Andrzej Walter – Komu potrzebna jest dziś poezja?

0
187

Andrzej Walter

 

 

Komu potrzebna jest dziś poezja?
 

 

walter    Tak postawione pytanie wydaje się przewrotne. Tak postawione dziś pytanie wydaje się pytaniem nie na miejscu. Wydaje się pytaniem retorycznym, na które odpowiedź zawsze będzie uzależniona od siły wrażliwości odpowiadającego. A jednak stawiamy sobie dziś takie pytanie, zarówno piszący, jak i odbierający coś, co nazywamy dziś poezją.

 

   Może siłę ciężkości tego pytania należałoby, właśnie dziś, przenieść na ową siłę wrażliwości odpowiadającego, pytanego w ten sposób człowieka, który, wydaje się, że zatracił gdzieś w ocenie statystycznej tę wielce wytworną wrażliwość. Pogubił się on w gąszczu globalnego świata uzupełnionego globalnym społeczeństwem, które znalazło cały ogrom nowych bodźców, metod i sposobów kumulacji swych wszelakich wrażliwości.

 

   Może wymiar tego pytania nie przystaje do stechnicyzowanego pragmatyzmu współczesności, która rozpoznała dogłębnie człowieka doby nowoczesności wyrażonego siłą komunikacji, modelami konsumpcji czy natłokiem potrzeb? A może po prostu, najzwyczajniej w świecie, zadanie tego pytania stanowi samo w sobie przeżytek czasów minionych, tak jak i sama kultura słowa, wydaje się, należy już do pieśni przeszłości? Pytanie to, bowiem rodzi dziś wiele innych pytań, roztacza swoją zagadkowość na sumę doznań człowieka oraz jest swoistą prowokacją rozgoryczenia poziomem wrażliwości ludzi XXI wieku.

 

   Jakkolwiek nie dojdziemy do jednoznacznej odpowiedzi warto tę kwestię rozważać, gdyż właśnie jaj waga i znaczenie wychodzą naprzeciw niezaprzeczalnej potrzebie wyrażania w ten sposób swoich przeżyć i myśli przez wciąż aktywną grupę ludzi, którzy nadal poezję, pomimo wielu przeciwności i jej niesłyszalności, usiłuje pisać i tworzyć. Choćby dlatego takie pytanie wciąż ma rację bytu. Choćby dlatego takie pytanie nadal dziś pada i wreszcie dlatego, wciąż stanowi perwersyjną zagadkę naszych czasów.

 

Komu potrzebna jest dziś poezja?

 

   Spora grupa odpowiadających powie zdecydowanie – nikomu. (Oprócz tych nieszczęsnych twórców). Jednak nie jest to prawda. Nie może to być prawda. A nie może to być prawda, choćby dlatego, że współczesny człowiek w sensie swej istoty i uczuć, rzekłbym, prawd podstawowych niewiele się przecież przez stulecia zmienił. Zmieniło się otoczenie, zmieniły się narzędzia, zmienił się kontekst bytu, zmieniła się siła percepcji, ale człowiek, w swojej odwiecznej naturze pozostał ten sam. Nagi, bezbronny, obnażony w swoich pragnieniach piękna, dobra i miłości. Świat patrzy na te przymioty może bardziej nieufnie, może bardziej „naukowo”, może bardziej z dystansem, bardziej z ostrożnym wahaniem – bardziej z perspektyw materialnych, atroficznych czy zdecydowanie bardziej jednostkowych, ale jednak nadal patrzy. Nadal ich pożąda i potrzebuje. Nadal się nimi kieruje. Człowiek bowiem musi kochać i musi być kochanym. Ta siła chyba nadal cementuje naszą egzystencję i stanowi wyznacznik życia.

 

   A skoro tak, to poezja będzie się rodzić zawsze i wszędzie. Jako skondensowana prawda bytu, jako energia wewnętrzna wyrażenia myśli, jako metoda odmiennej formy komunikacji z otoczeniem i wreszcie jako sygnał istnienia człowieka w każdej rzeczywistości. Może właśnie w niej, w poezji, tkwi paradoks współczesności, że kultura obrazu nigdy nie pogrzebie kultury słowa, gdyż człowiek najprostsze i najgorętsze uczucia, tak jak i myśli, musi wyrazić właśnie i tylko – słowem. Dopiero później może to słowo przybrać, przetworzyć i ubrać w obraz oraz inne formy wyrazu. Myśli się jednak słowami. Póki co. Choćby i to były słowa coraz krótsze, coraz uboższe i coraz lapidarniejsze. Choćby słowa te uległy erozji do komunikatu, do śladu, sygnału we mgle, to nadal słowami pozostaną, a poezja zawsze pozostanie mową – formą szlachetnego i dziwnego przekazu: myśli, uczuć, wrażliwości – poezja zawsze pozostanie oryginalną formą wyrazu, w sensie, jakim człowiek potrzebuje do życia sztuki, którą tworzy dla przełamania konwencji. Tylko tak bowiem dociera on do sensu swojej egzystencji. Podtrzymuje go ona i umacnia w nim poczucie logiki swojego istnienia. Ale to tylko konwencja funkcji terapeutycznej. A co z językiem? Co z rygorami, z formą, z „giętkością języka”?

 

„Chodzi mi o to, aby język giętki

powiedział wszystko, co pomyśli głowa”

 

   Otóż piętno czasów, epoki, używanego języka współczesności musi znajdować odzwierciedlenie w sztuce. Nasza mowa ma dziś nawet inny dźwięk. Słowo jest bezradne wobec złożoności świata. A ów świat cechują: rozpad, chaos i deformacja. To podłoże współczesnej sztuki oraz próba wyrażenia monstrualności śmietnika, w którym przyszło nam tworzyć i żyć. I może w tym kontekście odpowiemy: Nam. Nam potrzebna jest poezja – bez podziału na piszących i czytających. Nam, czyli wszystkim, którzy nie utonęli jeszcze w otchłani odpadków, którzy nadal chcą z tego świata coś ocalić, coś w nim pięknie nazwać, jakoś zatrzymać myśl, znaczenia, szlachetność? Nam, czyli im. Tym, którzy są nieokreśloną grupą społeczną. Coraz mniej liczną, coraz bardziej zdywersyfikowaną, coraz słabszą i coraz mocniej niszową. Coraz silniej trudną do znalezienia. Jednak pomimo tego, jeśli zadamy takie pytanie dzisiejszym maturzystom wciąż znajdą się tacy, którzy poezji szukają. Skąd zatem bierze się ta potrzeba? Po części chyba odpowiedziałem na to pytanie … tyle, że to odpowiedź przygnębiająca.

 

   Jest to jednak odpowiedź niepełna. Intuicyjna. Wynikająca z obserwacji, nie z dogłębnych badań. To odpowiedź empiryczna na tyle, na ile przypadek zaprzecza regule. Skąd jednak taka reguła? Pojawia się ona w świecie, który obserwujemy. Poezja bowiem stanowi zwierciadło życia. Ta reguła to pochodna tego świata. Świata człowieka coraz bardziej samotnego w paradoksie przekształcenia Ziemi w globalną wioskę genialnie skomunikowaną i ciągle dyspozycyjną. Uczyniliśmy sobie Ziemię poddaną – choćby to było i tylko pozornie… Jesteśmy jakby podłączeni, elementarni i osaczeni współczesnością, a jednocześnie wzrasta ranga naszej autonomii wobec takiego świata. Słowa i ich siła stają się szeptem. Poezja musi stać się szeptem. W tym szepcie jest umniejszenie, wycofanie i próba odnalezienia ascezy. Poezja staje się zatem ascezą słowa. Ale wciąż nie umiera.

 

   Skoro logikę mas zastąpiła logika jednostki, to siłą rzeczy i biegu dziejów znalazło to odzwierciedlenie w zapisanych treściach. Poezja współczesna nie ma grup, programów, scalenia. Poezja ta jest tak mnoga i różnorodna jak siła milionów jednostek, których ranga urosła do tej nowej reguły świata. Reguły chaosu. Jednak jest tu jedna prawidłowość. Narastająca samotność. Syndrom odszczepienia. Ślad atrofii. Ten motyw się stale przewija w tym natłoku poetyk i treści. To jednak droga w nieznane. Efekt motyla może nie nastąpić.

 

   Jak już wspomniałem poezja jest rodzajem mowy. I choć narusza zasady mowy, zasady składni, sensu i znaczenia, nadal karmi się językiem, słowami, brzmieniem. Uczuciem. Posługuje się dziś strzępkami, zlepkami, potocznością, szumem, to jednak nadal szuka ciepła, zatrzymania się w biegu, miłości, małych olśnień, nadal dotyka nieskończoności, spraw ostatecznych i ważnych. Wciąż tętni najgłębszymi przeżyciami człowieka i usiłuje dodać mu otuchy. I chyba nie ma miejsca tu na pytanie – komu jest dziś potrzebna, gdyż może się okazać, że bardzo wielu ludziom, w bardzo różnych sytuacjach czy na różnych życia etapach. Człowiek od życia nie ucieknie – od poezji, na jakiś czas, może. Ale poezja splata się z życiem. Jako potrzeba podstawowa towarzyszy mu od wieków i tak już pozostanie. Niczym malowidło naskalne człowieka pierwotnego. Zamknijmy współczesnego człowieka w celi odosobnienia, a się o tym przekonamy. W sposób najjaskrawszy jaki się da. Dochodzimy oto do wniosku powtórnie – człowieka nie da się odmienić, jedynie warunki otoczenia tworzą nową rzeczywistość. Nie są one jednak wieczne, tak jak nic nie jest wieczne. Chyba tylko poezja jest wieczna. Tak jak i miłość.

 

   Poezja jest ponad regułami mowy. Ponad regułami języka. I jako taka, jest ponad regułą świata. Tyle, że z tego świata czerpie, a ten świat, jest światem dynamicznym, płynnym, niepewnym, bardzo zmiennym. Stąd poezja współczesna obok szeptu i ascezy przybrała na skalę dotąd niespotykaną dywersyfikację znaczeń i treści. Każdy sobie rzepkę skrobie.

 

 „Wyście sobie, a my sobie” … Każdy szepta „po swojemu”.

 

   To odnosi się bardzo bezpośrednio do dnia dzisiejszego. Nakłada się na to skłonność, albo cecha wtórna, patrzenia na świat cudzymi oczami. Siła kultury obrazu zatraciła w nas cechy spojrzenia autonomicznego, własnego, swojego. Nasze spojrzenie jest często kalką treści, które chłoniemy podprogowo, bezwolnie i beznamiętnie. To prowokuje do milczenia albo do krzyku. Być może jednak w sensie odbioru poezji znaleźliśmy się w fazie wielkiego milczenia. To milczenie odbiorcy. Adresata słów. Nie jest to jednak milczenie wieczne. Nie jest to milczenie absolutne, kategoryczne i ostateczne. Nagle może pojawić się impuls. Ożywczy znak nowych czasów. Wydaje się, że jesteśmy na progu takiego obrotu spraw. Jeszcze chwila, jeszcze moment i stanie się coś, co odmieni, znów, ponownie, odmieni oblicze ziemi. Tej ziemi. Ziemi poezji.

 

   I wtedy może przestaniemy pytać – komu potrzebna jest dziś poezja, gdyż okaże się, że będzie trzeba zapytać – komu jest ona niepotrzebna? Tego jednak dziś nie wiemy. I dobrze. Zasłona tajemnicy jest naszą „siłą sprawczą” i motorem ciągłego ruszania z posad świata. Ta determinacja nieznanego jest nam niezbędna, aby żyć. I aby pisać …

 

    Pięknie ujęła to już wiele lat temu Anna Kamieńska:

 

„Współczesność, i to każda współczesność, nie tylko nasz trudny czas, stawia przed poezją dylemat: odciskać swój czas, wyrażać go czy uwalniać się od niego, nie dać mu się ograniczać, nie popadać w niewolę aktualności, tego, co przemija. Ten dylemat każdy poeta rozstrzyga w swoim sumieniu. Ludzie czekają na wyzwalające słowa poezji, a jednocześnie nie chcą – i słusznie – aby poeta dał się uwikłać. Oczekują także, aby nie przestał on wyrażać treści wewnętrznych, uniwersalnych. Aby nie zgubił słów mówiących po prostu o miłości, słów wiary, słów dotyczących zwykłego ludzkiego losu: radości, smutku, rozłąki i przemijania. Wszystkiego co ludzkie.”

 

   Pytanie tylko, i chyba o to pytamy tu od początku, czy rzeczywiście „ludzie czekają”? Czy nie stało im się obojętne: los poety, jego dylematy i jego uwikłania? Czy nie przestała ich obchodzić – jako niczego im nie dająca – poezja w ogóle? Czy faktycznie niczego nie dająca?

 

   Ale można też zapytać, i nawet trzeba, czy ludzi dziś nie przestało obchodzić cokolwiek – cokolwiek prócz własnego wizerunku, spełniania zachcianek i tak zwanej „realizacji siebie”. W takim świecie nie ma miejsca dla „obcego”, nie ma miejsca dla innych, nie ma i miejsca dla poezji – jakiejkolwiek – choćby wyrażenia metaforą czegokolwiek.

 

   Zbliżając się do końca (albo tylko przerwania, bo wierzę w … Waszą kontynuację) moich rozważań warto zwrócić uwagę, że poezja, wraz z tymi, komu jest potrzebna, jest domeną wrażliwców. Wykładając tę myśl najprościej powinniśmy zapytać czy w takim świecie, w jego przestrzeni publicznej, jest jeszcze miejsce na duchowość, wrażliwość, głębię? Pozwolę sobie na niewielką dygresję w materii przykładu, co mam na uwadze. Krótka historia z życia. W pewnej szkole dzieci urządziły zabawę z okazji dnia Świętego Mikołaja. Na Sali było obecnych dwadzieścioro dzieci. Opiekuni zakupili dwadzieścia pączków. Położono je na stole, na środku sali. Jeden z chłopców, kiedy już pozwolono im się częstować szybko chwycił jednego pączka, w sekundę go zjadł i natychmiast sięgał po kolejnego. Zaznaczę, że wiedział o ograniczeniu ilościowym oraz, że na sali było obecnych kilkoro rodziców. Jedna z matek widząc tę scenkę „z życia wziętą” zaczęła upominać owego chłopca. Na takie dictum jego matka przeprowadziła istny szturm na oponentkę z argumentacją, iż nie jest to naganne, a swojego syna wręcz należałoby pochwalić za „zaradność”.

 

   Tak właśnie wygląda „zaradność” współczesności. Czy jest tu miejsce na „dzielenie się”? A czy poezja nie jest właśnie „dzieleniem się” – słowem i przeżyciem. I pięknem …

 

   Otóż w takim właśnie świecie żyjemy. Takie wzorce większość z nas – naprawdę większość – przekazuje kolejnym pokoleniom. Aborcja staje się antykoncepcją, starzy ludzie stają się balastem a młodzi egzystują w większości jedynie materią. Gdzie tu jest miejsce na poezję? Poezja tutaj jest śmiechu wartą fanaberią dla nieudaczników i nieprzystosowanych do walki o byt. Poezja stanowi tu dysonans, dysharmonię pojęciową, jest czymś śmiesznym, niezrozumiałym, pustym, gdyż nie mającym przełożenia na żadną „zaradność” czy użyteczność. Nie warto się nad nią nawet pochylić.

 

   Jest i inny aspekt. Owych odszczepieńców, dziwaków, dziwolągów poezją żyjących. Oni się skupiają, koncentrują, spotykają. Tworzą nawet swoje pisemka, gazetki, publikacje. Nie znam nikogo, i powtórzę to dobitnie, z pełnym przekonaniem, nie znam nikogo, kto sięgnąłby po te treści z własnej, nieprzymuszonej woli, będąc kimś całkowicie spoza „tej bajki”. Bo to, że znajdziemy Kowalskiego z Nowakiem, którzy potwierdzą (przykładowo) taką lekturę i akurat spełnią warunek „bycia kimś spoza tej bajki”, nie znaczy, że nie są oni właśnie krewnymi, znajomymi, albo kimś generalnie z szerokiego kręgu mającego kontakt z jakimś literatem czy poetą. Każde bowiem środowisko wytwarza kręgi wtórne, kręgi ludzi bliżej bądź dalej z nim związanych, którzy często w imię zachowania relacji z nami, twórcami, z litości odda się lekturze tego czy owego „dzieła”. Nie znam nikogo, naprawdę nikogo, kto przy wejściu na temat poezji powiedziałby – o tak, ostatnio czytałem … Mam na myśli ludzi wykształcanych, światłych – lekarzy, prawników, biznesmenów, psychologów, duchownych, bankierów, ale i tych mniej światłych – robotników, maturzystów, osób ze średnim, czy nawet podstawowym wykształceniem … Większość nie czyta niczego, a poezji – właściwe nikt. Jest nawet gorzej. Kiedyś jeszcze funkcjonowała świadomość, że poezja to coś „wyższego”, coś niesłychanego, pięknego, wzniosłego, a poprzez to godnego szacunku oraz czci niejakiej … Dziś zamiera i to. Częściej spotkamy dumne zdziwienie, w lepszym wypadku po prostu, zdziwienie. Przez ostatnie ćwierć wieku ktoś zabił w tym narodzie nawet poczucie tego, że poezja … to coś więcej. Coś poza … Oskarżam tu szeroko pojęty przemysł edukacyjny. Bo edukacja stała się przemysłem. Przemysłem, którego produktem stał się człowiek. Ujęty bardzo pragmatycznie.

 

   To też pewien obraz świata. Świata coraz prymitywniejszego i tak w młodych pokoleniach kształtowanego. Jest tu, rzecz jasna, element statystycznej, ale i obserwacyjnej generalizacji. Są jeszcze wyjątki od reguły. Można je liczyć na palcach jednej ręki. Jak się uda. W takim świecie – świecie utylizacji miłości, odhumanizowania wrażliwości, unicestwiania duchowości – pytanie: komu potrzebna jest dziś poezja? – staje się dramatycznym pytaniem bez odpowiedzi.

 

Andrzej Walter


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko