Andrzej Wołosewicz – Zanikające znaczenie literatury

0
217

Andrzej Wołosewicz



Zanikające znaczenie literatury

 

Aleksander Kobzdej            Narzekaliśmy na tych łamach wielokrotnie i wielogłosowo na marginalizację i lekceważenie tego, co dla nas ważne – literatury. Chociaż ja starałem się nie biadolić ponad miarę forsując tezę, smutną tezę, że literatura jest na marginesie ludzkich potrzeb, a poezja na marginesie tego marginesu. Teza jest smutna, ale tylko dla mnie (i kilku podobnych), bo świata wcale nie zaludniają szpalery płaczek po literaturze, żaden taki szloch nie wstrząsa kulturą. I dobrze, nauczmy się – i to też powtarzałem – nie decydować o potrzebach innych. Ja wiem, że humanistyka, Ogólnie Ważne Wartości itd., ale ogólnie to człowiek powinien być raczej dobry niż zły nawet gdy nie czyta. A przypominam, że czytanie w historii ludzkości jest bardzo późnym wynalazkiem (i do zbawienia niekoniecznym), który także „się spóźnił” w wyścigu po uwagę naszych pozostałych aktywności: oglądania, gadania, słuchania, nic nie robienia itd. zatem wyzbądźmy się nieuzasadnionego przekonania, że literatura (i kultura w ogóle) była kiedykolwiek naszym powietrzem, więc podnosimy larum, bo przestajemy oddychać i za chwilę się udusimy. Nic z tych rzeczy.

            Tyle podsumowującego przypomnienia kilku banałów. Niebanalne jedynie, i chyba wymagające psychiatrycznych interwencji, wydaje mi się to, że jeszcze są, bywają publicyści, którzy zdają się pozostawać w paradygmacie „literatury (kultury) jako powietrza”. Oczywiście jestem w stanie to zrozumieć jako postulat, ale nie jako tęsknotę za (u)traconą krainą literackiego szczęścia. Nigdy takiej krainy w wymiarze społecznym, socjologicznym i cywilizacyjny nie było.

            Ale częściowo wypada przyznać wszelkim narzekaczom rację. Najpierw dlatego, że my będący w centrum literatury, a każdy z ludzi jest centrum swego świata!, mamy z natury rzeczy, z powodu owego usytuowania skrzywiony obraz: to, co dla nas ważne ma tendencję do stawania się ważne w ogóle, ważne samo w sobie itd. I z pułapki centralnego usytuowania nie ma raczej wyjścia.

            Po wtóre przyznaję im rację, że staczamy się, jeśli idzie o społeczne zainteresowanie i społeczną ważność i doniosłość literatury po równi pochyłej. Tak rzeczywiście jest, ale – wracam do pierwszych moich tez – ta równia pochyła zawsze pozostawała na marginesie razem ze wszystkimi naszymi literackimi pasjami. Tu się chyba zasadniczo różnimy.

            Teraz chciałbym przedstawić nieco bardziej rzeczowe argumenty na poparcie swego stanowiska niż własne przekonanie, obserwacje, doświadczenie na polu literatury tak krytyczno-literackie jak i czytelnicze. Myślę o badawczych ustaleniach Maryli Hopfinger z jej tekstu „Literatura między sztuka a komunikacją” z niezwykle pouczającej książki (zbiorowego autorstwa) „Obraz literatury w komunikacji społecznej po roku 1989”, książki wydanej przez Instytut Badań Literackich PAN (Warszawa 2013), na którą trafiłem ostatnio. Zważcie na jej tytuł, wszak dotyczy dokładnie tak interesującego nas okresu, dotyczy naszych ważnych społecznie przemian. A pomieszczone teksty (siedemnastu autorów!) poruszają problematykę, która nas tak drażni, czemu dajemy wyraz wszędzie gdzie się da, na naszym portalu także. Co zatem twierdzi Hopfinger?

            Pokazuje społeczne przygody literatury jako całości przed rokiem 1989 i po. Jej zasadnicze tezy są następujące:

1. „Literatura piękna była głównym źródłem norm języka ogólnopolskiego i podstawową drogą ich rozprzestrzeniania się w społeczeństwie. Sprzyjały temu konwencje form podawczych literatury, sposoby jej udostępniania czytelnikom. Utwory literackie były drukowane jednolitą czcionką w regularnych wersach ułożonych jeden za drugim, strona za stroną, podzielone na akapity. Zawarty między okładkami książki tekst miał stabilną postać typograficzną. Sposób jego zapisu nie zatrzymywał uwagi czytelnika. W Polsce taki wizerunek literatury funkcjonował do lat sześćdziesiątych, a w jakimś stopniu nawet do lat osiemdziesiątych XX wieku (z akcentem na uwikłanie losu bohaterów w trudną Historię i problematykę patriotyczną).”

2. W tym obrazie, niezależnie od różnorodności gatunków literackich i funkcjonowania różnych obiegów literatury „podstawą omawianego wizerunku były wyłącznie dzieła i arcydzieła, literatura wysoka i wysoki obieg. Taki wizerunek przekazywały podręczniki akademickie i szkolne, oficjalna krytyka literacka oraz inne instytucje kultury literackiej.”

3. Dzięki rozprzestrzenianiu się tego dość jednolitego wzorca literatury i jego przemian głównie związanych z wpływem stylu potocznego forsowanego przez takie źródła wzorców językowych jak prasa „język stał się teraz naprawdę ogólny i masowy a nie jak uprzednio: elitarny i literacki. Taki kierunek przemian nie sprzyjał podtrzymywaniu dominującego  wcześniej wizerunku literatury. Stwarzał zbyt duży dystans między językiem literatury pięknej a językiem używanym przez prawie wszystkich.”

4.  Teraz „teksty pisane nie wypełniają już jak dawnej niemal całej przestrzeni komunikacyjnej. Obok nich coraz więcej miejsca zajmują przekazy audialne i audiowizualne. Poza tym literatura piękna oraz inne dzieła artystyczne tracą w tym kontekście dawną siłę i moc oddziaływania. Muszą konkurować o uwagę i uznanie odbiorców z przekazami nieartystycznymi. Paradygmat sztuki w ogóle, a w raz z nim mocna, bezdyskusyjna pozycja literatury  w kulturze słabnie.”

5. Ten stan rzeczy jest nadto silnie modyfikowany przez jedną ważną kwestię: „Po przełomie 1989 roku to właśnie literaturę oskarżano przed wszystkim o zbytnią dyspozycyjność wobec władzy ludowej. I nie chodzi o to, w jakim stopniu zarzuty te były uzasadnione. Doświadczenie minionego czasu było dojmujące, nierzadko traumatyczne. Stało się udziałem wszystkich – nie mogło ominąć literatury. Literatura – szczególnie wyróżniona dziedzina kultury, usytuowana wysoko w hierarchii wartości – w wymiarze realnym okazała się domeną niezbyt uprzywilejowaną.”

6. W sytuacji odzyskanej wolności „literatura, która wyróżniała się w walce o wolność, straciła usankcjonowane długą tradycją prawo wypowiadania się w imieniu zbiorowości. Została uwolniona od tej powinności i zdana na inne strategie.”

Podsumowując przytoczone tezy trzeba powiedzieć, że najpierw literatura będąc z natury swej wysoką, miała bardzo ograniczony zasięg kulturowego rażenia a zmiany jakie w jej wnętrzu zaszły i zachodzą oraz jakie zachodzą w otoczeniu literatury choć powodują rozszerzenie jej oddziaływania („literatura pod strzechy”) paradoksalnie wcale nie rozszerzyły jej królestwa, bo pojawiły się inne, często dość odmienne niż druk jej formy (audiobooki, literatura elektroniczna itp.) i pojawiły się też – co ważniejsze – inne formy absorbowania naszej uwagi, formy znacznie bardziej skuteczne! Oczywiście Maryla Hopfinger dokładniej i bardziej szczegółowo nazywa, opisuje i analizuje te procesy niż ta moja ekspresowa relacja (odsyłam po nie do książki).

Uważając literaturę za najważniejszą ze sztuk nigdy nie miałem jej za istotną w świecie w ogóle. Ona jest centralna, istotna, najważniejsza w świecie, którego ja jestem Centrum, w moim świecie, ale to nie to samo. Radzę więc zanim kiedykolwiek zaczniemy lać swoje krokodyle łzy nad upadkiem świata literatury zmierzyć się z argumentami zaprezentowanymi przez Hopfinger, bo inaczej wyjdziemy albo na niezorientowanych ignorantów nie znających rzetelnych badawczych ustaleń, albo na idiotów nie potrafiących ich zrozumieć, czego nikomu nie życzę.

Można źle wartościować zachodzące zmiany (sam tak robię), ale nie można mniemać, że im zapobiegniemy naszym chciejstwem, że w ten sposób spowodujemy, by było inaczej niż jest. Nasza literacka chata skraja, coraz bardziej skraja. Udawanie, że kiedykolwiek była zamkiem czy pałacem niczemu nie służy. Pozostaje jedynie – i za tym optuję – upierać się, że my home is my castle albo – bardziej swojsko – że literat na zagrodzie równy i tak dalej…


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko