Jacek Bocheński
Wirtual
Real prysł, jego odwrotność, twardy wirtual wrócił, żeby pokazać, kto tu naprawdę rządzi Justyną i mną. Z początku ona jeszcze nie chciała się zgodzić. Przecież real był. Przynajmniej wydawało się, że był w Lublinie. I wydawało się, że w pewnym sensie nadal jest. Teraz ona, co prawda, jedzie do Torunia, ma tam konferencję, przygotowała referat, ale jedzie z rzeczywistą torbą na kółkach, taką, ma się rozumieć, jak moja walizka, będzie ją za sobą ciągnąć, szarą w ciemne łatki. Wszystko to mi napisała, żebym widział, co jest. Real. Szary w ciemne łatki, już trochę ciemniejący real.
Ale właśnie! O konferencji nie było nic w Internecie. Może nie ma w ogóle toruńskiej konferencji i niepotrzebnie tam wszyscy jadą? “Jeśli czegoś nie ma w Internecie, to nie istnieje” – napisała z ironią. Bo przez pierwsze dni po Lublinie wciąż jeszcze nie godziła się na powrót i ponowną dominację wirtualu. A co? Real tak łatwo się unieważnia? Może i był, ale po chwili go nie ma i już? Notatki do referatu robiła materialnym długopisem na zwykłej kartce papieru. “Na przekór wirtrualowi” – napisała. Ona wprowadziła słowo wirtual. Od niej mam je tutaj. Z Torunia jeszcze do mnie zadzwoniła realnym głosem i powiedziała, że właśnie wzięła do ręki realny kluczyk, otworzyła drzwi pokoju hotelowego i jest w nim.
– To pewnie konferencja – powiedziałem – też będzie, chociaż nie ma jej w Internecie.
– Będzie. Jest na Facebooku.
– Jutro ja do ciebie zadzwonię. Dowiem się, jak poszło.
– Nie. Ja zadzwonię.
Tak umówiliśmy się, ale coś w tym Toruniu zaszło i nie zadzwoniła. Już się odrealniała. Napisała dopiero z Lubina, po staremu pocztą elektroniczną przez Internet, że wróciła i boryka się w pracy z głupstwami. W ogóle jest zmęczona. Chciała jakąś resztkę realu od siebie jeszcze mi przekazać. Napisała tak: “Leżę na lewym boku, mały notebook stoi na krześle przy łóżku. Czuję ogarniającą mnie senność”. I dalej: “Wiem, że jestem nie w porządku… Nie jest to jednak takie proste”.
Pomyślałem, że w Toruniu zaszła chyba rzeczywiście jakaś komplikacja, może nie udało się coś z referatem. O całej tej konferencji, do której przedtem było wiele przygotowań, lektur i notatek, nie napomknęła teraz ani słowem.
Wobec tego ja jednak do niej zadzwoniłem z pytaniem o Toruń.
– Jak się udało?
– Co?
– Konferencja.
– Konferencja? W porządku.
– Jesteś zadowolona?
– Tak. Wszystko w porządku.
– Dobrze wypadł twój referat?
– Tak, tak.
– Ja się zaniepokoiłem.
– W mojej pracy są ciągłe zmiany. Ale dostałam nową, taką, o którą się starałam. Teraz przez dwa tygodnie będę zajęta. Może potem będę miała urlop – powiedziała jeszcze Justyna realnym głosem.
Jacek Bocheński blog II