STANISŁAW GRABOWSKI
DWA TOMY ŚMIECHU
Mistrzów satyry mieliśmy wielu. Wymieniać nazwiska największych toż strach, że kogoś pominę. Ale spróbuję: Kochanowski („Jeśli nie grzeszysz jako mi powiadasz…”, resztę zna każdy Polak)), Krasicki, Niemcewicz, Mickiewicz (tak, tak, nie tylko wieszcz, ale i tęgi satyryk), a później Tuwim, Gałczyński, Słonimski, Karpiński (Światopełk), Hemar, Boy-Żeleński, Andrzej Włast, Minkiewicz, Paczkowski („Są dwa powody dla których Polska mi zbrzydła…”), po wojnie: Lec, Brzechwa, Młynarski, Maria Czubaszek, Dobrowolski, Minkiewicz, Groński, Kofta, Laskowik, Janusz Osęka, Sztaudynger, Karol Zbyszewski, Szpotański, Wiechecki „Wiech”… Wystarczy? Gdyby zajrzeć np. do „Szpilek”, zrobić kwerendę, ileż należałoby jeszcze wymienić nazwisk. Jakoś w III RP „Szpilki” padły; pismo, które „za komuny” tak trudno było kupić, gdzie co tydzień na wyścigi przekomarzali się najlepsi i rośli w siłę ich następcy, jak np. dwaj Andrzeje: Mleczko i Czeczot.
Upadły „Szpilki”, czyli jakby upadł duch przekory w narodzie, nawet łódzka „Karuzela” nie zdołała się utrzymać na powierzchni, choć przecież nie wybrzydzała z doborem autorów, nie sięgała niebotycznego poziomu. Po 1989 roku, owszem, było kilka prób wskrzeszenia prasy satyrycznej, ale nie udało się. Choć, jak zawsze, aż kipi u nas od potknięć polityków, nie brakuje afer, a w lud co rusz szły takie wice jak „Stłucz pan termometr , a nie będziesz miał pan temperatury”, czy „Nikt mi nie wmówi, że białe jest białe…”. Po prostu zakończył się pewien etap w dziejach polskiej satyry, zmieniła się pewna perspektywa spojrzenia na dowcip, jak zmienili się ci, co na publicznym świeczniku. Jednym brakuje całkowicie poczucia humoru, inni nie posiadają nawet odrobiny autoironii. Ale czy można żyć bez satyry, humoru i żartu? No nie można. Ale że życie nie znosi próżni, np. w Internecie rolę profesjonalistów przejmują domorośli satyrycy ze swoimi memami; w pewien sposób pismo satyryczne zastępuje Szkło kontaktowe w TVN (zwracam uwagę na komentarze przesyłane przez telewidzów. Może by jakąś antologię z nich ułożyć?). W końcu trzecia liga, tak widoczna od wielu lat np. w programach kabaretowych TVP, nie może zawładnąć naszym poczuciem humoru (honoru?). Co to, to nie!
Krąg satyryków z prawdziwego zdarzenia nie musi bać się konkurencji, ale – uwaga! – dość późno wchodzący do gry, wcale nie są gorsi od starych mistrzów. Niewątpliwie należy do nich Wojciech Konrad Dąbrowski, z zawodu nauczyciel matematyki, z powołania pisarz, nadto harcmistrz Rzeczypospolitej, społecznik całą gębą, entuzjasta polskiej piosenki, organizator kilku imprez o ogólnopolskim charakterze, przyjaciel artystów, piosenkarz z bogatym repertuarem… Tytułów nie chcę mnożyć, bo p. Wojciech tego nie lubi. To z pewnością satyryk nieprzejednany jeśli chodzi o walkę z głupotą, nietolerancją, brakiem rozsądku, zadufaniem, ciasną umysłowością, niesprawiedliwością, czy partyjnym cwaniactwem, przewyższającym niestety tuzów z partii ze „słusznie minionego okresu”. Wiele pracy jeszcze go czeka, wiele potu i zaciskania zębów. Zachęcam autora, by się nie poddawał, by dalej celnie bił w polskie piekło, w polski tumiwisizm, w polskie „jakoś to będzie”, by nie przeoczył żadnego z czynów niegodnych osób publicznych, wszak, zgodnie z noblowskim zawołaniem „spisane będą czyny i rozmowy”.
Matematyczny umysł nadaje poezji Dąbrowskiego ścisłości, precyzji i bezwzględnej logiki, z kolei humanistyczne zainteresowania, przejawiane od najmłodszych lat, dodają jego utworom literackiego polotu, i to na wysokim profesjonalnym poziomie. To satyryk z najwyższej półki. Nadto status krakusa pamiętnego „Zielonym Balonikiem” i wychowanie prawie od niemowlęctwa na „Przekroju” redagowanym przez Mariana Eile, oto fundament, na którym jego satyra mogła się rozwinąć, pokazać swoją niepowtarzalność, także umiłowanie twórczej wolności, tolerancję, autoironię najwyższej próby.
Dąbrowski potrafi celnie komentować aktualne wydarzenia polityczne i obyczajowe. Potrafi też prowokować, czyli wkładać kij w mrowisko, lecz przecież nie do cudzego oka, nadto ma pomysły, ma określone poglądy, które stanowią o jego twórczej indywidualności.
Mistrz dużo uwagi poświęca formie. Ponoć Tuwim pisał bez skreśleń. Nie wiem jak pisuje Dąbrowski. W każdym razie formę prezentuje nienaganną. Korzysta ze wszystkich środków poetyckich przefiltrowanych przez zdobycze formalne XXI wieku. Wydaje się, że jego utwory są rzucane na papier, jakby od niechcenia, bez wysiłku. Ale jak jest naprawdę? Kto wie, ile autor poświęca czasu na szlifowanie kilkuzwrotkowego wiersza, na dobór metafor, aluzji, grę słowami… Niech to pozostanie jego tajemnicą.
Gdyby „sprzedał” się „Karuzeli” musieliby u drzwi, na wejście, rozścielać przed nim czerwony dywan, ale on tam nie bywałby. Właściwym miejscem jego druku powinny być łamy „Szpilek”, te z Placu Trzech Krzyży, tam mógłby bratać się z największymi. Równy między największymi. To nie są słowa przesady, to oczywista oczywistość, że użyje słów klasyka, który często podpada Dąbrowskiemu.
Jednak jak pisze inny klasyk: „Między zamiarem i czynem kładzie się cień”. Czyli od pomysłu do wykonania jest daleka droga. I czasu piekielnie mało, gdy co tydzień wystawiasz się na oceny czytelników. Stale musisz być w wysokiej formie, musisz być czujny na to, co przynosi codziennie radio, prasa, telewizja. Musisz słuchać ludzi (wręcz ich podsłuchiwać w tramwaju, metrze, w każdym innym miejscu). I szukać w sobie tych najwłaściwszych słów, które oddadzą ich pasje i emocje, ale także twoje własne. Dąbrowski to umie. A efekty jego satyrycznej pracy co tydzień odnajdujemy np. w lokalnym ursynowskim tygodniku „Passa”. A na kogo satyryk wydaje wyrok uważam, iż to wyrok okrutny acz sprawiedliwy.
Tematów mu nie brakuje. Polska codzienność dostarcza ich aż nadto. Nic tylko korzystać. I autor korzysta. Znam takich, którzy lekturę „Passy” rozpoczynają od jego satyrycznego wiersza. A jeśli go nie znajdą czują się zawiedzeni!
I tak od dziesięciu lat poeta rozrzuca przed nami satyryczne perły. I po dziesięciu latach postanowił wybrać najciekawsze z nich i włożyć je pomiędzy okładki. Okazało się, iż nie mieszczą się w jednym tomie. I tak otrzymaliśmy dwa tomy jego satyr, pełne śmiechu i uśmiechu.
Co ja szczególnie wyróżniam, co ujęło mnie formą i treścią? To trudne pytanie. Ale nie uciekam od odpowiedzi. Już same tytuły rwą oczy: Kulczyki i soldy; Żre się polityczna klasa; We mnie jest czyste dobro; Chłopcy z naszej PiSkownicy; Olek, mordo ty moja; Pan Prezydent miał orędzie; Lato z Buskiem; Nie zagłosuję na Jarka; O Oli, co lubiła ptaszki; Kasa jest najważniejsza; Przydałby się polityczny GPS; Szejset czyli dwa razy czysta; Kuba, morda w kubeł; Sorry, taki mamy klimat… Wystarczy. A co wybrać gwoli cytatu? W głowie się kręci od nadmiaru. Jacek Fedorowicz, chyba można mu wierzyć, napisał: „Teksty mądre, ostre, a przy tym lekkie i dowcipne, urzekające zręczną formą, która unika – tak modnych ostatnio – udziwień i intelektualnego pozoranctwa[…]”.
Polecam całość do czytania, do studiowania, do refleksji, która jakżeby inaczej, nie może nie zakończyć się nieśmiertelnym pytaniem „Z czego się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie!”.
Satyra tego typu powinna trafiać na antenę publicznego polskiego radia, do telewizji publicznej, bo skoro prawdziwa cnota krytyk się nie boi, pozwólmy autorowi na pełną swobodę, na rozwinięcie do końca swoich możliwości. To satyra o charakterze obywatelskim. Przywala, ale, co jest istotne, nie obraża. Robi to na własny rachunek. Nie stoi za nią prywata czy partyjniactwo, jedynie własny rozsadek, własna mądrość, własne doświadczenie nabyte latami. Należy pisarza czytać, ale i wierzyć po lekturze jego tekstów, że jeszcze Polska nie zginęła, skoro są wśród nas ludzie tak utalentowani.
Wiem, że w środowisku satyryków (jeszcze takie istnieje) od dawna krąży pomysł na nowe pismo poświęcone satyrycznej twórczości, ale na przeszkodzie stoi brak gotówki. Pieniędzy satyrycy nie mają. Po 89 roku dołączyli do tych, którzy zarabiają niewiele lub za „Bóg zapłać”! Dlatego, żeby im pomóc, wesprzeć ich myśli o własnym satyrycznym piśmie, podpowiadam spółkę z… producentem sitcomu Świat według Kiepskich. Pewnie znacie to dzieło z emisji w „Polsacie”, które od czasu do czasu potrafi błysnąć odcinkiem o charakterze genialnym. W końcu występuje tam czołówka polskich aktorów komediowych. Chwaliła Kiepskich Olga Lipińska, a to chyba jest autorytet! Czy nie należałoby wspólnie z nimi stworzyć Związku do Spraw Ośmieszania i Wykpiwania (lub jakoś podobnie)? Piętnaście czy też dwadzieścia sekund reklamy przed emisją Kiepskich lub po emisji byłoby dla nowego pisma rzeczą bezcenną. W końcu ten sitcom ogląda regularnie kilka milionów widzów, i to kilka razy na dzień. Jakaś to potencjalna armia czytelników! Niech tylko co tysięczny z nich sięgnie po pismo z tytułem „Świat według Kiepskich”, a stworzą grupę liczących się odbiorców. Pomysł oddaję za darmo. Wojtku, rozpowiedz o nim wśród przyjaciół-satyryków, kontaktujcie się z Wrocławiem. A nuż się uda!
______________________________________
Wojciech Dąbrowski, MKWD Muzyczny Kabaret Wojtka Dąbrowskiego Część I 2004–2009, MKWD Muzyczny Kabaret Wojtka Dąbrowskiego Część II 2010–2015, Oficyna Wydawnicza ASPRA-JR, Warszawa 2016.