Andrzej Wołosewicz – Obiecany Majewski

0
84

Andrzej Wołosewicz


Obiecany Majewski (Mirosław G. Majewski „Wpływ księżyca”)

 

crumpled-47            Muszę zacząć nietypowo, bo od…. zupełnie innej książki, od książki Tomasza Mizerkiewicza „Literatura obecna. Szkice o najnowszej prozie i krytyce” (Kraków 2013, seria Universitasu Krytyka XX i XXI wieku). Już tłumaczę dlaczego. Ponieważ Mizerkiewicz i Majewski są moimi ostatnimi lekturami czytanymi podczas wakacyjnego urlopu i dokładnie w tej kolejności: Mizerkiewicz, Majewski. Oczywiście nie kolejność tu decydowała, ale to, że pierwsza obejmuje najnowszą prozę, więc i czas ukazania się książki Majewskiego, o której – to też jest ważne – pełen zachwytów tekst napisał Sławomir Majewski, pisarze.pl nr 26/2016, 27.06.2016) a ja czytając Mizerkiewicza poczyniłem kilka uwag, które odnoszą się (wtedy jeszcze tego nie wiedziałem) także do czytanej w następnej kolejności książki Mirosława G. Majewskiego. Chcę te uwagi wykorzystać, a nie chcę powtarzać ich w osobnych tekstach o obu książkach, pisze więc razem. Poza tym dość przypadkowo zdarzyła mi się okazja poznania długiej i szerokiej wypowiedzi o współczesnej prozie i skonfrontowania jej właśnie z ta prozą. Tyle tego, trochę zagmatwanego, ale koniecznego z mego punktu widzenia, wyjaśnienia. Teraz już przechodzę do rzeczy, czyli najpierw o Mizerkiewiczu.

            Czytam, jestem w połowie (190 strona) i mam nieodparte wrażenie, że proza jest nudna. Te jej wysiłki, by dać obraz świata albo jego „oboczności” w jakiejś poplątanej perspektywie zmyśleń i realności. Mizerkiewicz opisuje wszystko, co opisuje tj wszystkie pozycje niesłychanie rzetelnie. Wyławia swoje recenzenckie i krytyczno-literackie zachwyty i troski, dostrzega w każdej książce to, co warte podniesienia (czy to w zakresie autorskich obserwacji czy sposobu ich sprzedawania czytelnikowi) ale i piętnuje ewidentne słabości. Dawno nie czytałem tak precyzyjnych i wszechstronnych odniesień do czytanych książek i autorów nawet, gdy są krótkie. Po prostu mam nie tyle przypuszczenie co pewność, że nikogo nie krzywdzi (nawet jeśli omawiani autorzy myślą inaczej – tego przecież nie wiem). Ale mimo to, a może dlatego  tzn. ze względu na ową rzetelność nabieram przekonania, że proza jest Jedną Wielką Nudą, jeśli nawet bywa interesująca. Jej analizy, perspektywy oglądu, nadużycia i perwersje (tematyczne i językowe) przypominają deptanie po własnych (po  prozy własnych) śladach, żadnych ciekawych tropów. Wydaje się raczej, że proza rozpada się i niekoniecznie pod własnym ciężarem ile pod ciężarem dzisiejszych cywilizacyjno-kulturowych sposobów percepcji. Rozumiem przez ten rozpad nie tylko to, że dawno skończyła się literatura Wielkich Narracji, ale i że mniejsze narracje są, o wiele za duże i muszą być przez autorów „sklejane”. I autorzy „sklejają” tę swoją pisaninę na różne sposoby. Ale właśnie te sposoby najczęściej – jak dowodzi Mizerkiewicz – to ani świat ani kreacja tylko jakieś zawieszone pomiędzy jednym a drugim „spoiwo”. A jawi się ono ani jako prawdziwa wieść o naszym świecie (niby dlaczego i na jakiej podstawie autorzy mieliby by tu być „lepsi” od „zwykłych oglądaczy”), ani intersujące jako kreacja. Bo właśnie jeśli nie ma takiej dobrej ciekawej myśli  (a nie – prawdziwej!), to więcej musi być tego „autorskiego szycia, tego kitu, tego spoiwa.

            (Poezja ma tu znacznie lepiej, bo ona z gruntu stawia na inne proporcje (prawdy i kreacji) i jeśli w niej procent złej poezji jest taki sam jak złej prozy w prozie, to przynajmniej poezja – gdy zła – mniej nam zawraca w głowie z oczywistego powodu swej „krótkości”. Zatem lepiej mniej ale lepiej. Dlatego optuję (postulatywnie) za pisaniem – jeśli już ma być proza – opowiadań, krótkich opowiadań. Sądzę, że one są bardziej wymagające i szybciej dokonywałaby się selekcja, kto sobie z ich formą radzi, a kto nie. Tymczasem dłuższym formom łatwiej dają się omamić sami autorzy, jak i ich czytelnicy, co wnikliwie pokazuje Mizerkiewicz na konkretnych przykładach i to w imponującej ilości, bo omawia niemal stu autorów i ponad sto pięćdziesiąt książek. To, że książek jest więcej niż autorów ułatwia nam śledzenie rozwoju wielu  z nich (lub „zwoju”)).

            Jeżeli chcecie poznać najszerszy z możliwych wachlarz pozycji naszej literatury przełomu XX i XXI wieku (aż po rok 2013) i jeżeli chcecie poznać ten wachlarz w obiektywie kogoś, kto siedzi w tej literaturze a nie w którejś z redakcji czy którymś z koncernów wydawniczych, to sięgajcie po Mizerkiewcza.

            I jeszcze jedna ważna i dobra sprawa, którą zajął się Tomasz Mizerkiewicz. Otóż poświęcił on ostatni, ósmy rozdział swojej książki krytyce. W ten sposób otrzymaliśmy solidną panoramę literatury i solidną, a zakresowo jeszcze solidniejszą  – o czym za chwilę – panoramę krytyki. Mizerkiewicz zanim omówił literaturę, którą omawia, omówił tez ponad pięćsetstronicową wielce ciekawą pozycję zatytułowaną „Kartografowie dziwnych podróży. Wypisy z polskiej krytyki literackiej XX wieku” gdzie pięcioro krytyków (w tej roli także jeden pisarz) zajęło się kolejno: a) zjawiskiem wypowiedzi metakrytycznych (Dorota Kozicka), b) problematyką relacji Literatura – „życie” (Maciej Urbanowski), c) elementami „pisarskimi” czy literackimi w recenzjach (Joanna Zych), i d) przypadkami, w których znani pisarze  występują jako krytycy (Krzysztof Biedrzycki).

W ten sposób skończyłem czytać Mizerkiewicza o prozie (choć nie tylko). Teraz czytam prozę, „Wpływ księżyca” Mirosława G. Majewskiego. Nie pasuje mi, ale się przedzieram, jestem dość upartym czytelnikiem, chcę wiedzieć dlaczego mi nie pasuje, a może coś się zmieni?, jestem przecież na początku. Na razie nie pasuje mi m.in. prowadzenie tak wielu figur/postaci. Tym chyba poezja wyprzedza prozę – brakiem złudzenia, bo w poezji mamy autora, czasami (choć mądrzy krytycy i literaturoznawcy twierdzą, że zawsze) tzw. podmiot liryczny (piszę tzw. bo dla mnie podmiot liryczny jest jedynie złudzeniem, jednym z przebrań autora) a reszta się z tego bierze. A w prozie nagle tyle postaci, które winny mówić swoimi głosami a mówią… głosem autora! Złudzenie, próba przekonania czytelnika do jakowejś, do niejakiej autonomii tych postaci, ich zachowania, nawyków, sposobów mówienia, słowem próba przekonania, że widzimy ich tak, jakbyśmy ustawili „boskie oko” na naszą dookolną rzeczywistość, na jakiś jej fragment (bo to on podlega nawet najbardziej autorskiej i artystycznej obróbce). Tak zawsze widziałem prozę i – twierdzę – jakiś czas temu to się udawało i sprawdzało. Sądzę, że dotąd, dopóki literatura była jedynym a potem dominującym wewnętrznym pasem transmisyjnym kulturowego obiegu. Teraz – nie będę się mądrzył od kiedy – już nie jest. Ale literatura, takie mam przekonanie po przeczytaniu Mizerkiewicza, nadal zachowuje się, jakby była – i nie idzie mi o poczucie bycia nadal owym pasem transmisyjnym (bo z tego błogiego samopoczucia zdaje się, że została skutecznie wytrącona), ale o to, że – nadal się tak zachowuje w tym, co robi. Same zmiany jak to robi, opisane przez Mizerkiewicza, nic tu nie zmieniły. Dlatego tak źle mi się prozę czyta        Wracam do Majewskiego, jestem na stronie 38 (trochę więc się posunąłem) i robi się coraz ciaśniej w tym kontredansie uruchamianych przez autora postaci. Performance nie performance, ale raczej mi to przypomina pisanie wszystkiego, co ślina na język przyniesie, nie ma w tym żadnego kleju.

Jestem na stronie 56 i czytam: „Pytania się mniożyłyt. Były to raczej retoryczne pytania…”. Właśnie, pytań w Performace (pierwszej części „Wpływu księżyca”) bez liku, ale większość dokładnie taka – retoryczna. Można by to zaakceptować, gdyby nie to, że w samym Makarym (głównym bohaterze) nie widać pasji ani w ich stawianu, ani w wysiłku szukania odpowiedzi, bo przecież retoryczne pytania mogą być pasjonujące, a tu raczej irytacja, moja czytelnicza irytacja: samoświadomość Makarego, co się z nim dzieje, że jest postacią własnego tekstu, ani dziś już nowa ani w nowy sposób podana, więc rodzi pytanie – po co? Ona raczej przytłacza sam tekst. W milionie (retorycznych) pytań pojawiają się ciekawe kwestie, jak choćby ta dotycząca miejsca pisarza (Makarego, autora?) na mapie naszej literatury czy te zahaczające o problemy, które nazywam niezgrabnie „z czego się robi twórczość?”. Mam wrażenie, ale to dopiero strona 56, że Majewski robi ze wszystkiego. Ten brak selekcji własnego materiału jest aż nadto widoczny. A sprzyja mu dodatkowo przyjęta formuła performance, która, owszem, tłumaczy tę sytuację, ale jej nie usprawiedliwia ani intelektualnie, ani literacko a jedynie fabularnie. Gdyby autor choćby ze spotkania z Żulińskim (pojawia się w swej zawodowej roli w tekście) przyswoił jego lekcję pięknego ujmowania nawet banalnych czynności (patrz wiersz Epos o nitce i guziku z tomiku „Suche łany”), ale nawet się do tego nie zbliżył. I odpowiedziałbym sam na swój zarzut, że wcale nie musiał (Bloom i te lęki przed wpływem, wiem, że Majewski to wszystko wie, Makary niczego z jego (Majewskiego) świadomości nam nie oszczędza), gdyby dał własne uzasadnienie, własny sposób. Jeżeli powierzchowność Performance miałaby być wyznacznikiem „Wpływu księżyca”, zawartego w nim sposobu myślenia i pisania, to wtedy wszystko mi się zgadza, jest kompatybilne, spójne wewnętrznie, ale ja w literaturze za taką spójność dziękuję, nie chcę. (Oczywiście jestem ciekaw, co Żuliński zawarł w „Posłowiu”, ale przy mojej metodzie czytania i pisania o czytanym muszę na jej zaspokojenie jeszcze poczekać. Może tam znajdę  przekonujące kontrargumenty dla mego recenzenckiego marudzenia.) Kończąc ten fragment rozpoczęty pytaniem pod adresem pytań retorycznych Majewskiego powiem tak: jestem otwarty na pytania retoryczne, gdy one otwierają przestrzeń dywagacji, rozważań, pisania, a nie – jak tutaj – zamykają dywagacje zanim cokolwiek z nimi zrobi Makary czy ktokolwiek inny.

Teraz kilka szczegółów. Jeżeli mówię o tych zamykanych przed wszelkim rozwinięciem dylematach stawianych przez pytania mniej lub bardziej retoryczne, to myślę np. o scenie spotkania w szalecie, w męskim kiblu dwóch nieżyjących znajomych zgłaszających wobec Makarego pretensje, że nie był na ich pogrzebach. Z pierwszej nieobecności Makary wytłumaczył się pobytem w RFN, ale drugiej nieobecności wyjaśnić nie był w stanie. O to wszystko mniejsza, mnie zabrakło w tych wspominkach uzasadnienia tych pretensji, niby to z jakich ważnych powodów, z jakiej zażyłości to oczekiwanie obecności na pogrzebie? To by było ciekawe. Przecież są pogrzeby, na których bywamy rutynowo, z przyzwyczajenia czy zwyczaju, ale i takie, na których nie byliśmy, a powinniśmy bo… Tego „bo” zabrakło mi w pretensjach pod adresem Makarego. Wtedy być może i jego usprawiedliwienie byłoby literacko ciekawsze.

Drugi przykład. „A więc bolały go oczy. Zamknął na chwilę powieki, aby mieć je szeroko zamknięte i wtedy ktoś zapukał w okno.” Powieki „szeroko zamknięte”, nie przypomina to czegoś Państwu? Wiele u Majewskiego takich gier z kulturą, ale to już naprawdę nihil novi sub sole, to już naprawdę trąci myszką, nawet jeśli komputerową. Kogoś jeszcze rajcują te gry postmodernizmu z samym sobą?

Zwracam uwagę, że Makary stracił pamięć, co mogłoby usprawiedliwiać szarpany sposób pisania, ale z drugiej strony ta dziurawa pamięć swobodnie pamięta całą kulturę z niemal encyklopedycznymi detalami.

Jestem na stronie 113, już chciałem odpaść od czytania, poddać się, czyli darować dalsze czytanie, tylko pójść do „Posłowia” Żulińskiego i zaspokoić swoją ciekawość, co on u Majewskiego wyczytał, ale dopadły mnie dwie refleksje. Pierwsza, że od dłuższego czasu czytam bez zaciekawienia, jakbym czerpał wodę sitem i druga, że zaciekawiłem się, czy w pozostałych mi do końca (sprawdziłem) pięćdziesięciu kilku stronach coś się ruszyło, czy po prostu zauważę jedynie, że skończyłem czytać.

Jestem na stronie 124 i przychodzi mi na myśl uwaga, że część tej prozy nie dźwiga ciężaru dlatego, że bardziej przypomina to wszystko, czym autorzy sztuk teatralnych  opatrują tekst główny. Czytało się Wam dobrze kiedykolwiek te doopisy, te wszystkie didaskalia?

„Wpływ księżyca” jest pełen rozważań polegających na szybkim zadawaniu pytań, szybkich, bo jest ich  dużo i poganiają jedne drugie. Niektóre z tych rozważań-pytań są ciekawe i ciekawie podane np. te zaczynające fragment rozdziału zatytułowany Odloty (strona 143-147). Ten fragment jest bez zarzutu! Można takich pytań-rozważań znaleźć niemało, ale trudno znaleźć próby odpowiedzi na nie. (Wiem, wiem, retoryczne itd.) Już o tym pisałem, powtarzam się, wiem, ale to mnie uwiera. Ta szalona dysproporcja między ilością pytań a brakiem prób odpowiedzi na nie (to co, że retoryczne) powoduje w moim czytelniczym odbiorze niesłychaną dekompozycję całości. Jak się przyznałem na prozie właściwie się nie znam, ale tak mi chodzi po głowie, że gdyby Majewski zmienił proporcje z dywagacji-pytań na korzyść dywagacje-odpowiedzi choćby w duchu rozmów z „Czarodziejskiej góry” byłoby znośniej. Tym bardziej, że sam sobie stwarza takie możliwości wprowadzając wiele osób, takich potencjalnych partnerów do pogłębionych rozmów (psycholog Hartling, ciągle obecny Hanuszkiewicz, Prorok, postaci starych znajomych czy czyhający wciąż na Makarego milicjant/policjant Kurzawa). Oczywiście są to moje  pobożne życzenia (życzenia retoryczne?), bo ani chce tu się mądrzyć na temat „co by było lepiej”, piszę jedynie o – moim zdaniem – możliwościach, które Majewski swoim talentem ujawnia a nie wykorzystuje. (W „Posłowiu” – już do części zajrzałem – Żuliński także wyraźnie sugeruje to, co powyżej napisałem jako spełnione, gdy moja ocena jest taka, że właśnie nie, że tylko Mirosław G. Majewski pokazał, że mógłby..) A uprawnia mnie do tego to, że – jak czytam na okładce i w wypowiedzi Sławomira Majewskiego (zbieżność nazwisk przypadkowa) na pisarze.pl z 27 czerwca 2016 „Wpływ księżyca” jest KOMPLILACJĄ. Rodzi to moje pytanie: co autor „poprawił” (bo chyba nie kompilował by „pogorszyć”), jak „Wpływ księżyca” ma się wobec oryginału/pierwowzoru poszczególnych części (Performace 2009, Asymetria 2015). Nie znajduję odpowiedzi ani w tekście Majewskiego (Sławomira), ani w „Posłowiu” Żulińskiego.

Jeżeli miałbym podsumować przeczytaną prozę Mirosława G. Majewskiego i odnieść się jednocześnie Majewskiego (tego od recenzji na pisarze.pl ), to powiedziałbym, że za dużo u Recenzenta drugich porównań. Owszem, można, przy przyjętym przez autora „Wpływu księżyca” stylu, nawet łatwo to przychodzi, znaleźć odniesienia do czegokolwiek, ale nie są one trafne, przypominają sytuację , w której mógłbym porównać „noża w bżuhu” naszych futurystów a nawet futurystuw (patrz jednodniówka „Nuż w bżuhu. 2 jednodńuwka futurystów” z 13 listopada 1921 roku) do dyslektyków i dysgrafików, którzy też robią błędy, ale to nie to samo. Nawet gdybyśmy dodali dyslektykom i dysgrafikom świadomość tych zabiegów.

Skończyłem Performance. Zakończenie jest dobre, płynne, myślę o dwóch ostatnich rozdziałach zatytułowanych Jak cudne są wspomnienia i Pociąg (strony 160-169). Gdyby tak całość…

Przechodzę do drugiej części „Wpływu księżyca”, do Asymetrii, będącej oryginalnie książką o 7 lat starszą od Performance. Początek Asymetrii od razu wprawił mnie w konfuzję, bo – poza dość nachalnymi nawiązaniami  w stylu „rządów Tonald Duska” – wprowadzające nawiązanie do Performance, w którym dostajemy wyjaśnienie, że Makary kimkolwiek w Performance był, był przede wszystkim stalkerem. Nie domyśliłem się. U Żulińskiego też tego tropu, takiego odczytania nie znalazłem. Dopiero pisze Żuliński o Makarym jako stalkerze omawiając Asymetrię, ale wtedy to i ja już jestem mądry. A tak na marginesie – Makary-stalker?, Makary-Przewodnik, „który może zaprowadzić do enklawy”? (Strona 192) Kto? Ten zagubiony Makary?, szukający samego siebie?, w zgubionej dziurawej pamięci? To chyba jakiś żart. Tylko mi nie mówicie, że to kolejna przewrotność, absurd w wykonaniu autora, bo nie uwierzę. Nie dlatego, że taki ze mnie niedowiarek, tylko brakuje mi w książce argumentów na Makarego-stalkera. Piszę o ty, bo to powinno raczej wynikać z lektury Performance a nie z późniejszego o 7 lat dopowiedzenia w Asymetrii. A dla mnie z lektury nie wynikało. To są te miejsca, o które mam do autor pretensje: czytelnik nie siedzi w głowie autora tylko w jego tekście, trzeba to brać pod uwagę! Nie namawiam tutaj do żadnej
„łopatologii”, akceptuję pomysł gry z czytelnikiem, chcę tylko, by była ona mnie retoryczna.

Leszek w „Posłowiu” pisze o prozie Majewskiego jako o kostce Rubika, humorze traumatycznym i anty-logice. Przyznam, że w żadnym miejscu się nie uśmiałem (może nie mam poczucia humoru). A kostka Rubika? Może i tak, tylko że bawi jeszcze kogoś jej układanie? Na dodatek ze stałych, znanych składników? Prozę Majewskiego nazywa Żuliński „absurdem opowieści egzystencjalnej z niewielką domieszką realu” grającego – według słów krytyka – rolę dość skąpego tła, dla mnie przypomina raczej tasowanie zgranej talii kart  tak w owym wymiarze socjo-psychologicznym jak i metafizycznym. Uważam, że oba stwierdzenia są na wyrost. Ta socjo-psychologia i metafizyka jest bardziej „liźnięta”, zamarkowana, jest socjo-psychologią i metafizyką dla przedszkolaków. Mam wrażenie, że Majewski nadużywa nazw i znaków kultury i pop-kultury zamiast te znaki, ich relację do rzeczywistości krytykować, przerabiać, ubóstwiać czy choćby odrzucać (wybierzcie, co chcecie). Żuliński pisze o tej prozie socjo-psychologia i metafizyka, gdy ja nie znajduję (poza zwykłym używaniem bogactwa, nie przeczę, nazw i znaków kultury) żeby Majewski/Makary socjo-psychologizował i metafizykował, tak jak to robi choćby bohater-narrator w Mysliwskiego „Traktacie o łuskaniu fasoli”, daleki przecież od międlenia Wielkich Słów.

Jestem na początku Asymetrii (strona 186) „Wpływu księżyca”) już mocno zniechęcony, ale doczytam do końca bom uparty.

Jestem już na stronie 228. Rozpędziłem się, Szukam siedmioletniej różnicy między Performance a Asymetrią, zastanawiam się, czy Makary dojrzał chociaż trochę przez ten czas. I stwierdzam z radością, że tak! Tekst Asymetrii jest mniej poszarpany, podrozdziały dłuższe, co powoduje także dłuższy mój czytelniczy oddech. Sceny w Asymetrii (bo struktura rozsypanych, dość dowolnych scen nadal ta sama, nic tu Majewski nie zmienił) coraz dokładniejsze, bardziej opisowe, nie tylko krótkie dialogo-monologi, wszystko zostaje bardziej „Ukorzenione” czy to w krajobrazie, sytuacji dramaturgicznej albo w duszy, świadomości czy fantazjach Makarego. Te opisy coraz bardziej wyrastają ponad dominujące w Performance ledwie zarysowane teatralne didaskalia. Coraz też mniej zapominania, już nie pojawia się na każdej lub co drugiej stronie pytanie: kim (gdzie)jestem?, albo westchnienie: nie wiem, nie pamiętam. I coraz mniej tu niezgrabności (bo jak to nazwać?) niż w Performance  w stylu takim, gdy sceny gwałtu i rabowania niemieckiego domu przez jurnych azjatyckiego pochodzenia czerwonoarmistów kończy taki fragment: „I znowu wylazł problem. – Co z nimi! Co z tymi dziarskimi chwatami, którzy znaleźli się nie w tym miejscu i czasie co trzeba. Tak, tak, panie Makary, miał pan rację. Byt kształtuje świadomość. I jakie z tego wnioski?” Wnioski wnioskami, pal je licho, ale ten passus i znowu wylazł problem naprawdę zgrzyta. Tak jak dość nachalne jak na mój gust wywlekanie na wierzch tj. do materii tekstu, do jego fabuły „drugiej strony”, czyli podszewki samego pisania, twórczości (patrz strony 240-243 podrozdział SS). „Boskość”, demiurgiczność autora (strona 242: „nie dbam o to czy ci się to podoba, czy nie. zwyczajnie nie dbam o to Karl! Tak to już jest. To ja jestem pisarzem a nie ty. Więc siadaj teraz na dupie i przestań mieszać w fabule. No…), wiemy o tym i bez takiej tyrady, tak jaki i wiemy o swoistej autonomiczności literackich postaci, o której tak mówił Tomasz Mann: „Gdyby pisarz od razu uświadomił sobie wszystkie trudności związane z dziełem, i poznał jego  samoistną wolę (podkreślenie moje), nieraz bardzo odbiegającą od woli autora, opadłyby mu z pewnością ręce i nie starczyłoby odwagi do podjęcia dalszej pracy. (…) Krótko mówiąc, spostrzegłem rychło, że historia z Davos coś w sobie kryje, i ze sama o sobie myśli zupełnie inaczej niż ja.”

Pisząc jeszcze inaczej, cenię u Majewskiego te fragmenty, a jest ich w Asymetrii coraz więcej!, gdy jest sobą, gdy „pisze Majewskim” a nie wtedy, gdy świeci światłem odbitym wynajdując po raz kolejny koło. Przeszkadza mi to nawet gdy na usprawiedliwienie autora winienem uwzględnić, że teraz tak można, że postmodernizm, że performance itd. Jeżeli, na co zwraca uwagę Żuliński, Majewski chce stanąć naszej współczesnej prozie okoniem, ością w gardle, wprowadzić do literatury (do jej centrum?, Sławomir Majewski na www.pisazre.pl zdaje się tak to zadekretował) swoją marginalność (bo przecież powtarzał Makary po wielokroć, że jest, chce być, chuliganem literatury i chuliganem w literaturze, to – moim zdaniem – musi być sobą, bardziej zdać się na intuicję, której mu nie brakuje, niż epatować oczytaniem w tekstach i kodach kultury.

A oto konkretny przykład:

„A więc pociąg stawał dla nas. Dla naszego dobra i dla frustracji właścicieli liczydeł. Pociąg wiedział, że musi zawieźć nas na końcową stację, ale zaprogramowany był na niezaprogramowane postoje.

            Na tym polega paradoks istnienia pociągu.

            Spacerując tak pozwalam sobie na wyjątkowy strumień myśli, świadomości.

            Być może i jest to jakiś tam wpływ lektury „Ulissesa”. A być może ten strumień byłby taki sam i bez znajomości powieści Jamesa Joyce’a.

            Nie wiem i nawet nie chcę wiedzieć.

            Nie chce żadnych punktów odniesień.” (strona 251)

Podoba mi się to „niechcenie”, nie podoba się, że niezrealizowane. A że nei przesadzam z tym wywlekaniem podszewki tworzenia na wierzch, że nie przesadzam z tym autoodniesieniem do własnego pisania oto kolejny przykład:

„Podejrzewam… – starał się zmieni  ć początek. – Znaczy jestem pewien, tak myślę, że Narrator robi jakieś eksperymenty z nami… Podejrzewam też, że…  – tu zawiesił głos dla podgrzania atmosfery. – Że nie ma weny twórczej i próbuje zrzucić odpowiedzialność na nas. Zwyczajnie chce nas wrobić!” (s. 245)

            I jeszcze jeden, obiecuję, ostatni:

„- No, to szukanie dziewczyny w innych kobietach. Czy to normalne Karl, Makary, czy jak ci tam jeszcze może być?

            Karl zaniechajmy tego dialogu w tym miejscu powieści. Zaczynamy obaj marudzić.” (s. 278)

             Zaczynam podejrzewać, że powroty do sprawozdania z pisania, to uświadamianie czytelnikowi, że autor, a w ślad za nim i postaci, doskonale wiedzą, że grają w teatrze literatury ma działać jak wytrych: kiedy nie wiadomo, co zrobić, to następuje tak autotematyczna wrzutka, pisanie, że się pisze i że się wie, że się pisze, pozwalająca Majewskiemu na chwilowy oddech przy pisaniu, ale to słabe uzasadnienie a innych naprawdę nie dostrzegam.

            Ale, ale! Doszedłem do części ostatniej, do Fragmentów składających się z krótkiego opowiadanka Pustelnik i fragmentu (według autorskiego dopisku) Człowieka, którego nie było. Pustelnik  doskonały!!! Człowiek, którego nie było też, ale jestem dopiero na jego początku, na trzeciej stronie z piętnastu i czyta się doskonale, jakby autor uwzględnił moje recenzenckie marudzenia, wszystkie marudzenia kogoś, kto nie przyznaje się do znawstwa prozy, ale – jak widać – gotów ją czytać. Jeżeli tylko nie pojawi się Makary, to znaczy, że było warto brnąc przez Asymetrię a nawet i przez Performance, oczywiście w odwrotnej kolejności. Za kilkanaście stron doniosę, czy się nie pojawił. Pojawił się, ale w sposób, który wcale przeszkadza i mogę się domyślać, kto mógł być autorem „Posłowia” do odrzuconej z tego powodu Wiosny Makarego/Hanuszkiewicza. Ale to już sprawdźcie sami.

            Polecam „Wpływ księżyca” do uważnej lektury, nawet jeśli wpędzi was, jak mnie, często w recenzenckie męki (bo ja naprawdę nie lubię krytykować, nie najlepiej się z tym czuję, wolę raczej nie pisać wtedy wcale). Jednak „Wpływ księżyca”, mimo wszystkich moich uwag, okazał się wyzwaniem, z którego jestem zadowolony, chociaż występuję jedynie jako skuszony (dostałem książkę z dedykacją od Autora, dziękuję!) czytelnik, który chciał być czytelnikiem możliwie wnikliwym. Tyle.

            No i te – pozwolę się powtórzyć – zamykające książkę Fragmenty!!! Czekam, teraz już z nadzieją i bez obaw, teraz już z zaciekawieniem na ich ciąg dalszy.


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko