego twórcy „Procesu” i „Zamku”. Państwowy Instytut Wydawniczy przygotował nowy zbiór utworów Kafki, najobszerniejszy (ponad siedemdziesiąt tytułów) ze wszystkich, jakie ukazały się do tej pory w Polsce. Znalazły się w nim tak głośne utwory jak „Przemiana”, „Wyrok” czy „Kolonia karna”, ale też mnóstwo utworów słabo pamiętanych, w tym licznych, kilkunastozdaniowych miniatur. Ci, dla których próba lektury tych utworów zgodnie z modusem Karsta byłaby zbyt trudna czy zbyt ambarasująca, mogą też podejść do niej  z mniej ambitnym nastawieniem, jako do opowiadań swoiście realistycznych, podejmujących liczne zjawiska codzienności, z których można wyczytać ułamki życia w Pradze czasów Kafki, acz materia literacka jest bardzo daleka od typowej rodzajowości. Nie jest to typowy realizm, do jakiego jesteśmy na ogół przyzwyczajeni. Jest to realizm niedopowiedzenia i niedokończenia, a przy tym przepojony absurdem. Nie ma tu początku ani końca, ani tym bardziej puent, jak przystałoby na klasyczny realizm. A właśnie, skoro o puencie mowa. Którykolwiek model lektury wybierzemy, warto odnotować puentę jaką ostatnio życie dopisało do dzieła Kafki. Na wiadomość o mianowaniu Cezarego Morawskiego dyrektorem Teatru Polskiego we Wrocławiu z nadania siły rządzącej, Krystian Lupa przerwał przygotowania do przedstawienia „Procesu” Franza Kafki na tejże scenie. Kafka po raz kolejny padł ofiarą polityki? Nomen omen? Znak czasu? Czy Lupa jedynie wyprzedził to, co nowe władze teatru (właśnie – władze, bo przecież nie miejmy złudzeń, że tylko Morawski będzie decydentem w tym teatrze) i tak by zrobiły? Przesadzam z analogią do czasów PRL i ówczesnych cenzorskich praktyk? Radykalnie uogólniające parabole Kafki miałyby przeszkadzać PiS? Niemożliwe? Nie te czasy? Przecież jednak wcale nie jest takie oczywiste, że to przesada. Wszak minister kultury PiS Gliński już raz usiłował cenzurować pewien spektakl tego teatru. Przecież niedawno oburzał się na to, że ideowo słuszny film o niejakim „Roju” nie znalazł się na liście tytułów konkursowych filmowego festiwalu w Gdyni. Ręczne sterowanie podległą mu dziedziną ma najwyraźniej we krwi. Może to efekt mimowolnych reminiscencji z PRL, którą  z racji swej metryki minister świetnie pamięta? Wizja kultury w wydaniu PiS zakłada, że nie ma być ona wielobarwnym, wielogłosowym, krytycznym dialogiem, zarówno w przestrzeni treści jak i estetyki, formy, lecz jedynie służebnym narzędziem, nośnikiem wartości, którym hołduje formacja rządząca. Mają to być wartości afirmujące naród polski i jego przewagi, podczas gdy krytyka jego ciemnych kart ma być zagrożona kodeksem karnym i najzwyczajniej odsiadką w pudle. Władza, którą dziś postrzegamy być może jedynie jako tylko skłonną do autorytaryzmu, jutro, przy braku wystarczającego oporu może szybko pogalopować w stronę zupełnie nie fikcyjnego totalizmu. Bo przecież każda władza demoralizuje, a władza absolutna demoralizuje absolutnie. A PiS zmierza, zgodnie z logiką odwiecznych, klasycznych mechanizmów politycznych, do totalizmu. Przesada? A kto w Sowietach, w okresie NEP przewidywał czas Wielkiej Czystki i Terroru lat 1937-1938? Kto mógł sobie wyobrazić proces i śmierć Bucharina, „ulubieńca partii”? Cenzura PRL, idąc tropem Władysława Gomułki odrzucała Kafkę jako twórcę „czarnej literatury głoszącej rozpacz i bezsiłę człowieka”, „literatury negacji”. W jej odbiorze utwory Kafki „oczerniały socjalizm i idealizowały jego wrogów”, choć zmarły w 1924 roku pisarz dalibóg nie mógł przewidzieć socjalistycznej PRL. Ten fakt jednak nie przeszkadzał w formułowaniu podobnej oceny. Dlaczego jakiekolwiek obiekcje miałyby przeszkadzać władzy PiS? Dziś nie ma ona – przynajmniej  na razie – całościowego monopolu na całym obszarze kultury polskiej, ale dlaczego z tego obszaru, na którym taki monopol ma, nie miałaby czerpać pełnymi garściami, eliminując „nurt negacji” i zamiast Kafki wystawiając spektakl o rzeczonym „Roju”? Na złość jurorom z festiwalu w Gdyni? A dlaczegoż by nie? Dlaczego miałaby okazać dystans i wielkoduszność? A w imię czego, z jakiej racji? Skoro dysponuje się narzędziami niezbędnymi do pognębienia wroga, dlaczego w nich nie korzystać? Przecież wróg, gdy odwojuje kraj, będzie w rewanżu bezlitosny. A więc szalejmy, póki czas po temu. „Gaudeamus igitur (…) dum sumus”. Dlaczego, skoro jest okazja, wzorem dawnego socrealizmu nie proklamować pis realizmu? W każdym razie nabrało dziś nowego sensu słynne zdanie wypowiedziane w 1968 roku przez Stefana Kisielewskiego: „Sprawa dostała się w ręce ciemniaków wyposażonych w absolutną, monopolistyczną władzę”.  Po tej dygresji wróćmy jeszcze do samego zbioru „Opowieści i przypowieści” i oddajmy raz jeszcze głos Karstowi: „Kafka należy do osobliwego typu pisarzy, których wysiłek skupia się na formułowaniu i komplikowaniu problemu a nie na jego rozwiązaniu. Wszystkie jego dzieła reprodukują (…) w przeróżnych odmianach jednakową sytuacje zasadniczą, ich fabuła jest zresztą bardzo nikła(…) krąży w miejscu i stale powraca do punktu wyjścia – jej treścią są bowiem niekończące się rozważania ludzi (…) jak osiągnąć cel dla człowieka nie osiągalny”. Czytajcie Kafkę, pisarza na każde czasy.

Franz Kafka – „Opowieści i przypowieści”, przekład Lech Czyżewski, Roman Karst, Alfred Kowalkowski, Juliusz Kydryński, Elżbieta Ptaszyńska-Sadowska, Anna Wołkowicz, Jarosław Ziółkowski, posłowie Karol Sauerland, Wyd. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2016, str. 582, ISBN 978-83-64822-51-3


Ludzie baśniowego Stambułu

stambul byl basniaTrudno uwierzyć, że wstrząsany dziś przemocą Stambuł, rządzony przez islamistów spod znaku Erdogana, co prawda innych nieco niż ci z ISIS, ale jednak agresywnych islamistów, był kiedyś fascynującym, orientalnym, ale nie pozbawionym akcentów kosmopolitycznych miastem, trochę tak, jak były nim kiedyś, za czasów „Arabia Felix”, Bagdad czy Kair. Co więcej, było w tamtym Stambule, mieście przecież tureckim, sporo cech charakterystycznych dla metropolii zachodnich, co odróżniało go od z gruntu wschodniej, azjatyckiej Ankary. Gdy znalazłem się w Stambule czterdzieści lat temu, w wakacje 1976, było to miasto spokojne, po którego zakamarkach można było wałęsać się bez obawy, a jakieś resztki tego klimatu kosmopolitycznego można było jeszcze wyczuć w powietrzu, w nastroju, a nawet pewnym wdzięku miasta. O takim Stambule opowiada w swoich powieściach Orhan Pamuk, choćby w tytułowym „Stambule” właśnie. W obszernym dziele „Stambuł był baśnią” opowiada o swoim mieście Mario Levi. Nie ma on epickiego talentu Pamuka, siły jego obrazowania, daru oddania zmysłowych właściwości świata przedstawionego. Dlatego nie ma u Leviego barwnego stambulskiego uniwersum, z jego barwami, zapachami i dźwiękami. Narracja Leviego jest dyskursywna, przeprowadzona przez percepcję faktów, poglądów, opinii, nie przez warstwę zmysłową. Autor opowiada  o losach licznych postaci, lecz nie w formie klasycznej fabuły, a raczej swoistego katalogu krzyżujących się losów ludzkich. Choć dla ułatwienia czytelnikowi poruszania sie w istnym tłumie postaci, Levi poprzedza właściwy tekst rodzajem katalogu personaliów czyli krótkimi, lakonicznymi ich charakterystykami, to i tak nietrudno w tej ciżbie się pogubić. Jednak jest to nie tyle nieważne, ile być może nieuniknione a nawet celowe. Nie sposób zachować stałą, czujną kontrolę świata kłębiącego się i pulsującego na ponad 850 stronach książki. Doznajemy wrażenia, że losy stambulczyków, żyjących, wyjeżdżających i opuszczających swoje miasto, a tym samym obraz „baśniowego Stambułu” staje się, pars pro toto, obrazem naszej zmiennej jak kalejdoskop, kruchej, zmiennej, niespokojnej, wędrownej cywilizacji.

Mario Levi – „Stambuł był baśnią”, przekł. Piotr Kawulok, Wyd. Sonia Draga, Warszawa 2016, str.854, ISBN 978-83-7999-551-6


Oczko w głowie tego Misia

dziewczyna-misiaPowszechną popularność przyniosła jej rola figlarnej i zalotnej przyjaciółki Ryszarda Ochódzkiego czyli Misia, w sławnej i legendarnej komedii „Miś” Stanisława Barei. W obsadzie filmu figuruje ona jako Aleksandra Kozeł, o czym prawdopodobnie mało kto pamięta.  Dała się też zapamiętać w roli zagubionej cudzoziemki w „Barwach ochronnych” Krzysztofa Zanussiego, w których czołówce figurowała jako Christine Paul-Podlasky. Krystyna Podleska urodziła się Londynie w rodzinie polskich wojennych emigrantów, tam też spędziła dzieciństwo i czasy szkolne. Tam też zaczęła się jej droga aktorska. A że od młodości utrzymywała częste kontakty z Polską, w tym głównie z osobami z kręgów artystycznych, więc jej drogi szybko przecięły się z polskim filmem. I choć nigdy nie weszła do kręgu tzw. wziętych i popularnych aktorek, to przypadło jej w udziale być jedną z ikonicznych postaci polskiego kina przełomu lat siedemdziesiątych, nade wszystko dzięki roli w „Misiu”.  I właśnie opowiada o tym wszystkim swojej rozmówczyni aktorka, dziś mieszkająca pod Krakowem. A opowiada o angielskim dzieciństwie i młodości, o rodowodzie swojej rodziny, o teatralnych londyńskich początkach, o ukochanych zwierzętach, o romansach, miłościach i mężach, o swoich filmowych przygodach z „Misiem” na czele, o znajomych i przyjaciołach, podróżach i swoim jednocześnie zwykłym i bardzo światowym, burzliwym, wędrownym życiu.

„Dziewczyna Misia. Krystyna Podleska w rozmowie z Klaudią Iwanicką”, Wyd. Edipresse, Warszawa 2016, str. 190, ISBN 978-83-7945-294-1


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko