Jacek Bocheński – Uchodźcy

0
101

Jacek Bocheński

Uchodźcy

bochenskiCzytam, że liczbę polskich emigrantów zarobkowych, przebywających poza krajem w roku 2015, oceniano na dwa miliony. Zarazem w Polsce było ponad milion “zdecydowanych” na wyjazd. Według innego źródła, więcej niż trzy miliony “rozważało możliwość” emigracji. Gdyby tylko kilkaset tysięcy spośród tych rozważających dołączyło do już przybyłych za granicę lub “zdecydowanych”, można by przyjąć, że z grubsza od trzech i pół do czterech milionów osób, czyli mniej więcej co dziesiąty Polak bądź Polka to faktyczni albo potencjalni emigranci ekonomiczni. Bo nie uchodźcy wojenni ani polityczni, jak w czasie drugiej wojny światowej lub za Polski Ludowej. Emigracja polska pozostaje nadal formą ucieczki od złych warunków w rodzimym kraju, chociaż współczesne złe warunki są obiektywnie mało podobne do historycznych złych. Jednak subiektywnie mogą się wydawać dzisiejszym emigrantom nie mniej rozpaczliwe. Rzecz ludzka. Każdy mierzy nieszczęście skalą własnego bólu. 

Widzę w telewizji papieża Franciszka na wyspie Lesbos. Słyszę płacz dzieci i krzyk tłumu uchodźców “freedom, freedom”. To demonstracja. Papież odwiedził ich obóz, oni chcą mu przede wszystkim powiedzieć, że są uwięzieni, bo z tego skrawka ziemi, na którym postawili stopę po wyjściu z morza, nie wolno im zrobić kroku dalej. Na wolność pójścia dalej czekają wszyscy. O nią właśnie zabiegają u papieża krzykiem w imieniu wszystkich, razem z płaczącymi dziećmi. Indywidualnie każdy ma za sobą jakieś piekło, od którego uciekł. Przeważnie od bombardowań w Syrii. Ale również od egzekucji, prześladowań i okrucieństw państwa islamskiego lub afgańskich Talibów. Każdy otarł się o śmierć podczas niebezpiecznej przeprawy łodzią przez morze. Telewizja pokazała rysunek dziecka, ofiarowany papieżowi. Narysowało, co widziało: dzieci tonące w tyle za łodzią, która odpływa z ocalałymi. 

Tacy są teraz uchodźcy z pozaeuropejskich kontynentów. Taki jest poziom ich złego życia. Ci stłoczeni na Lesbos w koszmarnych warunkach pobili się między sobą dziesięć dni po wyjeździe papieża. Wygwizdali też i obrzucili butelkami dwóch ministrów, greckiego i holenderskiego, którzy przybyli do nich z kolejną wizytą i perswazjami. 

Kraje Unii Europejskiej, przepełnione masą uchodźców już przyjętych, nie wiedzą, co robić z następnymi. Ostatnio próbują coraz drastyczniejszymi sposobami powstrzymać ich napływ. Rządy boją się rosnącego niezadowolenia wyborców z uprawianej przez nie od lat polityki imigracyjnej, tak zwanej otwartej. Z punktu widzenia rozumu trudno było o jakąś lepszą i bardziej dalekowzroczną politykę wobec nadciągających przybyszy. Była to polityka humanitarna, a zarazem pragmatyczna, mianowicie obliczona, zgodnie z antropologiczną wiedzą i historycznym doświadczeniem, na stopniową integrację cudzoziemców z atrakcyjnym dla nich ekonomicznie i cywilizacyjnie otoczeniem. Jednocześnie mogła ona być korzystna pod względem demograficznym i gospodarczym dla krajów europejskich. 

Cała ta koncepcja znalazła się pod pręgierzem krytyki w obliczu nieprzewidzianych faktów: nagłej destabilizacji w kilku krajach arabskich, eksplozji skrajnego fundamentalizmu islamskiego, ataków terrorystycznych na ludność europejskich miast, wreszcie zwielokrotnionego naporu uchodźców na Europę. Otwarta polityka imigracyjna zostaniem, być może, przez Europejczyków zarzucona. 

Obecnie rządy gorączkowo się zastanawiają i kłócą między sobą, jak, a zwłaszcza kto jakim kosztem zagrodzić ma drogę nowożytnej (może już postnowożytnej?) wędrówce ludów, która najprawdopodobniej się zaczęła. 

Polacy, przynajmniej dotychczasowe dwa miliony emigrantów ekonomicznych, są uczestnikami tego światowego procesu, choć nie przychodzi im to do głowy. Ale już wywędrowali, przeważnie do pobliskich krajów starego kontynentu, częściowo na inne kontynenty, głównie amerykański. Sami tak skłonni do szukania lepszego życia w obcych państwach, powinni, zdawałoby się, mieć naturalne zrozumienie dla podobnej skłonności u ich innych, nie tylko ofiar wojny, ludobójstwa, fanatyzmu lub tyranii, lecz także suszy, zmian klimatycznych, katastrof żywiołowych i gospodarczych, bezrobocia i nędzy, czyli …hm…da emigrantów ekonomicznych. Też są przecież nimi, niezależnie od rażącego niepodobieństwa złych warunków, które w Polsce i na przykład w Afganistanie, Turcji, na Lesbos lub w Syrii odczuwa się jako nieznośne. Tak czy owak, wypchają one ludzi na emigrację, również tę transkontynentalną z Azji i Afryki, skrajnie desperacką. 

Otóż, paradoksalnie, w ojczyźnie wyjątkowo licznych emigrantów zarobkowych, Polsce, gdzie uchodźców transkontynentalnych nie ma, a kojarzy się ich najczęściej z terrorystami i gwałcicielami kobiet, rząd wobec propozycji podzielenia się z Europą choćby małą garstką tych nieszczęsnych ludzi zajął stanowisko głęboko nieprzychylne. W pewnej chwili, po zamachu terrorystycznym w Brukseli, skwapliwie ogłosił ustami pani premier Szydło, że nie przyjmie w tym stanie rzeczy ani jednego imigranta, a minimalną gotowość, deklarowaną wcześniej przez panią premier Kopacz, odwołuje. Musi zaczekać na informacje, które pozwolą mu z całą pewnością rozpoznawać, kto wśród uchodźców może być terrorystą. W tym zakresie rząd cieszy się, wedle wszelkich źródeł i objawów, poparciem większości społeczeństwa. Rzecz jasna, o jakimkolwiek tolerowaniu w Polsce transkontynentalnych emigrantów ekonomicznych nie może być nawet mowy. Unia Europejska też takich już nie chce. 

Środki stosowane przez Unię, by zahamować wędrówkę ludów, jak zamykanie granic, selekcje, deportacje części uchodźców, płacenie Turcji za ich przetrzymywanie, budowa murów i wystawianie zbrojnych straży, wszystko to z punktu widzenia rządów mogą być zadowalające rozwiązania kłopotów politycznych, bo doraźnie skuteczne. Rzeczywiście, przypływa mniej uchodźców i chwilowo jest czym zaspokoić denerwujących się wyborców. W sytuacji bez dobrego wyjścia zrobiono prawdopodobnie, co można. Nie ma mądrych, którzy potrafiliby powiedzieć, w jaki realny sposób dałoby się uzyskać coś lepszego od zainteresowanych stron: skłóconych państw europejskich i setek tysięcy uchodźców w dramatycznym położeniu. 

Oczywiście, rozwiązania, wymyślone przez Unię pod presją sytuacji, są na tymczasem, jeśli w ogóle uda się je wdrożyć. A jakie to trudne, świadczy choćby obstrukcja Polski. W praktyce problem uchodźców, czyli, według moich skromnych przewidywań, problem światowej wędrówki ludów w dwudziestym pierwszym wieku, zostanie rozwiązany siłą żywiołów, nie kompromisów i umów. W zglobalizowanym świecie o tak różnym poziomie złych warunków na poszczególnych jego obszarach wszechstronne parcie do emigracji z gorszego płożenia do lepszego będzie coraz potężniej narastać. 

Moje ogólne rozumowanie na ten temat jest z konieczności uproszczone. Załóżmy więc jeszcze dla uproszczenia, że chodzi o różnice między kontynentami: lepsze “złe warunki” panują w Europie, Ameryce Północnej i Australii, gorsze w Afryce, Azji i Ameryce Południowej. Do tej drugiej Ameryki przyłączmy w drodze wyjątku Meksyk, skąd latynoscy emigranci ekonomiczni przenikają do Stanów Zjednoczonych. 

Załóżmy dalej da uproszczenia, że mieszkańcy gorzej sytuowanych kontynentów zachowają się w sprawie emigracji podobnie jak Polacy. Większość będzie żyć i umierać, gdzie się urodziła, cokolwiek ją tam czeka. Tylko co dziesiąta osoba zechce emigrować. Ile to w sumie ludzi? Spróbowałem policzyć. Wyszło mi sześćset milionów. Oni prędzej czy później ruszą. Powiedzmy, że jedynie połowa do Europy. Co zrobi Europa ze szturmem trzystu milionów? 

Mówię o szturmie, bo wędrówka ludów odłożona w czasie, sztucznie uniemożliwiana, póki się da, w końcu przybierze formę wybuchową i objawi się inwazją gwałtowną. Nie wiemy, jak to będzie w szczegółach wyglądało, z użyciem jakich środków agresji, ani kiedy nastąpi, za dwa lata, dziesięć czy dwadzieścia. Ale powodowani krótkowzrocznym egoizmem, podgrzewamy kocioł, w którym się to gotuje. Pewnego dnia para wysadzi pokrywę. 

Może więc bezpieczniej byłoby nie zarzucać otwartej polityki imigracyjnej, która nie sprawdza się pod wieloma względami, ale jednak w ostatecznym rachunku jest lepszym wyjściem dla Europy i lepszą wspólną szansą ludzkości niż na przykład apokaliptyczna wojna kontynentów. 

W Polsce głównym argumentem przeciw jakiemukolwiek dopuszczeniu imigrantów jest automatycznie zadawane pytanie, czy nie może wśród nich przybyć terrorysta, aby dokonać zamachu. Może, oczywiście. Ale może z takim samym, jeśli nie większym prawdopodobieństwem, przybyć jako pielgrzym katolicki, turysta francuski, kibic piłkarski albo znikąd nie przybywać, tylko od dawna już być na miejscu jako obywatel polski. Frustrat czujący głęboką potrzebę zabicia wielkiej masy ludzi uzna łatwo za swój każdy radykalizm, który mu to uzasadni i zleci. W zmian gotów będzie oddać życie. Może być Europejczykiem i wcale nie ukrywać się wśród uchodźców, szczególnie narażonych na kontrolę policyjnych służb. 

Dlatego też otwarta polityka imigracyjna, tak dziś niepopularna, wydaje mi się o wiele mniej niebezpieczna niż zatrzaśniecie drzwi przed uchodźcami . Terroryzm sobie z tym poradzi. Europa w przyszłości z wezbrana jedynie rozpaczą i wściekłością milionów – nie.

Jacek Bocheński blog II


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko