Jacek Bocheński – Nieistnienie i inne

0
212

Jacek Bocheński 


NIEISTNIENIE i inne


bochenskiKonstancin. Mój osobisty real. Dom Pracy Twórczej ZAiKS-u. Pod wielkim parasolem, na ozdobnych, pomalowanych białą farbą, metalowych krzesłach z narzuconymi na siedzenia poduszkami odpoczywają dwie przyjaciółki, moje czytelniczki, tłumaczka literatury angielskiej i historyczka sztuki.

– Mistyczna Justyna Dąbrowska – mówi tłumaczka.

– Nie – sprzeciwia się historyczka sztuki. – Córka Ireny Lewandowskiej i Witolda Dąbrowskiego, poety, publikowała w “Tygodniku Powszechnym”, wydała książkę.

– Tak, tom rozmów ze starszymi ludźmi, byliśmy na promocji. Justyna Dąbrowska, ale inna. Gdzie byliśmy na tej promocji? – tłumaczka zwraca się do mnie. – Jest takie miejsce w Warszawie. Gdzieś na Gałczyńskiego.

– Jak to inna? – przerywa historyczka sztuki. – Przecież on pisze o Justynie Dąbrowskiej. Są dwie?

– Ta druga, znikająca, jest wymyślona. To taka, która jest, ale zaraz potem jej nie ma. Czy ona w ogóle istnieje? – tłumaczka literatury angielskiej pyta znowu mnie.

Co na to odpowiedzieć? Mają wątpliwości. Historyczka sztuki nie zauważyła nawet jakiejś innej Justyny. Dąbrowska to Dąbrowska. Musi być ta sama. A ja wiem, że w literaturze istnieje tylko to, o czym czytelnicy sądzą, że istnieje. Robię, co mogę, żeby Justyna istniała w moim osobistym realu. Tymczasem ona znika i wtedy jedyną możliwą jej egzystencją wydaje się nieistnienie. Czytelniczki pytają, jak w końcu jest. Istnieje czy nie istnieje? Skonsternowany mówię:

– To zależy od was.

– Wymyślił ją – mówi tłumaczka do historyczki sztuki. – W rzeczywistości ta jego Justyna nie istnieje.

– Ale to jest przecież bohaterka mojego romansu – wołam.

– Dobrze. Dzieci z tego nie będzie – stwierdza tłumaczka.

– A, nie wiadomo. Zależy, jakich – próbuję postawić jeszcze na swoim. Myślę, że mogłyby się na przykład urodzić wspólne utwory.

Jednak przyjaciółki nie reagują na to, zmieniają temat i nie wracają do sprawy.

Rozstrzygnęły ją. Justyna nie istnieje. W każdej sprawie decyduje przecież nie faktyczny stan rzeczy, lecz narracja o rzeczy. A narracje mogą być różne i sprzeczne z faktami. Tak teraz jest. I nie bardzo możemy mieć o to pretensje, bośmy sami wymyślili i udowodnili, że wszelkie fakty są wątpliwe, tylko narracje niewątpliwe. W mojej narracji Justyna istnieje, ale w narracji czytelników o mojej narracji może nie istnieć, a narracja czytelników jest ważniejsza.

Muszę z naciskiem podkreślić: to, co tym razem tu piszę, nie jest jedną z moich opcji dla Justyny. Nie należy do tej serii. Natomiast przychodzi mi do głowy, że sama Justyna mogła niespodzianie obrać taką opcję dla romansu, tylko otwarcie tego jeszcze nie mówi. Ale już w nim nie istnieje, nie będzie istnieć i nigdy nie istniała. To będzie jej narracja.

Na moje dalsze opcje dla niej przyjdzie czas.

IDYLLA

Piąta opcja dla Justyny. Życiowa, przyjemna.

Justyna odzyskuje pamięć. Coś jej świta czasami z rana, czasami pod wieczór, kiedy idzie między dworcem a redakcją w jedną albo drugą stronę i myśli. Może ten romansopisarz, który na Krakowskim Przedmieściu majaczy jej w głowie, był miły. Jeśli sobie przypomina, było chwilami jakoś tak przyjemnie. Nie żeby znów super, ale trochę musiało być. Nie nadużył praw gatunku, trzeba mu przyznać, ani powieściowego, ani erotycznego. A mógł, jak to się mówi, polecieć mocnym jakimś motywem, brutalnie zasunąć, jak to się mówi, na wejściu, od razu z grubej rury, czyli, jak to się mówi, fajnie. To by się podobało publiczności, ale niekoniecznie Justynie. Mógł polecieć mrocznością albo przemocą, pornografią albo horrorem, rakiem w przedśmiertnej fazie, albo zwykłym chamstwem, polecieć nawet czymś z cieńszej rury, zdradą, zazdrością, podejrzeniem oszustwa, takimi tam szablonami, pomijając trupy i samobójstwa. Nie poleciał. Nie lubi, widać. Nie lubi takich bombowych początków romansu. To dobrze. Woli w ogóle romanse w wersji soft. Sam jest bezpieczną wersją soft samego siebie. No przecież. Taki majaczy Justynie w odzyskiwanej pamięci. I może go trochę szkoda. Czy to nie ten, którym kiedyś bardzo się zachwycała? Miałby teraz pójść całkiem na rozkurz? I byłoby po romansie?

Nie! Dlaczego aż tak? To jakaś lekkomyślność. Zupełnie się go pozbyć? Justyna czuje nagle, że taka strata byłaby dla niej za wielka. On jednak jest jej potrzebny. Nie wiadomo dobrze, do czego, ale jest. Aaaa! Przypomina sobie, zapytał, czy jest jej potrzebny. Tu w Lublinie na Krakowskim Przedmieściu, na tej ulicy, tak, tak, w tym miejscu raptem przystanął i zapytał, czy jest jej potrzebny. Ona go zapytała: w jakim sensie? Powiedział : nie wiem, tak w ogóle. Nie odpowiedziała na to, bo co mogła odpowiedzieć? Też nie wie. Albo nie pamięta.

Rzeczywiście, nie poleciał rynkiem i nie poszedł na chama, nie lubi, zdaje się, ale co wobec tego lubi? Może ją trochę? Ją? To przecież jest niemożliwe i nie wolno jej było tak pomyśleć. Myśli przez dwie albo trzy sekundy przechodząc Krakowskim Przedmieściem i zaraz przestaje.

Ale chyba już wie, co on lubi. On lubi ogrody. Zamajaczyły. Ogrody są przyjemne. Czy to był romans? Taki ogrodowy? Przecież raje są ogrodami. Może dalszy ciąg romansu byłby ogrodowo-rajski, gdyby był? Może on lubi takie romanse i potrafi tworzyć takie, jakich nikt nie tworzy, takie nietandetne w wersji soft. Jeśli to jest ten, którym się kiedyś zachwycała, to ten prawdopodobnie by potrafił.

Ich romans mógłby być piękny jak serenada, nietrudny i sentymentalny, do tego stopnia niezwykły. Nie wiadomo, skąd to wiadomo, ale wiadomo. I na pewno kończyłby się szczęśliwe, jak powinien romans, oczywiście, nie mógłby inaczej. Aż tak byłby piękny.

Ona ma w torebce telefon komórkowy. Uświadamia sobie, że ma go pod ręką, w tej chwili, tu na rogu Krakowskiego i Przechodniej, który właśnie mija. Może w tej sekundzie sięgnąć do torebki. Teraz. I zadzwonić. Umówią się.

Tak, a potem pójdą do ogrodu. Wezmą się za ręce, poczują je, ale zaraz będą musieli się upewnić, ze je mają, jedną w drugiej, dlatego jedna drugą będzie musiała uścisnąć, coś im uderzy do głowy, jeszcze raz będą musieli się przekonać, że tak z tymi rękami jest, i jeszcze raz , i wiele razy jeszcze będą się przekonywać idąc do ogrodu. W realu.

Ach, jakie dobre są ogrody!

POWSZEDNIOŚĆ

Czwarta opcja dla Justyny. Życiowa, smutna.

Justyna, nie dość, że pracuje w Lublinie, to jeszcze przeprowadziła się do Chełma. Teraz musi do swojej redakcji jeździć z miasta do miasta.

W romansie literackim wystarczyłoby napisać jedno zdanie: Justyna się przeprowadza. Reszta byłaby jasna. Spust zostałby otwarty i wytoczyłby się wszelaki real z tysiącem spraw i rzeczy, które oznacza przeprowadzka. Ogólne urwanie głowy. Człowiek nie wie, czego się chwytać, prześcieradła czy patelni, ginie wśród gratów, odechciewa mu się wszystkiego, całej tej przeprowadzki, już ledwo żyje. Romans uczuciowy pasuje do takiej sytuacji jak pięść do nosa. Nie ma mowy o miłości, kiedy trzeba zainstalować pralkę, a ona nie chce działać, bo właśnie się zepsuła, jasny gwint.

Justyna przytłoczona przedmiotami i nieporządkiem, zapada się pod ziemię. Nie ma Justyny.

Niestety, na przeprowadzce kłopoty się nie kończą. Udało się poukładać rzeczy i posprzątać, nawet zrelaksować się wśród lilii na wsi, przytulając pieski podczas burzy. Ale co z tego! Trzeba rano jechać autobusem do Lublina, iść potem z dworca autobusowego do redakcji, a wieczorem znowu do tego dworca, żeby wrócić na noc do domu w Chełmie. Tak przez trzy dni pod rząd każdego tygodnia. Po pewnym czasie okazuje się, że to męczy. Życie w Lublinie było nieznośne, jednak Justyna przeliczyła się chyba z siłami. I niech romansopisarz nie plecie jej bzdur o samorealizacji. A ją boli noga. Małe skaleczenie, ale Justyna nie może chodzić. Źle się czuje i jest bliska załamania. Taka to samorealizacja. Tyle na razie może mu powiedzieć. Bez pozdrowień.

HARMONOGRAM

Trzecia opcja dla Justyny, pośrednia, praktyczna. 

Dotyczy: romansu. 

Justyna nie ma czasu. Praca, ta nowa, chwilowo się skończyła, ale jest dawna praca i Justyna wróciła po urlopie do redakcji. Trochę sobie nawet przypomina, co było, kiedy jej nie było. Miała ten przyszły urlop, który ewentualnie miała mieć po pracy i już właśnie go miała, już właśnie jest po urlopie, może wręcz urlop był pracą albo praca urlopem. Lilie na wsi przekwitły, psy bały się burz, coś tam się działo, to znaczy nie, nic, tak czy owak Justyna jest znowu z koleżankami w redakcji. I nie ma czasu. Wieczorami bardzo zmęczona. A ta nowa praca dobiegła wprawdzie końca, jednak w przyszłości może się jeszcze powtórzyć. To doradztwo zawodowe dla młodych osób, uczestników jednego z projektów unijnych. 

Ludzie wiedzą, jak to się dziś na nic nie ma czasu, nikt go nie ma, kto pracuje, wszyscy nieustannie gonią do pracy albo z pracy, wszyscy skonani, ale żeby ktoś nie miał czasu na miłość? No nie! Na to już jakoś każdy zawsze znajduje czas. Zwłaszcza kobieta, jeśli chce, na pewno znajdzie. Tak sobie ludzie myślą i Justyna wie, że oni tak myślą. Jednak takie myślenie jest anachroniczne. 

W dwudziestym pierwszym wieku ambitna zawodowo kobieta może nie mieć czasu na miłość, ponieważ w jej hierarchii potrzeb miłość nie musi być najważniejsza. Współczesna miłość jest w ogóle mniej warta z powodu nieograniczonej dostępności, łatwo przychodzi, łatwo odchodzi, ważniejsza jest samorealizacja, miłość może poczekać.

Firma ze swoimi terminami nie poczeka.

Regulamin firmy nie przewiduje romansów ani w znaczeniu uczuciowym, ani literackim. Timing prac jest ściśle odmierzony. W tym momencie Justyna jest zajęta, przepraszamy. Ale proszę nadal próbować. Justyna is busy. Please try again.

Koniec opcji trzeciej. Nie koniec romansu.

(Blog II Jacka Bocheńskiego)

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko