Jan Stanisław Smalewski – Komu potrzebna jest poezja?

0
351

Jan Stanisław Smalewski



Komu potrzebna jest poezja?

 

smalewski-kompNa tak zadane pytanie mógłbym pewnie od razu odpowiedzieć słowami znanych mi poetów: Wisławy Szymborskiej, Tadeusza Różewicza, czy też na przykład Krzysztofa Gąsiorowskiego. Nasza noblistka W. Szymborska niejednokrotnie wypowiadała się, że poezja jest swoistym rodzajem sztuki dla sztuki, Różewicz głosił, że dla poety, jak dla każdego artysty – a poeta jest w przeciwieństwie na przykład do aktora, artystą, bo tworzy – słowo jest materiałem twórczym, bez którego żyć nie można. Tak, jak nigdy nie wiadomo na początku procesu twórczego, co z tego zamysłu powstanie, jaki wiersz?, o czym będzie, jakiej klasy dzieło uda się stworzyć.

Krzysztof Gąsiorowski, z którym miałem przyjemność parę razy spotkać się i podyskutować, a nawet wymienić tomiki, twierdził, że nie zna czasu, w którym poeta tworzyłby dla pieniędzy. Nawet wówczas, gdy jako nadworny twórca – wierszokleta podejmował się chwalenia zasług, bądź męstwa swego pana, co najwyżej robił to dla chleba i napitku. I podobnie jak wędrowni trubadurzy opiewając piękno, dobro i heroizm, niósł rozrywkę, czym przy okazji sam się bawił.

Zatem poezja potrzebna jest przede wszystkim samemu poecie. Poeta pisząc wiersz, spełnia się w nim duchowo, odgaduje swój magiczny świat dążeń i pragnień, daje wyraz swoim namiętnościom i pokusom. A że przy okazji pokazuje innym, jak głęboka jest studnia jego osobowości, to już inna sprawa, gdyż wcale nie chodzi przecież mu o to, by z niej wodę pito. Chodzi tylko, by w razie potrzeby mogli ją z niej czerpać inni.

Opublikowałem w tym roku dwie książki prozatorskie i gdyby nie poproszono mnie o udział w współredagowaniu kolejnej antologii poezji powiatu słupskiego, zupełnie nie znalazłbym czasu na poezję. Ja twórca, który swój życiorys literacki rozpoczynał od poezji, mam coraz mniej czasu na pisanie wierszy. Mam go i coraz mniej na czytanie wierszy innych poetów. Poezja coraz częściej stanowi margines moich zainteresowań literackich także i z innego powodu, innego niż brak czasu. Z powodu braku, a raczej niedostatku interpersonalnych więzi z innymi poetami. Niedostatku, który z kolei sam sobie funduję, poszukując w poezji wartości z tak zwanej górnej półki lub środków artystycznych godnych mojego wysublinowanego smaku i doświadczenia.

            Obserwując czasami w Internecie to, co wokół poezji się dzieje, śledząc mody i doszukując się jakichkolwiek tendencji rozwoju współczesnej poezji, upewniam się jedynie w przekonaniu, że gatunek ten ma się w naszej literaturze całkiem nieźle, ale tylko dlatego, że w szkołach wciąż jeszcze młodzież uczy się wierszy, a w lekturach obowiązkowych nadal ważne miejsce zajmują poeci klasyczni, w tym nasi nobliści i wieszcze. No i także dlatego, iż poezja jest gatunkiem zbliżonym do piosenki, zwłaszcza tej współczesnej typu disco polo czy rap.

            Poezja ma się też dobrze, bo bez poezji, a przynajmniej jej nośników podstawowych, typu rym, rytm, wersowanie (zwrotka) czy pointa trudno byłoby obejść się przy takich okazjach szczególnych, jak składanie życzeń, wyznawanie sobie miłości i uczuć, czy też chociażby uprawianie satyry na potrzeby dokuczania komuś ze znajomych, bądź przeciwników politycznych.

            To wszystko powoduje, że poezja ma się ogólnie nie najgorzej, chociaż wcale nie tworzy to podstaw do przydawania jej jakichkolwiek artystycznych wartości, nie mówiąc już o tych wartościach z tak zwanej górnej półki. Wręcz przeciwnie nawet, i nie chciałbym być gołosłowny, wystarczy wejść na strony niektórych lokalnych grup zrzeszających twórców – wierszokletów, by się upewnić, jak dalece czasami ich wiersze pozbawione są dobrego smaku, nie mówiąc już o warsztatowych ułomnościach wynikających z kompletnego nieprzestrzegania jakichkolwiek reguł i nieznajomości zasad pisania wierszy.

O tak zwanej „Częstochowie” wie niby każdy, ale co tam?, łatwizna nie zderzająca się z krytyką, jak niegdyś bywało, zachęca do paplaniny jeszcze bardziej ponurej i prostackiej niż sama „Częstochowa”, a możliwość bezkrytycznego upowszechniania swojej grafomanii poetyckiej w Internecie powoduje, że każdy może próbować pisać, publikować i wysyłać swoje teksty innym.

            Nie neguję tego trendu całkowicie, ba, nawet staram się go zrozumieć z punktu widzenia psychologii, gdyż po pierwsze – co nie jest zabronione, jest przecież dopuszczalne, czemuś tam zawsze służy. A po drugie – moim skromnym zdaniem każdy ma prawo spróbować czegoś, na co ma ochotę, tym bardziej w sztuce. A nuż kiedyś coś z tego wyniknie, nuż znajdzie się nauczyciel, który wskaże właściwą drogę, lub sam tworzący wreszcie kiedyś zauważy, że można, a nawet należy czynić to lepiej.

Do kunsztu, perfekcji dochodzi się latami, dochodzi się poprzez wiedzę, naukę i doświadczenie oraz… nagany otrzymywane od innych. Pochlebstwa co prawda są w tych portalach poetyckich, twórczych, czymś na porządku dziennym, ale z czasem także można się zorientować, od kogo pochodzą i ile są warte: czy to tylko kolesiowskie przyzwolenia i popularne lajki, czy też zachwyty od kogoś, kto ma w tej materii coś do powiedzenia, np. od nauczyciela.

            No i jest też jeszcze jeden powód, dla którego należy akceptować wszelkie formy sięgania po pióro, w tym przypadku w celu tworzenia choćby grafomanii, są nią względy, pobudki i potrzeby wynikające z rozwoju osobowościowego, z potrzeb wewnętrznych, duchowych zwłaszcza, związanych z własną jaźnią, własnym widzeniem świata, reagowaniem na rzeczywistość (otoczenie, środowisko, przyjaciół) za pomocą wierszowanych tekstów, czytaj wierszy.

Wiersz bowiem od prawieków był podstawą – podobnie jak piosenka, zwłaszcza ballada – do wyśpiewania, a w tym przypadku wyrzucenia z siebie tego, co nam w duszy gra. Wiązał się z wrażliwością śpiewającego (piszącego), który dając upust słowny swym emocjom, odreagowywał jednocześnie w decydujący sposób od stanów ducha wpychających go w depresje lub odciągał od kierowania ku innym demonom.

            Dobry psycholog po lekturze wiersza młodocianego poety zawsze jest w stanie powiedzieć na przykład, co dolega autorowi, z jakimi problemami osobowościowymi się on boryka. Mniemam, że w przypadku wielu osób dorosłych, gdyby tylko ktoś chciał (gdyby psycholodzy się tym zajmowali) także można by było dawać diagnozy naprawcze.

            Wiemy już zatem, że wśród rzesz, ogromnych zresztą (szacowanych na kilka, kilkanaście tysięcy) piszących wiersze, zdecydowana większość sięga po pióro, traktując to jako zabawę, w wyniku potrzeb wewnętrznych, osobowościowych, i są to rzesze wierszokletów – ludzi szczególnie wrażliwych na wszystko, co wokół nas się dziwnego dzieje. Zatem ludzi, którzy chętnie uczestniczą, bądź uczestniczyliby w kształtowaniu naszej rzeczywistości, w lepszym świecie, w bardziej obfitującej w miłość, przyjaźń i dobroć codzienności.

            Poetów, którzy wspięli się na wyższe piętra sztuki poezji jest dużo mniej. Kilkanaście lat temu szacowano ich liczbę na około setki, dzisiaj śmiem twierdzić, że z racji rozwoju sztuki warsztatowej kształtowanej także przy pomocy Internetu, może ich być około pół tysiąca. Wybrać spośród nich najlepszych, którzy zakwalifikowaliby się do pierwszej dziesiątki, nikt z krytyków się raczej nie waży, bo to i profesji krytyka zawodowego już dzisiaj nie ma i samoweryfikacja poprzez zakłócenia w systemie wydawniczym, publikatorskim, i popularyzatorskim jest jakby nieobecna w życiu publicznym. Jak to się mówi: gusty, guściki kształtują zapotrzebowanie na poezję, w tym także na dobrą poezję, która rzecz jasna za dobrą może być uznawana tylko przez innych dobrych (rozumiejących warsztat twórczy) poetów, czy w ogóle odbiorców poezji.

            Tym sposobem dobrnąłem do ostatniego ogniwa, czyli do odbiorcy poezji. Kim są, czy w ogóle jeszcze istnieją i jak się ma sytuacja z nimi? Jak oceniać to na podstawie czytelnictwa poezji w bibliotekach, czy też na podstawie uczestnictwa w spotkaniach autorskich z poetami?

            No cóż, gdybym był studentem polonistyki, może pokusiłbym się właśnie o napisanie pracy na temat „Komu dzisiaj potrzebna jest poezja?”. Pracę taką należałoby oczywiście podeprzeć obszernymi badaniami na próbach wybranych grup społecznych, opiniach wydawców, nauczycieli, czytelników itp. A ponieważ ten etap (pisania prac) mam dawno za sobą, mogę czerpać jedynie z relacji ustnych, obserwacji i doświadczeń własnych.

Relacje z rozmów z innymi twórcami wskazują na wiele ciekawych refleksji. Np. część z moich rozmówców uważała, że poezja jest jak każda sztuka potrzebna dla nich samych. Tworząc, spełniają się w niej. I to bez względu na to, jakie korzyści owo tworzenie im przynosi. Na pewno nie materialne, bo takich twórców – poetów, którzy utrzymywaliby się dzisiaj z wydawania swoich wierszy wskazać nie potrafię.

Poezja jako sztuka ma dzisiaj tak samo trudno jak muzyka, malarstwo, grafika, rzeźba itp. Musi trafić na swojego odbiorcę, fana, wielbiciela, czy znawcę.

Z moich obserwacji wynika, że od lat, od kiedy państwo przestało zajmować się literaturą w sensie jej promocji, poezja ma się dobrze w aspekcie samoobrony przed zniszczeniem. Właśnie te elementy, psychologiczny i wartościujący emocje twórcze poetów wyniesione ze szkoły i wykorzystywane w ogólnie pojętej kulturze społecznej, pozwalają poezji przetrwać, rozwijać się i poszukiwać dróg wyjścia z impasu, w jakim wraz z całą pozostałą literaturą się ona znalazła.

Z obserwacji spotkań autorskich poetów z czytelnikami mogę wynieść i to spostrzeżenie, że od czasów młodości Wisławy Szymborskiej, narzekającej kiedyś w jednym ze swoich wierszy, że na jej spotkania przychodzi tak mało czytelników, też się nic nie zmieniło. Na ogół bez względu na nazwisko poety, na jego spotkaniu bywają przede wszystkim najbliżsi, znajomi i znajomi organizatorów. Wygodnictwo czytelników spowodowane współczesnym zalewem przez inne środki przekazu, powoduje, że bardzo trudno ich wyciągnąć z domów, zwłaszcza na „jakieś tam” słuchanie, czy czytanie wierszy, co przecież do najbardziej wyrafinowanych form sztuki nie należy.

Od dawna już nie dziwi, że na spotkania z poetami w Warszawie, Gdańsku i innych dużych miastach przychodzi mniej czytelników niż na przysłowiowej prowincji. Chociaż i na prowincji dobrze też nie jest.

Dowodzi to także naszych wysublimowanych gustów. Gustów różnych osób bez względu na prezentowane środowiska i profesje. Upodobań artystycznych, które nosimy w sobie niezależnie od tego kim jesteśmy, ale często także od tego kim chętnie byśmy się stali, gdyby to było możliwe.

Nie sprawdziłem tego, nie wiem, ale podobno – tak twierdzą bibliotekarze – wiersze czyta o wiele więcej czytelników spośród młodzieży niż osób dorosłych. I ten element mnie szczególne cieszy, bo to świadczy o tym, że mamy wrażliwą młodzież i co byśmy na temat jej przyszłości nie mówili, w jej sercach dominuje dobro i miłość. A przyszłość przecież należy do młodzieży.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko