Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego
Memento Györgya Spiró
Polskich czytelników György Spiró przyzwyczaił do siebie jako pisarz za polskich pisarzy krytycznie sięgający w głąb odległej polskiej historii. W głąb, tzn. w czasy Wojciecha Bogusławskiego, ojca polskiego teatru („Iksowie”) czy w czasy Wielkiej Emigracji i mesjanistycznej przygody Mickiewicza i Towiańskiego. Tym razem Spiró pochylił się nad historią swojej ojczyzny, choć znacznie bliżej nam usytuowaną na osi czasu.
„Powieść Györgya Spiró (rocznik 1946), jednego z najwybitniejszych pisarzy węgierskich, dotyczy powstania 1956 roku i jego konsekwencji dla przyszłego kształtu Węgier – przybliża wydawnictwo „Czytelnik” czytelnikom „Salon wiosenny” – Akcja obejmuje czas od wybuchu walk w październiku do pierwszomajowego pochodu w kolejnym roku. Głównym bohaterem jest przeciętny mężczyzna w średnim wieku, który dzięki pewnemu szczęśliwemu zbiegowi okoliczności nie musiał opowiedzieć się po żadnej ze stron, jednak wkrótce historia upomniała się o niego. Z dnia na dzień nasz bohater popadł w ogromne kłopoty, został wykluczony nie tylko przez kolegów z pracy, ale i przyjaciół, pogłębiły się też jego nieporozumienia z żoną, zajętą organizowaniem tytułowego Salonu Wiosennego, wielkiej wystawy prac współczesnych węgierskich malarzy i rzeźbiarzy. Zmiana spokojnej małej stabilizacji w kafkowski koszmar pokazana jest na tle historycznych, politycznych i społecznych zmian na Węgrzech. Występujące w powieści rzeczywiste postaci, faktycznie zaistniałe wydarzenia, prawdziwe życie ówczesnego Budapesztu, dopełnione opowieścią o fikcyjnym głównym bohaterze, dają w efekcie niezwykle oryginalny, przejmujący i smutny, acz niepozbawiony ironii, obraz tego, co właściwie zdarzyło się wtedy na Węgrzech”. Dodajmy, że wspomniany zbieg okoliczności był taki, że dni węgierskiej rewolty antykomunistycznej i antyradzieckiej 1956 roku bohater powieści, inżynier Faltray spędził w szpitalu jako pooperacyjny rekonwalescent. Ta okoliczność miała się okazać dla niego poniekąd szczęśliwa, gdyż miała uwolnić go od czynnego opowiedzenia się po którejkolwiek ze stron. Jednak tak się nie stało. Gdy umilkły salwy i władzę objął Janos Kadar, Fatray został zahaczony pazurem historii i na tle swoich prawdziwych czy rzekomych korzeni żydowskich poddany ostracyzmowi ze strony aparatu władzy. Węgierski Piszczyk z „Zezowatego szczęścia”? Skojarzenie do pewnego stopnia uzasadnione, ale dalekie. W przeciwieństwie do bohatera duetu Stawiński-Munk, Faltray nie jest postacią zbudowaną z groteski. Faktura powieści Spiro jest realistyczna, mimetyczna, nie ma cech umownej powiastki filozoficznej. Węgierski pisarz nawet podkreśla mimetyzm przekazu swoim ulubionym sposobem wbudowywania w tkankę narracji wtrętami jakby zaczerpniętymi z podręczników czy gazet. Nie zmienia to faktu, że realizm Spiro jest podszyty ironią, że jest w nim próba obiektywizacji opisywanych fenomenów. Pojawiły się porównania „Salonu wiosennego” do „Procesu” Kafki, a głównego bohatera do Józefa K., ale nie wydają mi się trafne. Zmetaforyzowana, arealistyczna, nieokreślona przestrzeń „Procesu” nie ma nic wspólnego z pełną świadomością Faltraya, jakich sił pada ofiarą i z realizmem Spiro. To realizm wysokiej próby, powściągliwy, surowy, podany w tonacji piano, bez krzykliwego oburzenia na świat i bez naturalizmu, który zawsze może stanowić pokusę. Powieść Spiro dotyka ważnych, najbardziej dramatycznych zdarzeń w historii komunistycznych Węgier, ale czy ma wymowę jednoznacznie antykomunistyczną? Taką też, ale chyba nie jedynie. Pisarz pokazuje mechanizmy, po które sięga każda niedemokratyczna, autorytarna i tym bardziej totalitarna władza. Lub po które może sięgnąć, nawet jeśli na danym etapie wydaje się to mało prawdopodobne. Dlatego nie wolno lekceważyć nawet pozornie łagodnych odmian autorytaryzmu, jego na pozór cywilizowanych kształtów. Każdy bowiem ma w sobie potencjał maksymalnego zła, nawet wtedy, gdy jego koryfeusze przekonują, że „demokracja ma się znakomicie”. I niezależnie od tego, czy ma kolor czerwony, czarny, brunatny czy jakikolwiek inny. Bo to czy autorytaryzm stanie się groźnym totalitaryzmem, który w pewnym momencie zacznie nie tylko wyrzucać z pracy i narzucać lege artis niedemokratyczne prawa, lecz zabijać fizycznie nie zależy od jego dobrej woli, bo on takiej woli nie ma, lecz od determinacji i siły oporu społeczeństwa wolnych obywateli.
György Spiró – „Salon wiosenny”, przekł. Irena Makarewicz, wyd. „Czytelnik”, Warszawa 2016, str. 324, ISBN 978-83-07-033-81-5
—
O dwóch takich zaplątanych w historię
Leon Niemczyk należał do grona najważniejszych aktorskich indywidualności polskiego kina. Był przez lata jednym z jego emblematów, tak jak Zbigniew Cybulski czy Daniel Olbrychski, choć był to emblemat usytuowany o krok w tyle. Tak jak oni w swoich kluczowych rolach wyrażali młodość i entuzjazm, tak Niemczyk od początku był wyrazicielem pewnego zmęczenia, dekadencji, miał w sobie coś z goryczy bohaterów granych przez Humphreya Bogarta. Większość widzów uważała to zapewne wyłącznie za efekt aktorskiej kreacji, ale jest wielce prawdopodobne, że u podłoża tego tkwiła dramatyczna biografia Leona Niemczyka i jej związek podobnie dramatyczną biografią jego brata Ludwika. Ten drugi był postacią szerzej nieznaną, właściwie szeregowym, choć bardzo aktywnym żołnierzem akowskiego podziemia. Obie te naznaczone wojną i intensywnym w niej udziałem biografie są tematem najnowszej książki Marii Nurowskiej, „Bohaterowie są zmęczeni”. To swobodna opowieść biograficzna, łącząca w sobie dodatkowo elementy wywiadu dziennikarskiego, prozy powieściowej, snuta przez autorkę swobodnie, bez ściśle przestrzeganej dyscypliny narracyjnej, bez koncentracji na stylu przekazu, za to z drobiazgowa koncentracją na najdrobniejszych szczegółach losów bohaterów. Autorka z obydwoma panami LM rozmawiała, spotykała się, wchodziła w prywatna zażyłość, co nadało biografii charakter graniczący z intymnością. Polecam tę lekturę.
Maria Nurowska – „Bohaterowie są zmęczeni”, Wyd. Zwierciadło, Warszawa 2016, str. 233, ISBN 978-83-64776-81-6
—
Jedna kadencja wystarczy
Prawicowy publicysta Piotr Gociek, autor książki „POzamiatane. Jak Platforma Obywatelska porwała Polskę”, wydał właśnie kolejny tom pt. „Pogrobowcy. Po co partii Petru Polska”. Ten rodzaj pisarstwa zawsze mnie zdumiewa. Jest to zdumienie z akcentami podziwu. Podziwu z tego powodu, że komuś chce się jeszcze pisać książkę o tym, co od świtu do nocy i przez całe lata macerowane i mielone jest na okrągło we wszelakich mediach elektronicznych i papierowych. Może jednak w tej pracowitości i zaciekłości publicystów prawicowych w nagłaśnianiu swoich poglądów tkwi przynajmniej część odpowiedzi na pytanie, dlaczego nacjonalistyczno-klerykalnej prawicy udało się w Polsce tak silnie wpłynąć na postawy znacznej części społeczeństwa? Ani liberałowie, ani lewica nie zadali sobie nawet małej cząstki tego trudu co prawica, by przekonywać do swoich racji. Może ze zgubnego lenistwa? A może dlatego, że w naturze liberałów i współczesnej lewicy nie leży fanatyzm i prozelityzm? Może natura postaw wolnościowych w naturalny sposób wyklucza praktykowanie tych cech? Może tylko systemy ideologicznie zwarte stać na maksymalny stopień konsekwencji? Tak, jak niegdysiejszą, choćby komunistyczną lewicę, tę jeszcze sprzed pół wieku? Dziś w Europie już tylko prawica czy konserwatyści mają tzw. „mocne przekonania” (nie licząc oczywiście radykalnych islamistów, ale to osobna kwestia), bez których trudno o prawdziwą determinację.
Aliści trzeba odnotować, że książka Goćka, choć są w niej dość liczne uwagi i wtręty jednoznacznie określające szyld jego sympatii politycznych i ideologicznych, jest w zasadniczej części dość rzeczową analizą trzech fenomenów politycznych: wzlotu i upadku Platformy Obywatelskiej, pojawienia się jej konkurencji w postaci Nowoczesnej Ryszarda Petru a także Komitetu Obrony Demokracji. Co do mnie to z wieloma, także bardzo krytycznymi ocenami działań rządu i formacji Platformy Obywatelskiej gotów jestem się zgodzić, jako że nie sposób się z nimi nie zgodzić. Mam także poważne wątpliwości, czy akurat Nowoczesna jest panaceum na problemy Polski. W najmniejszym stopniu nie oznacza to jednak, że dostrzegam takie panaceum w rządach Prawa i Sprawiedliwości. Partia, której działania potrafiły zniszczyć nawet pogodną atmosferę na festiwalu piosenki w Opolu, atmosferę, której nie naruszyły żadne rządy na przestrzeni 53 lat, nie jest dobrym panaceum na leczenie polskich traum i budowanie lepszego społeczeństwa. Zainteresowani polityką powinni tę książkę przeczytać, bo stanowi ona w pewnym sensie summę i syntezę tego, o czym traktują niezliczone teksty rozsiane na przestrzeni szeregu lat po prasie prasowe i Internecie. Warto też odnotować odautorską deklarację na zakończenie książki: „Mam odpowiedź dla wszystkich trolli, którzy zadają mi w mediach społecznościowych podchwytliwe pytanie: „A ciekawe, kiedy pan napisze książkę o rządach PiS-u, he,he,he (w domyśle: napisałeś książkę krytykująca PO, nie napisałeś równie krytycznej książki o PiS-ie – jesteś więć PiS-owskim propagandystą). Mam propozycję: chętnie zasiądę do takiej pracy, gdy przyjdzie czas na podsumowanie dwóch kadencji PiS-u (tak jak POzamiatane było podsumowaniem dwóch kadencji PO). Umowa stoi. Powiem więcej – gotów jestem nie czekać całych ośmiu lat. Jedna kadencja wystarczy. Pasuje?”. Pasuje. Jedna kadencja wystarczy.
Piotr Gociek – „POgrobowcy. Po co partii Petru Polska”, wyd. Zysk i s-ka, Poznań 2016, str. 303, ISBN 978-83-7785-955-1
—
Podróż sentymentalna
Ten bogato ilustrowany fotografiami album jest cennym zasobem wiedzy o litewskiej i łotewskiej dawnej Polsce. I choć nie ma funkcjonalnych cech przewodnika turystycznego, to z powodzeniem mógłby służyć jako wzbogacające uzupełnienie takowego. Na tekst składają się szczegółowe opisy dworów, pałaców, kościołów i innych obiektów związanych z polską obecnością na tych ziemiach dzisiejszej Litwy i Łotwy. Ziemie tej ostatniej stanowiły, przypomnijmy część niegdysiejszych Inflant, tych które „sprzedawał” sienkiewiczowski pan Zagłoba. Gdy po przełomie ustrojowym 1989 roku jak grzyby po deszczu zaczęły ukazywać się rozmaite publikacje poświęcone dawnym polskim „Kresom wschodnim” (Litwa, Ukraina, Białoruś), żyło jeszcze sporo osób z pokolenia, które pamiętały je z autopsji. Wtedy takie publikacje miały swojego bardzo konkretnego, często sentymentalnego adresata. Dziś takich osób jest znacznie mniej i z każdym miesiącem coraz mniej, więc funkcja takich publikacji uległa zmianie. Nawet dla pokolenia dzisiejszych emerytów (roczniki 1940-te) dawne polskie ziemie wschodnie nie są już obiektem sentymentów i nostalgii. Dla nich może to być po prostu dobrze przekazana wiedza. I takiej wiedzy album Pokrywków dostarcza.
Magda i Mirek Osip Pokrywka – „Polskie ślady na Litwie i Łotwie”, Wyd. Bosz, Olszanica 2016, str. 300, ISBN 978-83-7576-275-4