Krystyna Tylkowska – Czechow z szóstego piętra

0
120

Krystyna Tylkowska



Czechow z szóstego piętra

o Wujaszku Wani w Teatrze 6 piętro w reż. Andrzeja Bubienia


wania-akt1

 

  Sięgnięcie po Czechowa było niemałym wyzwaniem dla Teatru 6 piętro, znanego dotąd z lekkiego, komediowego repertuaru. Czy to jednorazowe doświadczenie, czy zaplanowane działanie, mające na celu zmianę wizerunku teatru? Niezależnie od tego, jakie były intencje twórców spektaklu, trzeba przyznać, propozycja repertuarowa pojawiła się w bardzo sprzyjającym momencie. Stała publiczność teatru wydaje się być przyzwyczajona do pewnego, raczej wysokiego poziomu artystycznego, a jednocześnie ma już prawo oczekiwać od ulubionej sceny czegoś więcej, niż farsy. Oprócz tego Teatr 6 piętro ma już pewną markę, jest dobrze zakorzeniony w świecie teatralnym, może się więc pokusić o zdobywanie kolejnych widzów, coraz bardziej wymagających.

  Bez względu na to, jakie są faktyczne cele, do ich realizacji potrzebny jest sukces przedsięwzięcia. Czy  w przypadku Wujaszka Wani można mówić o sukcesie? W dużym stopniu tak.

  Spektakl w reżyserii Andrzeja Bubienia jest raczej tradycyjnym odczytaniem dramatu Czechowa, jednak reżyser potrafi zrobić z tego atut. W rezultacie powstało solidne, tradycyjne przedstawienie,  które w takim kształcie artystycznym równie dobrze mogło powstać zarówno teraz, jak i kilkanaście albo kilkadziesiąt lat temu. Bubień w swej wizji scenicznej nawiązuje do tradycyjnych odczytań Czechowa (reżyser pracujący głównie w Rosji, w Polsce natomiast dający już niejednokrotnie wyraz swej fascynacji pisarzem i jego twórczością zdaje się być ekspertem w tej dziedzinie). W spektaklu jednak można również odnaleźć jego własne, reżyserskie interpretacje. Bardzo ciekawym rozwiązaniem wydają się na przykład ruchome ramy okienne, znajdujące się z przodu sceny. Chwilami pełnią funkcję pokoi, pomieszczeń w majątku, innym razem stają się czymś w rodzaju czwartej ściany, głównie natomiast służą do tworzenia żywych obrazów, fotografii. Wszystkie te stop – klatki, zatrzymania są bardzo wymowne. Gesty, sytuacje zatrzymane w drewnianych ramach są cytatami zarówno z różnych realizacji scenicznych Wujaszka Wani (rozpoznałam zaledwie kilka, jestem jednak pewna, że było ich więcej), jak i z różnych książkowych interpretacji dramatu Czechowa. Ten pomysł reżysera sprawia, że nawet aktorzy, do których gry można mieć pewne zastrzeżenia, mają swoje wielkie momenty w spektaklu.

 Z aktorami zresztą trudna sprawa. Wydawać by się mogło, że obsadzenie dramatu znanymi, w większości przypadków, nazwiskami, niekiedy w taki sposób, że dany artysta (fizycznie, bądź na podstawie wcześniejszych ról) sprawiał wrażenie kogoś wręcz wymarzonego do stworzenia danej czechowowskiej postaci powinno jak najbardziej przyczynić się do sukcesu, jednakże nie zawsze tak było.  O wybitnych kreacjach mówić można jedynie w dwóch przypadkach. Niani w interpretacji Ireny Jun oraz Iwana Wojnickiego, w którego wcielił się Wojciech Malajkat.

 Charyzma, niezwykła osobowość sceniczna Ireny Jun emanuje ze sceny, nawet, kiedy aktorka gra epizodyczne role. Tak też zdarzyło się  w tym przypadku. Jej Niania jest bardzo życzliwa, prostoduszna, jako jedyna pogodzona do końca ze swoim losem, a jednocześnie pełna dystansu i trochę ironicznej wyrozumiałości w stosunku do pozostałych bohaterów.  Ta postać, ilekroć pojawia się na scenie  – jest, trwa, nie tyle przyćmiewając innych aktorów, ile zmuszając ich do godnego jej partnerowania.

  Wojciech Malajkat stworzył arcy – czechowowskiego bohatera. Jego Iwan Wojnicki jest jednocześnie tragiczny jak i śmieszny. Jego zaloty do Heleny, jego mądrości życiowe naprawdę bawią, choć humor ten podszyty jest zawsze wielkim smutkiem. Ten wujaszek Wania za swoją ironią chowa mnóstwo głębokich emocji. Na początku pełen życia, naiwnej wiary w sens tego, co robi, stopniowo staje się coraz bardziej zrezygnowany, popada w letarg, z którego, jak czujemy, za chwilę się otrząśnie. Malajkat buduje swoją rolę precyzyjnie i oszczędnie. Jednocześnie wciąż zaskakuje, trzyma w napięciu, żonglując nastrojami bohatera i emocjami widza. Po raz pierwszy miałam wrażenie (nieobecne jak dotąd, nawet podczas lektury), że wujaszek Wania słusznie jest tytułowym bohaterem dramatu.  W innych adaptacjach to inne postaci wysuwały się na plan pierwszy, co wydawało mi się zresztą całkowicie uzasadnione. Jednak optyka przyjęta w warszawskiej inscenizacji zdecydowanie się broni, głównie za sprawą kreacji Wojciecha Malajkata. Chapeau bas!  

  Na uznanie zasługuje też Helena Anny Dereszowskiej. Bardzo spójnie, ciekawie poprowadzona rola. Przyznam, że nie lubię tej postaci. Bardzo mnie irytuje. W interpretacji Dereszowskiej natomiast nie odczulam tego, przeciwnie, bohaterka ta po raz pierwszy budziła we mnie współczucie, a nawet pewną sympatię.

  Gdy chodzi o pozostałych aktorów, miałam wrażenie, że role ich były mocno niedopracowane, potraktowane bardzo pobieżnie. Szkoda, bo gdyby w pełni wykorzystali swój potencjał, gdyby próbowali przez cały spektakl godnie partnerować trojgu mistrzom sceny, powstałoby przedstawienie wybitne. Kilka fragmentów sygnalizuje, czym byłby wówczas Wujaszek Wania z Teatru 6 piętro.

  Dla przykładu bardzo ciekawa wydaje mi się interpretacja roli Soni w wykonaniu Doroty Krempy. Młoda aktorka przekonująco pokazuje cały subtelny wachlarz twarzy bohaterki – dziewczynki, naiwnej pensjonarki, kobiety bardzo silnej i kruchej jednocześnie. Artystka ma swoje wielkie momenty, są jednak i takie, kiedy można odnieść wrażenie, że nie do końca podźwignęła rolę. Wykrzyczany ostatni monolog Soni (monolog skądinąd „popisowy”, o czym świadczy chociażby fakt, że co roku mnóstwo kandydatek na aktorki decyduje się wykonać go podczas egzaminów wstępnych) świadczy o tym, że aktorka nie osiągnęła jeszcze dojrzałości twórczej, niezbędnej do tej roli. Jak jednak tłumaczyć niedociągnięcia sceniczne innych, często bardzo uznanych aktorów?

  Piszę o tym z przykrością, gdyż pomimo tradycyjnej raczej wypowiedzi scenicznej reżysera, spektakl miał szansę stać się czymś znacznie więcej, niż grzeczną, niemal szkolną realizacją sztuki Czechowa i przedsięwzięciem, które wypada docenić. I choć dla trzech kreacji aktorskich naprawdę warto wybrać się do teatru, pozostaje duży niedosyt, zwłaszcza, że pozostali aktorzy kilkakrotnie dają próbkę swoich faktycznych możliwości, więc naprawdę szkoda, że nie rozwijają ich w pełni. 

  Stracone, przegrane życie, brak perspektyw, dążenie donikąd, wreszcie sytuacja, która na pozór zmienia wszystko, rozwiewa złudzenia, każe bohaterom poznać prawdę o sobie, a jednocześnie nadal każe im tkwić w tym samym miejscu, tyle, że już bez wcześniejszej ufności, poczucia sensu – wszystko to mocno wybrzmiewa ze sceny i zostaje w widzach jeszcze długo po spektaklu. Oczywiście, jest to zasługą Czechowa i jego ponadczasowego dramatu. Trzeba jednak przyznać, że swój udział mają też twórcy przedstawienia, którzy sprawili, że dramat ów został w sumie podany w ciekawej, atrakcyjnej formie. Wujaszek Wania okazał się w dużej mierze przedsięwzięciem ważnym, udanym. Mimo pewnych niedociągnięć w spektaklu można go z powodzeniem polecić każdemu, kto ma ochotę na dobrze spędzony wieczór z Melpomeną. Należy pogratulować twórcom oraz życzyć Teatrowi kolejnych ambitnych przedsięwzięć. Warto, zwłaszcza, że się udają.   


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko