Janusz Termer – Pocztówka z Collodi

0
186

Janusz Termer

 

 

Pocztówka z Collodi
 


makowski25


     1.

    Collodi jest piękne, jak zresztą prawie wszystkie niewielkie i stare miasteczka włoskie, niekoniecznie tylko, jak teraz, w porze dojrzałej, pachnącej tu niebywale południowej wiosny, którą tak zachwycał się pierwszy prezes polskiego SEC, Jarosław Iwaszkiewicz. Leży ono w pobliżu Florencji (godzina jazdy pociągiem w stronę Pizy i Livorno – linii otwieranej w czasach gdy powstawał Pinokio). Aby jednak dotrzeć do Collodi z florenckiego dworca kolejowego trzeba oczywiście najpierw znaleźć się tam. W tej – założonej – łyknijmy sobie przy okazji mały łyczek historii –  przez Juliusza Cezara w roku 59 p. n. e. kolonii rzymskiej na miejscu miasta etruskiego Faesulae, późniejszej kolebce włoskiego i całego europejskiego Renesansu. W mieście Dantego, Leonarda da Vinci, Michała Anioła, Rafaela, Botticellego czy Brunelleschiego, nie wspominając już o wielkim, możnym, osławionym i pod każdym względem prężnym, rodzie Medyceuszy…

 

    Było zatem o czym podumać i pogadać podczas podróży samolotem do Florencji. A lecieliśmy przez Frankfurt n. Menem, niestety, bo nie ma ona dzisiaj bezpośredniego połączenia lotniczego z Polską. A i czasu też było na to aż nadto, gdyż znana z solidności i punktualności Lufthansa opóźniła, z powodu burzy, swój przylot z Warszawy do Frankfurtu o kilkadziesiąt minut, a to wystarczyło aby samolot do Florencji, też Lufthansy, nie był uprzejmy na nas poczekać (a następny był dopiero grubo ponad trzy godziny później, czyli tuż przed północą!). Nas, to znaczy – Annę Wasilewską, znakomitą tłumaczkę literatury włoskiej i francuskiej (wielki sukces odniósł ostatnio jej przekład i nowy układ wielkiego dzieła Jana Potockiego Rękopis znaleziony w Saragossie) oraz piszącego te słowa – wysłanników polskiego oddziału Stowarzyszenia Kultury Europejskiej (SEC) na posiedzenie Rady Wykonawczej tego międzynarodowego gremium. Miało ono do niedawna, przez kilkadziesiąt lat, swoją stałą siedzibę w Wenecji, gdzie też co kilka  lat odbywały się spotkania władz Stowarzyszenia i jej członków, obrady i dyskusje o aktualnych problemach kultury europejskiej. Miejskie władze dzisiejszej Serenissimy okazały się (w obecnej neoliberalnej dobie) niezbyt łaskawe dla spraw kultury i SEC „wyemigrował” do Collodi, gdzie szczęśliwie znalazł swoją nową siedzibę i sponsora dzięki Fondazione Nazionale Carlo Collodi w Pesci (przepięknie położone miasteczko na szlaku górskich zamków obronnych, leżące o trzy kilometry od Collodi), której prezes, Pier Francescco Bernacchi, tak to się dobrze to złożyło, jest od kilkunastu lat także wiceprezydentem międzynarodowych władz SEC.
 

    2.

    W miasteczku Collodi spędził swe najlepsze młodzieńcze lata Carlo Lorenzini, znany całemu światu pod literackim pseudonimem Carlo Collodi, wziętym od nazwy tego miasteczka, choć urodził się we Florencji w 1828 roku, i gdzie potem mieszkał i pracował (zmarł w 1890). Jest to jak wiadomo, autor nieśmiertelnego utworu dla młodzieży, znanego dziś powszechnie pod tytułem Pinokio, początkowo publikowanego od 1881 roku na łamach pisemka dla młodzieży „Giornale per i bambini” jako Przygody Pinokia. Historia pewnego pajacyka (I wydanie książkowe 1884).

Dzieje autora, walczącego o zjednoczenie Włoch, pisarza, księgarza, publicysty, tłumacza baśni Charlesa Perraulta, i satyryka, współtwórcy nowoczesnego języka włoskiego – „fiorentino vivo” (florencki żywy) przeciwstawianego „fiorentino morto” (florencki martwy) – skostniałemu językowi klasyków literatury włoskiego Trecenta, podobnie jak i recepcja samego jego słynnego dziełka o przygodach pewnego drewnianego burratino, które szybko podbiło świat i  spowodowało, że Collodi uchodzi od ponad już stu lat, nie tylko w potocznym przekonaniu, za „autora jednej książki”; a to też są naturalnie wielkie tematy na osobne i długie (zajmujące skądinąd) opowieści.

    Wróćmy jednak na chwilę do samej podróży do Florencji. Nam, nieco zagubionym spóźnionym podróżnym na niewyobrażalnie ogromnym lotnisku we Frankfurcie, ani owe ruchome chodniki, przyspieszające i ułatwiające dostęp od setek miejsc odpraw samolotowych na cały glob, na nic się zdały i przyszło czekać nam te parę godzin na odprawę samolotu do.. Bolonii, zamiast Florencji, bo tam była potężna wichura i burza. Z Bolonii Lufthansa miała nas dowieźć autokarami do Florencji. Już w trakcie tego nocnego lotu oświadczono przez głośniki, że jednak lądować będziemy we… Florencji. Mała to jednak pociecha, mimo że zostaliśmy, na przeprosiny, co nieco wzmocnieni, bo podkarmieni przez przewoźnika. No, ale jak o tej północnej godzinie dostać się stąd do Pesci lub Collodi, gdy nie kursują już żadne pociągi i autobusy, a perspektywa spędzenia zimnej nocy – w przeciwieństwie do czerwcowej fali upałów panujących w Polsce – na maleńkim dworcu lotniczym lub kolejowym we Florencji (ponoć wtedy czasami niebezpiecznym), wydawała się nam, nie przygotowanym na to, wręcz małym horrorem. Zwłaszcza, że w Pesci czekał hotel z telewizorem transmitującym mecz Polska – Ukraina! Szczęściem w nieszczęściu było to, że mieliśmy telefon do mieszkającej od lat we Florencji Magdaleny Gronczewskiej (córki przyjaciół, profesorostwa Grażyny i Andrzeja Gronczewskich), która przez zaskoczenie (niechybnie) zgodziła się przyjąć nas na te parę ciemnych,  zimnych i ponurych nocnych godzin pod swój dach, mimo iż bardzo obawiała się, że zaburzymy sen jej ukochanej kilkunastomiesięcznej córeczki… Do tego jednak nie doszło, a my raz jeszcze publicznie jej dziękujemy za cenną pomoc w niespodziewanej potrzebie. Ale mecz z Ukrainą diabli i tak wzięli…
 

      3.

     Zdążyliśmy jednakże następnego poranka dojechać jednym z pierwszych kursów pociągow z Florencji na pierwsze z dwudniowych posiedzeń Rady Wykonawczej SEC, które odbywały się w położonym na przepięknie widokowym wzgórzu miasteczku Collodi. Tak się złożyło, że byłem tu już raz, przed dziesięcioma laty, i z podobnej okazji. Tak zwanego  roboczego Ensemble Generale SEC, które przygotowane było wtedy z szerszym rozmachem programu towarzyszącego. Uczestnicy ówczesnego posiedzenia mieli też nieco więcej wolnego czasu.  Odwiedziliśmy między innymi tamtejsze muzeum Pinokia na wolnym powietrzu, wędrując niespiesznie po parku ukazującym bohaterów utworu jakby w wielkim powiększającym szkle ogromnego mikroskopu, wydobywającym i podkreślającym ich cechy szczególne, charakterystyczne. Zawsze na ogół sympatyczne, jak w przypadku groteskowo przerysowanych postaci z Krainy Zabaw czy Krainy Zmyślnych Pszczół. Dzieci (duże czy całkiem małe) wcale nie muszą się tutaj ich bać (pełno ich resztą i teraz na parkowych alejkach i łącznikowych tunelach malowniczo rozlokowanego muzeum), bo tak są pełne zwyczajnej radości bycia w świecie, że aż przysłaniają tym owe dydaktyczne i wychowawcze, choć nadal żywe i metaforycznie aktualne przesłania wymowy całości utworu Collodiego (do których był mocno zachęcany przez ówczesne włoskie władze oświatowe). Zostało to też wydobyte przez znanego kiedyś powszechnie artystę i ilustratora Pinokia, florenckiego rysownika – Carla Chiostri  tworzącego na przełomie XIX i XX wieku (drugi po Enrico Mazzantim i najbardziej dziś znany ilustrator dziełka Collodiego). I te jego rysunki zamieszczone są w tym właśnie nowym polskim wydaniu Pinokia w tłumaczeniu Krystyny i Eugeniusza Kabatców (którego to z kolei wydania polskiego? – nasz wydawca (Vesper.pl) z 2016 r. milczy dyskretnie na ten temat). Ilustracje Chiostriego tworzą z tekstem utworu Collodiego swoistą jedność i swoiste znaczeniowo – by tak rzec – wspólne polsko-włoskie dzieło. To zostało zauważone od razu przez wspomnianego wyżej prezesa Fundacji Collodi, Pier Francescco Bernacchiego, któremu wręczyliśmy to wydanie  z dedykacjami tłumaczy polskich podczas tegorocznego towarzyskiego spotkania uczestników obrad SEC w gościnnej siedzibie Fundacji. Signor Bernacchi był wyraźnie zaskoczony, ale też i wielce zainteresowany oraz wyraźnie ukontentowany…

    W posłowiu do tego najnowszego polskiego wydania Pinokia, pisze celnie Krystyna Foremniak: „Jeszcze zanim dotrzemy na miejsce (czyli do Collodi – JT), wszystko krzyczy do nas Pinokiem: drogowskazy do poświęconego mu parku rozrywki, drewniane pajacyki z długimi nosami, dostępne na każdym straganie i w każdym sklepie z pamiątkami, długopisy z głową Pinokia i magnesy na lodówkę w kształcie marionetek ze sznurkowymi nogami. Pinokio  jest dziś wizytówką średniowiecznego Collodi, tak jak niemal od samego początku stał się wizytówką Carla Lorenziniego”. Tak, to wszystko prawda, a sam swoisty „kult” i standardowo utrwalony obraz Pinokia z długim nosem, jak i samo miejsce przygód  towarzyszących mu życiowo realnych i fantastycznie baśniowych postaci utworu, cieszą się, co zresztą łatwiej teraz niż kiedyś zaobserwować, przyspieszającą  coraz bardziej w czasie popularnością, nie tylko w tym malowniczym miasteczku. To jeden z trwalszych –  i co ważniejsze – nie budzących specjalnie estetycznych czy innej natury krytycznych oporów sposobów dzisiejszego odbioru Pinokia.  Stający się przykładem tych pozytywnych świadectw i elementów zjawisk kulturowych, które coraz bardziej ekspansywnie wdzierają się wizualnie w nasze życie społeczne i obyczajowe, jakby ciągle poszukujących granic swego literackiego obywatelstwa i znaczenia. Też jako fenomeny symbol i emblemat współczesnej pop-kultury (nawiasem mówiąc zaliczany kiedyś przez uczonych socjologów XX w., z niejakim choć wyraźnym i mocnym przekąsem do zjawisk „kultury masową”, przeciwstawianej kiedyś wyraźnie tzw. „kulturze wyższej”; dziś, a to też signum temporis, te granice stają się niekiedy bardzo labilne i często gęsto się wzajem się przenikające…).
 

   4.

    Międzynarodowe Stowarzyszenie Kultury Europejskiej (SEC) ma mieć teraz nie tylko nową własną siedzibę, ale też ma nowe władze, z energicznym prezydentem – optymistycznie patrzącym w przyszłość, dobrym przy tym i sugestywnym mówcą – profesorem Umberto Mariotta z Wenecji, i sekretarz generalną Cosimą Campagnolo na czele. Dodać warto, że signora Cosima to córka znanej, ogromnie zasłużonej, zmarłej parę lat temu długoletniej sekretarz SEC, Michele Campagnolo-Bouvier, żony pierwszego prezydenta SEC, filozofa Umberto Campagnolo (1904-1976), jego ideowego prawodawcy i fundatora  na gruzach powojennej Europy oraz teoretyka oryginalnej koncepcji „polityki kultury” jako gwaranta tolerancji i pokojowego rozwoju społeczeństw. Ma jednak SEC obecny, choć nie zmienił systemu swoich naczelnych idei i wartości, bardzo poważne, często nieznane poprzednikom, nowe wielkie problemy organizacyjne i oczekujące  rozwiązania wyzwania programowe naszego czasu. Wynikają one ze z dokonującej się zmiany generacyjnej, jak i gwałtownych przeobrażeń cywilizacyjnych, ale przede wszystkim pochodną krótkowzrocznego – trzeba to nazwać po imieniu i dobitnie podkreślić – odwracania się wielu rządów europejskich,polityków, władz krajowych i samorządów lokalnych od spraw kultury, Zjawiska także od kilkunastu już lat coraz bardziej widocznego i w Polsce (jakby było coś ważniejszego niż kultura, jako – cokolwiek by przez to rozumieć – zwieńczenie egzystencjalnej istoty człowieczeństwa).

    Rozmowy, dyskusje i decyzje międzynarodowych władz SEC i reprezentantów organizacji krajowych w Collodi dotyczyły tych właśnie spraw najogólniejszej natury, jak i czysto organizacyjnych:  choćby przyciągnięcie młodych wolontariuszy dla uaktywnienia prac czy  przejście na elektroniczny system informacyjny jako reakcja i recepta na coraz bardziej widoczny i dokuczliwy brak środków materialnych. Nie zdradzając „tajemnic”  SEC można powiedzieć, że w Collodi podjęto bardzo ambitne plany sformułowania nowych zadań oraz kontynuowania sprawdzonych form działalności i przedsięwzięć lub ich koniecznej „renowacji” (np. wznowienie organu teoretycznego SEC rocznika  „Comprendre”, wniesienie i przyjęcie poprawek statutowych) oraz poszukiwania form głębszego zainteresowania europejskich społeczeństw sztuką symboliczną, w zmieniającej się  tak szybko politycznie i kulturowo ubożejącej Europie, jak i oczywiście w całym zróżnicowanym i tak mocno pod każdym względem podzielonym jak nigdy świecie dzisiejszym. Należy do nich  między innymi. potrzeba powołanie do życia „Europejskiej szkoły liderów” czy przygotowanie wielkich tematów do powszechnej debaty nad przeszłością i nade wszystko przyszłością i żywotnością europejskiego kulturowego i politycznego Esprit, owego spajającego i przenikającego dzieje Ducha i Mitu europejskiego kontynentu). Ze strony polskiej wpłynęła propozycja prezesa naszego  narodowego oddziału, Eugeniusza Kabatca, by uwzględnić w programie generalnej debaty sprawę szerszego rozumienia i poszerzonego widzenia Europy, tak w polu społeczno-konfesyjnym, jak i kulturowo-geograficznym, czyli o drugie „płuco europejskie” – o zaniedbany wschód naszego kontynentu. Czy to wystarczy  dla skutecznego podjęcia prac nad rysującym się tutaj konkretnym programem naprawy i wzmocnienia codziennej działalności międzynarodowego SEC, a także i w ośrodkach krajowych? Zobaczymy to wkrótce. Postanowiono bowiem zwołać za rok do Collodi kolejne spotkanie Rady Wykonawczej, z szerszym udziałem przedstawicieli poszczególnych krajowych władz SEC, czyli już po zakończeniu budowy nowego centrum Stowarzyszenia (siedziba władz, cenne archiwum, redakcja czasopism, biuletynów), powstającą właśnie w tym miejscu, dzięki Fondazione Nazionale Carlo Collodi w Pesci, która to fundacja – niewątpliwie przy pomocy i silnym wsparciu nieśmiertelnego Pinokia! – wyasygnowała na ten cel okrągły milion euro!
 

   5.

    Podróż powrotna do Warszawy przebiegła nam gładko. Z Pesci do Florencji, gdzie było trochę czasu na per pedes apostolorum odbywane wędrówki z Anną Wasilewską (kilkukrotną stypendystką tego miasta, znającą je na wylot) oraz na krótki kurs przypominania sobie o Wielkich Ludziach Florencji, współtwórcach kultury europejskiej i światowej, jego literackich cennościach, jego Zabytkach oraz Muzeach z Galerią degli Uffizi czy Galerią Palatina i Galerią Galerią d’Arte Moderne na pierwszych miejscach… Przez szybę tylko „wąchane” i oglądane na ogromnych banerach i kolorowych plakatach wystawowo-reklamowych takie smakowitości, mówią o tym juź same tytuły ekspozycji – jak na przykład  Michelangelo e Vasari. Preziose lettre all”amico caro” dall’archivio Vasari czy Da Kandinsky a Pollock…  I już, i tyle, aż tyle….

    Żałowałem także tego, że nie wystarczyło nam czasu, by „odwiedzić” Stanisława Brzozowskiego (w sto piątą rocznicę śmierci pisarza), w ostatnim miejscu jego florenckiego pomieszkiwania na wygnaniu, domu, na którym przed paru laty umieszczona została – przy współudziale tutejszego samorządu i miejscowej Polonii oraz polskiego oddziału SEC – tablica pamiątkowa poświęcona autorowi Legendy Młodej Polski.

    Przelot z Florencji do Warszawy, przez oswojonego już nieco lotniskowego molocha, Frankfurt nad Menem, był w drodze powrotnej na szczęście bezproblemowy, ale też i banalnie nad wyraz nudny, jak owe piosenkarsko  przyborowe „festiwale na pieśń”…

                                                                                                             

J.T.    


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko