Katarzyna Wójcik – Wiek nerwowy

0
482

Katarzyna Wójcik


Wiek nerwowy



wielopoleMam ostatnio pecha do polskich pisarzy młodszego pokolenia. Ilekroć sięgam po książkę o Polsce, napisaną przez autora urodzonego w latach 70. lub później (jak choćby reportaże Marcina Kołodziejczyka czy mini-powieść Jarosława Maślanka, z których moje recenzje ukazały się na łamach pisarzy.pl), nawiedza mnie myśl, że gorzej już być nie może. Nie jeśli chodzi o warsztat pisarski. „Diagnozy społeczne” (to jedno z ulubionych określeń takiego pisarstwa, używane przez recenzentów i krytyków), stawiane przez nich, przyprawiają w najlepszym przypadku o zawrót głowy. Żyjemy w czasach dekadentyzmu i skrajnego pesymizmu.


„Dekadentyzm jest zdradą, ucieczką, niedomyśleniem do końca.” Tak stwierdził Karol Irzykowski na początku XX wieku, kiedy ścierały się ze sobą rozmaite prądy filozoficzne i społeczne – m.in. organicyzm i utylitaryzm, scjentyzm, schopenhaueryzm oraz wciąż wówczas obecna romantyczna wizja świata, w którym uczucie dominowało nad rozumem – a do tego trudna sytuacja polityczna kraju, będącego od wielu lat pod zaborami. Doświadczenie schyłkowości i ucieczka przed naporem prądów myślowych i społecznych były więc niejako uzasadnione, choć przychodzi też pokusa określenia ich mianem wygodnych. Dekadentyzm bowiem zakłada pasywizm i destrukcję – zarówno w świecie wokół bohatera, jak i w nim samym – czego najlepszym i najbardziej znanym przykładem jest Leon Płoszowski z Sienkiewiczowskiego „Bez dogmatu”. Dekadent nie chce naprawiać świata, sam go niszczy, niszcząc też siebie. Ucieka przed podjęciem trudu myślenia i pracy nad sobą, znalezienia właściwej drogi w wymiarze intelektualnym i duchowym. To pozujący na intelektualistę, rozkapryszony i nieliczący się z nikim dyletant, którego życie zazwyczaj kończyło się samobójstwem.


Do refleksji nad dekadentyzmem skłonił mnie Wojciech Klęczar swoją książką „Wielopole”. Notka na tylnej okładce zachęca do sięgnięcia po te opowieści bywalców krakowskich knajp, spisane „ręką barmana” (tych, którzy jak ja, skojarzą natychmiast tytułowe Wielopole z Kantorem, pozbawię złudzeń – Kantora w tej książce próżno szukać). Dziesięć historyjek, każda okręcona wokół „człowieka przejściowego” (określenie z tylnej okładki), czyli kogoś w rodzaju outsidera życia społecznego. Dziesięć historyjek o nieudanych życiach, zmarnowanych szansach, piciu w knajpach, panienkach i kolesiach, wiecznych studentach, zaczynających coraz to nowy kierunek studiów, trwonieniu pieniędzy w kasynie, snach o potędze i szczęściu, zawiedzionej miłości i studentkach polonistyki („polonistkach-niedojebkach”), które idą na studia tylko po to żeby znaleźć męża (swoją drogą, to stwierdzenie bezpodstawne, skoro większość studentów polonistyki to dziewczyny). O pisarzu nieustannie planującym swoją twórczość, doktorancie psychologii, któremu alkohol zburzył naukową karierę, feministkach, z których tylko jedna była nią naprawdę i pacyfiście, zaciągniętym do wojska. Dziesięć historyjek o projektach życia i świecie wyalienowanych wartości (albo w ogóle ich braku) oraz dramacie polegającym na podporządkowaniu się im. O nieumiejętności odnalezienia się w postmodernistycznej rzeczywistości – choć raczej to tylko wymówka, żeby dalej spokojnie trwać w bezruchu. O braku samoakceptacji (bo czy brak akceptacji społeczeństwa nie wynika często z braku akceptacji samego siebie?), o fałszywej tragiczności bohaterów, którzy dramat swojego nieudanego życia zamieniają niejako w przyjemność, zmuszając czytelnika do współczucia im.


Z jednej strony ten dojmujący pesymizm mobilizuje do podjęcia działań, pracy nad sobą i najbliższym światem. Żeby nie być jak oni. Nie zmarnować życia, nie obudzić się po dwudziestu latach z kacem i bez pamięci. Nie być dekadentem. Z drugiej – przynosi poczucie schyłkowości, bezcelowości istnienia, pasywizmu, chęć poddania się i popadnięcia w sceptycyzm. Bohaterowie tych opowieści nie mają głębi uczuć. Są powierzchowni, wręcz płytcy. Ich przeżycia wewnętrzne ograniczają się do wspomnień, smutku i żalu. To, co na przełomie XIX i XX wieku określano mianem nerwicy (dekadentyzm przez moment określany był mianem choroby, pewnego rodzaju neurozy), przerodziło się w XXI wieku w wypranie z uczuć i przeżyć wewnętrznych. 


Można zadać pytanie czy młodopolanom tuż po przełomie wieków udało się wyjść z dekadentyzmu, czy ta sama postawa ciągnie się od ponad wieku? Z pewnością nie pozostała ona bez odzewu wśród ówczesnych pisarzy – próbę podjęcia walki z dekadentyzmem podjął choćby Wacław Berent, łamiąc „Próchnem” i „Oziminą” konwencje literackie i podsuwając (zwłaszcza w „Oziminie”) zarówno bohaterce, jak i czytelnikowi, wachlarz idei i poglądów, niekoniecznie własnych. Jednak w okresie międzywojennym i powojennym postawy dekadenckie znikają, aż do XXI wieku.


Miarą wartości dzieła literackiego jest to na ile i jakie budzi ono przeżycia i emocje, czy skłania do refleksji czy też pozostaje obojętne. Taka pesymistyczna „diagnoza społeczeństwa” skłania do szukania, poprzez literaturę, leku na tę chorobę. W jakim stopniu ta „literatura bierności” rzeczywiście oddaje obraz współczesnego społeczeństwa – dekadentów?

Wojciech Klęczar, Wielopole, Wydawnictwo Forma, 2016.


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko